– Nie powinieneś rozwodzić się z poprzednią.
– Dowcipniś. Nie lubiła lekcji geografii. Szczególnie, jeśli polegały na kilkutygodniowym pobycie w Zimbabwe. Nie odpowiedzieliście mi, co z gliniarzami.
– Dostali twój rysopis i scenariusz akcji, więc powinni zostawić cię w spokoju… Koniec pogaduszek! To na pewno twój facet, bo jest w kombinezonie firmy telefonicznej… Tak, idzie do drzwi. Teraz wszystko w twoich rękach, cesarzu Jones.
– Cwaniaczek… Widzę go. Ma pełne portki ze strachu, że musiał tu przyleźć.
– To znaczy, że jest prawdziwy – odparł metaliczny głos z głośniczka. – To dobrze.
– To źle, kolego – poprawił go czarny agent. – Jeśli tak jest, to o niczym nie wie, czyli nic nie będzie można od niego wyciągnąć.
– W takim razie co proponujesz?
– Najpierw muszę zobaczyć, jaki numer wprogramuje do pamięci.
– Dlaczego?
– Może i jest prawdziwy, ale cholernie się boi, i to wcale nie dlatego, że nie lubi tej dzielnicy.
– Co to ma znaczyć, do diabła?
– Jeżeli zauważy, że ktoś go śledzi, może wprowadzić fałszywy numer.
– Nic nie rozumiem, koleś.
– Jeśli numer będzie prawdziwy, powtórzy całą sekwencję tak, żeby…
– Daruj sobie – przerwał mu głos z kołnierzyka. – Nic nie chwytam z tego technicznego żargonu. Poza tym mamy w tej firmie naszego człowieka, więc będziesz mógł się z nim skonsultować.
– W takim razie do roboty. Wyłączam się, ale nie przerywajcie nasłuchu i miejcie mnie na oku.
Agent podniósł się z chodnika i chwiejnym krokiem wszedł do zrujnowanego budynku. Człowiek z firmy telefonicznej dotarł na pierwsze piętro, gdzie skręcił w wąski, brudny korytarz; z całą pewnością był już tu kiedyś, bo nie zawahał się ani nie usiłował odczytać ledwo widocznych numerów na drzwiach. Funkcjonariusz CIA doszedł w związku z tym do wniosku, że czekające go zadanie będzie łatwiejsze, niż się spodziewał. Nie miał nic przeciwko temu, tym bardziej że cała ta akcja wykraczała nieco poza kompetencje Agencji, a właściwie była po prostu nielegalna.
Wbiegł na piętro, przeskakując po trzy stopnie – dzięki grubym, gumowym podeszwom poruszał się prawie bezszelestnie – i przycisnąwszy się plecami do ściany, wyjrzał zza zakrętu korytarza; monter zatrzymał się przed ostatnimi drzwiami po lewej stronie, wsadził klucze do trzech zamków, przekręcił je po kolei i wszedł do środka. To może wcale nie być takie łatwe, pomyślał agent. W chwili gdy technik zamknął za sobą drzwi, podbiegł do nich i zatrzymał się, nasłuchując. Może nie wspaniale, ale i nie tragicznie, przemknęła mu myśl, kiedy usłyszał odgłos jednego zamykanego zamka. Widocznie technik bardzo się śpieszył. Człowiek z Agencji przyłożył ucho do pokrytych łuszczącą się farbą drzwi i wstrzymał oddech; trzydzieści sekund później odwrócił głowę, wypuścił powietrze z płuc, nabrał je ponownie i znowu zaczął nasłuchiwać. Dobiegające zza drzwi słowa były przytłumione, ale nie miał najmniejszych problemów z ich zrozumieniem.
– Centrala? Tu Mikę ze Sto Trzydziestej Ósmej ulicy, sektor dwunasty, maszyna numer szesnaście. Czy mamy w tym budynku jeszcze jedno urządzenie? – Cisza, trwająca około dwudziestu sekund. – Nie mamy, co? Nie mogę sobie poradzić z jakimś nakładaniem częstotliwości, zupełnie bez sensu… Telewizja kablowa? W tej okolicy nie mieszka nikt, kto mógłby sobie na to pozwolić… Aha, rozumiem. Kabel zbiorczy, tak? Chłopcy od prochów nie żałują sobie niczego… Może mieszkają w nędznej dzielnicy, ale chałupy mają wyposażone tak, że mucha nie siada. Dobra, daj jeszcze raz sygnał, a spróbuję jakoś go oczyścić.
Agent odsunął się od drzwi i ponownie wypuścił powietrze z płuc, tym razem z wyraźną ulgą. Konfrontacja nie była konieczna, gdyż zdobył już wszystkie potrzebne informacje: Sto Trzydziesta Ósma ulica, sektor dwunasty, maszyna numer szesnaście, a w dodatku znali nazwę firmy, która zainstalowała automat zgłoszeniowy: Reco- Metropolitan Company, Sheridan Square, Nowy Jork. Resztą będą mogli się zająć biali chłopcy. Wycofał się na obskurną klatkę schodową i uniósł kołnierz koszuli.
– Słyszycie mnie? Podają namiary na wypadek, gdybym miał wpaść pod ciężarówkę.
– Śmiało, cesarzu Jones.
– Maszyna numer szesnaście w czymś, co nazywają sektorem dwunastym.
– Dobra. Chyba tym razem zapracowałeś na wypłatę.
– Mógłbyś przynajmniej powiedzieć: "Wspaniale, stary druhu".
– To ty chodziłeś do college'u, nie ja.
– Niektórym układa się aż za dobrze… Zaczekaj! Mam towarzystwo!
Piętro niżej na schodach pojawił się niewysoki Murzyn; na widok agenta wybałuszył oczy i błyskawicznie wyszarpnął spod marynarki rewolwer. Funkcjonariusz CIA padł płasko na posadzkę, dzięki czemu cztery wystrzelone jeden za drugim pociski przeleciały nad jego głową, odbijając się od ściany, po czym przeturlał się do balustrady, wycelował pistolet i dwukrotnie nacisnął spust; napastnik osunął się bezwładnie na schody.
– Dostałem rykoszetem, ale załatwiłem go! – wydyszał agent do mikrofonu. – Przyślijcie po nas samochód, szybko!
– Już jedziemy. Trzymaj się!
Następnego dnia, kilka minut po ósmej rano, Aleks Conklin wkroczył do gabinetu dyrektora Centralnej Agencji Wywiadowczej, odprowadzany zdumionymi spojrzeniami strażników i sekretarek, zaskoczonych tym, że stary, utykający mężczyzna został natychmiast dopuszczony przed oblicze szefa.
Peter Holland uniósł wzrok znad rozłożonych na biurku papierów.
– Masz coś? – zapytał.
– Nic – odparł gniewnym tonem emerytowany oficer wywiadu, zamiast do fotela, kierując się w stronę stojącej pod ścianą kanapy. – Zupełnie nic. Cholera, co za popieprzony dzień, a właściwie jeszcze nawet się nie zaczął! Casset i Valentino siedzą w podziemiach i szperają na odległość w najgorszych dzielnicach Paryża, ale jak na razie nic nie znaleźli… Boże, popatrz na to sam i spróbuj znaleźć jakiś sens! Najpierw Swayne, Armbruster, DeSole – nasz cholerny DeSole, niemy mol! – a potem, nie wiadomo dlaczego, Teagarten, w dodatku z wizytówką Bourne'a, chociaż doskonale wiemy, że to była pułapka na Jasona zastawiona przez Szakala. Z drugiej strony nic nie wskazuje na jakiekolwiek powiązania Szakala z Teagartenem, a tym samym z "Meduzą". To wszystko nie ma najmniejszego sensu, Peter! Straciliśmy kontrolę nad sytuacją!
– Uspokój się – poradził mu łagodnie Holland.
– Jak to sobie wyobrażasz? Bourne zniknął bez śladu, jeśli w ogólnie zginął, nie wiemy, gdzie jest Marie, a teraz jeszcze Bernardine, zastrzelony w biały dzień na rue de Rivoli… To znaczy, że Jason tam był! Musiał tam być!
– Ponieważ jednak nikt z rannych ani zabitych nie odpowiada jego rysopisowi, możemy założyć, że uszedł z życiem, czyż nie tak?
– W każdym razie możemy mieć nadzieję.
– Prosiłeś mnie, żebym znalazł w tym wszystkim jakiś sens – powiedział z namysłem dyrektor CIA. – Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że mogę spróbować…
– Nowy Jork? – przerwał mu Conklin, prostując się na kanapie. – Automat zgłoszeniowy? Ten DeFazio z Brooklynu?
– Dojdziemy i do tego, ale na razie skoncentrujmy się na innych sprawach.
– Nie wydaje mi się, żebym był najgłupszym chłopakiem z ulicy, ale czy mógłbyś mi wyjaśnić, co masz na myśli?
Holland rozparł się wygodnie w fotelu, spojrzał na rozłożone na biurku papiery, po czym przeniósł wzrok na Aleksa.
– Siedemdziesiąt dwie godziny temu, kiedy zdecydowałeś się wszystko mi wyjawić, powiedziałeś, że zamiarem Bourne'a jest skłonienie Szakala i "Meduzy" do połączenia sił on miałby być głównym celem ich działania. Czy nie o to właśnie chodziło? Chciał doprowadzić do tego, żeby obie strony pragnęły jego śmierci; Carlos z dwóch powodów: z zemsty i po to, żeby zlikwidować jedynego człowieka, który, w jego mniemaniu, może go zidentyfikować, a "Meduza" z jednego powodu – Bourne za dużo o niej się dowiedział.
– Istotnie, takie były założenia. – Conklin skinął głową. – Właśnie dlatego szukałem po omacku, dzwoniąc tu i tam, bo nawet nie podejrzewałem, co mogę znaleźć. Jezus, Maria, działający na całym świecie kartel, który powstał dwadzieścia lat temu w Sajgonie, a od tego czasu wchłonął wielu najbardziej wpływowych ludzi w rządzie i wojsku! Możesz być pewien, nie zależało mi na takim odkryciu. Wszystko, do czego spodziewałem się dokopać, to dziesięciu lub dwudziestu milionerów z tajnymi kontami bankowymi założonymi wtedy, kiedy jeszcze byli w Sajgonie, ale nie to, nie druga "Meduza"!
– Czyli, maksymalnie wszystko upraszczając, rozwój sytuacji miał wyglądać w następujący sposób. – Holland zmarszczył brwi, spojrzał na rozłożone przed nim papiery, a następnie z powrotem na Aleksa. – Po nawiązaniu kontaktu między "Meduzą" i Szakalem ten ostatni powinien się dowiedzieć, że istnieje człowiek, na którego likwidacji "Meduzie" zależy do tego stopnia, że nie będzie się liczyć z kosztami. Zgadza się?
– Właśnie dlatego chcieliśmy, żeby kontakt z Carlosem nawiązali ludzie znajdujący się możliwie blisko szczytu – wyjaśnił Conklin. – Klienci, jakich jeszcze nigdy nie miał i o których w normalnej sytuacji mógłby tylko marzyć.
– Dopiero wtedy miał usłyszeć, jak się nazywa ten człowiek, na przykład: "John Smith, dawno temu znany jako Jason Bourne". W tym momencie musiał połknąć przynętę; przecież chodzi o Bourne'a, jego wroga numer jeden.
– Tak jest. Teraz sam rozumiesz, że ludzie z "Meduzy" nie mogli budzić najmniejszych podejrzeń. Carlos miał im uwierzyć od razu, bez zastrzeżeń…
– Dlatego – wpadł mu w słowo Holland – że Bourne stawiał pierwsze kroki właśnie w "Meduzie", o czym Carlos doskonale wie, ale nigdy nie był członkiem tej drugiej, powstałej dopiero po wojnie. Czy prawidłowo nakreśliłem zarysy scenariusza?
– Trudno byłoby lepiej. Bourne przez trzy lata brał udział w naszej tajnej operacji i o mało nie zginął, a przy okazji musiał się przekonać, że wielu niepozornych fiutów z Sajgonu rozbija się najnowszymi jaguarami, ma własne jachty i konta z sześcioma zerami, podczas gdy on wylądował na państwowej posadce. Nawet święty Jan Chrzciciel mógłby stracić cierpliwość, a co dopiero mówić o Barabaszu.