Литмир - Электронная Библиотека
A
A

32

Dziesięć minut później szofer Carla Vespy, ten okropny Cram, spotkał Grace dwie przecznice od szkoły.

Przybył pieszo. Grace nie wiedziała, jak się tu znalazł i gdzie zostawił samochód. Stała koło auta, spoglądając z daleka na szkołę, kiedy ktoś klepnął ją w ramię. Podskoczyła i serce podeszło jej do gardła. Kiedy odwr6ciła się i ujrzała jego twarz… No cóż, trudno powiedzieć, że był to krzepiący widok.

Cram uniósł brwi.

– Dzwoniła pani?

– Skąd pan się tu wziął?

Cram pokręcił głową. Teraz, kiedy mogła dobrze mu się przyjrzeć, wydawał się jeszcze bardziej odrażający niż poprzednio. Był dziobaty. Jego nos i usta wyglądały jak pysk jakiegoś zwierzęcia, z przyklejonym uśmiechem morskiego drapieżnika. Cram był starszy niż się zdawało, zapewne zbliżał się do sześćdziesiątki. Mimo to był żylasty i krzepki. Miał to ponure spojrzenie, które zawsze przypisywała psychopatom, ale w tym momencie dziwnie krzepiące. Oto facet, którego dobrze mieć obok siebie w okopie i nigdzie indziej.

– Chcę usłyszeć wszystko – powiedział.

Grace zaczęła od Scotta Duncana i doszła do zakupów w supermarkecie. Powiedziała mu, co powiedział nieogolony mężczyzna, zanim zniknął między półkami, a potem trzymał w ręku pudełko śniadaniowe z Batmanem. Cram żuł wykałaczkę. Miał smukłe palce. I za długie paznokcie.

– Jak wyglądał?

Opisała go najlepiej jak umiała. Kiedy skończyła, Cram wypluł wykałaczkę i pokręcił głowę.

– Naprawdę? – zapytał.

– Słucham?

– Kurtka Members Only? Który mamy rok, tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty szósty?

Grace się nie roześmiała.

– Teraz jest już pani bezpieczna – zapewnił. – Dzieci też.

Wierzyła mu.

– O której wychodzą ze szkoły?

– O trzeciej.

– Świetnie. – Zmrużył oczy, spoglądając na szkołę. Chryste, jak ja nienawidziłem tej budy.

– Chodził pan do niej?

Cram skinął głową.

– Ukończyłem Willard w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym siódmym.

Próbowała wyobrazić go sobie jako małego chłopca. Bez powodzenia. Zaczął się oddalać.

– Chwileczkę! – krzyknęła. – Co mam robić?

– Odebrać dzieci. Zawieźć je do domu.

– A gdzie pan będzie?

Cram uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– W pobliżu.

I odszedł.

Grace czekała przy ogrodzeniu. Matki zaczęły się schodzić, zbierać, gawędzić. Grace skrzyżowała ręce na piersi, starając się wysyłać sygnał „nie podchodzić”. Czasem brała udział w tych pogwarkach. Dziś nie miała na to ochoty.

Zadzwoniła jej komórka. Przyłożyła ją do ucha i powiedziała „halo”.

– Teraz zrozumiałaś?

Stłumiony męski głos. Grace poczuła, że włosy jeżą jej się na głowie.

– Przestań szukać, przestań zadawać pytania, przestań pokazywać to zdjęcie. Inaczej najpierw załatwimy Emmę.

Piśnięcie.

Grace nie krzyknęła. Nie będzie krzyczała. Schowała telefon.

Trzęsły jej się ręce. Popatrzyła na nie, jakby należały do kogoś innego. Nie mogła opanować tego drżenia. Dzieci zaraz wyjdą ze szkoły. Wepchnęła ręce do kieszeni i próbowała się uśmiechnąć. Nie zdołała. Przygryzła dolną wargę i powstrzymała płacz.

– Hej, co ci jest?

Słysząc kobiecy głos, Grace drgnęła. To była Cora.

– Co ty tu robisz? -=- zapytała Grace, o wiele za ostro.

– A jak myślisz? Odbieram Vickie.

– Myślałam, że jest z ojcem.

Cora miała zdziwioną minę.

– Tylko przez jedną noc. Dziś rano podrzucił ją do szkoły.

Jezu, co się, do licha, stało?

– Nie mogę o tym mówić.

Cora nie wiedziała, jak na to zareagować. Zadzwonił dzwonek. Obie się odwróciły. Grace była pewna, że Scott Duncan mylił się co do Cory – co więcej, teraz wiedziała już, że ją okłamał – a jednak raz zrodzone podejrzenia nie chciały jej opuścić. Nie mogła się ich pozbyć.

– Słuchaj, jestem po prostu przestraszona, rozumiesz?

Cora skinęła głową. Vickie wyszła jako jedna z pierwszych.

– Gdybyś mnie potrzebowała…

– Dziękuję.

Cora odeszła bez słowa. Grace czekała sama, szukając znajomych twarzy w wylewającej się przez drzwi rzece dzieci.

Emma wyszła na słońce i osłoniła dłonią oczy. Kiedy zauważyła matkę, jej twarz rozpromieniła się w uśmiechu. Pomachała ręką.

Grace stłumiła westchnienie ulgi. Zacisnęła palce na siatce ogrodzenia, przytrzymując się go, żeby nie podbiec i porwać Emmy w ramiona.

Kiedy Grace, Emma i Max dotarli do domu, Cram już czekał na ganku.

Emma pytająco spojrzała na matkę, ale zanim Grace zdążyła zareagować, Max pobiegł podjazdem. Przystanął tuż przed Cramem i wyciągnął szyję, żeby spojrzeć na uśmiech morskiego drapieżnika.

– Hej – powiedział do Crama.

– Hej.

– To pan prowadził ten wielki samochód, zgadza się?

– Zgadza.

– Fajnie jest? Jeździć takim wielkim wozem?

– Bardzo.

– Jestem Max.

– A ja Cram. – Fajne imię.

– Taak. Taak, fajne.

Max zacisnął piąstkę i podniósł rękę. Cram poszedł w jego ślady i stuknęli się knykciami w jakimś nowym rytuale przybijania piątki.

– Cram to przyjaciel rodziny – powiedziała Grace, gdy podeszły do nich z Emmą. – Trochę mi pomoże.

Nie spodobało się to Emmie…

– W czym pomoże? – Posłała Cramowi grymas oznaczający „też mi coś”, w tych okolicznościach zarówno najzupełniej zrozumiały, jak niegrzeczny, ale nie był to odpowiedni moment, żeby ją karcić. – Gdzie tatuś?

. – Wyjechał w interesach – powiedziała Grace.

Emma nie powiedziała ani słowa więcej. Weszła do domu i wbiegła na piętro. Max zmrużył oczy, patrząc na Crama.

– Mogę o coś zapytać?

– Jasne.

– Czy wszyscy przyjaciele nazywają pana Cram?

– Tak.

– Po prostu Cram?

– Krótkie imię. – Poruszył brwiami. – Jak Cher czy Fabio.

– Kto?

Cram zachichotał.

– Dlaczego tak pana nazywają? – dopytywał się Max.

– Czemu nazywają mnie Cram?

– Taak.

– Przez moje zęby. – Szeroko otworzył usta. Kiedy Grace zebrała się na odwagę i spojrzała, zobaczyła widok przywodzący na myśl szalony eksperyment niezrównoważonego psychicznie ortodonty. Wszystkie zęby były ciasno skupione, niemal w jedną kępę. Wydawało się, że jest ich za dużo.

Z prawej strony, w miejscu, gdzie powinny być zęby, znajdowały się tylko różowe dziąsła. – Cram. Widzisz?

– Ooo – mruknął Max. – Fajne.

– Chcecie wiedzieć, dlaczego zęby wyrosły mi w ten sposób?

Grace przejęła pałeczkę.

– Nie, dziękujemy.

Cram zerknął na nią.

– Dobra odpowiedź.

Cram. Ponownie zerknęła na zbyt małe zęby. Odpowiedniejszym przezwiskiem byłby Tic-tac.

– Max, masz coś zadane?

– Tak, mamo.

– No to zmykaj.

Max spojrzał na Crama.

– Spadam – oznajmił. – Pogadamy później.

Ponownie stuknęli się pięściami, po czym Max umknął z beztroską sześciolatka. Zadzwonił telefon. Grace sprawdziła numer. Scott Duncan. Postanowiła zostawić rozmowę automatycznej sekretarce. Teraz ważniejsza jest rozmowa z Cramem. Poszli do kuchni. Przy stole siedzieli dwaj mężczyźni. Grace stanęła jak wryta. Żaden z nich na nią nie spojrzał.

Szeptali do siebie. Grace już miała coś powiedzieć, ale Cram dał jej znak, żeby wyszła na zewnątrz.

– Kim oni są?

– Pracują dla mnie.

– Co robią?

– Niech się pani nimi nie przejmuje.

Przejmowała się, ale w tym momencie były ważniejsze sprawy.

– Miałam telefon od jakiegoś faceta – powiedziała. Dzwonił na moją komórkę.

Powiedziała mu, co usłyszała przez telefon. Cram wysłuchał tego, nie zmieniając wyrazu twarzy. Kiedy skończyła, wyjął papierosa.

– Ma pani coś przeciwko temu, że zapalę?

Powiedziała mu, że może palić.

– Nie będę palił w domu.

Grace się rozejrzała.

– Czy dlatego wyszliśmy na zewnątrz?

Cram nie odpowiedział. Zapalił papierosa, zaciągnął się głęboko i wypuścił dym nosem. Grace spojrzała na podwórko sąsiadów. W zasięgu wzroku nie było nikogo. Gdzieś szczekał pies. Warkot kosiarki rozdzierał powietrze niczym dźwięk nadlatującego helikoptera.

Grace popatrzyła na Crama.

– Zdarzało się panu grozić ludziom, prawda?

– Uhm.

– Zatem jeśli zrobię, co mi kazał, jeżeli przestanę, sądzi pan, że zostawią nas w spokoju?

– Zapewne. – Cram zaciągnął się tak głęboko, że zapadły mu się policzki. – Jednak rzecz w tym, dlaczego chcą panią powstrzymać.

– Jak to?

– Tak to, że najwidoczniej jest pani blisko. Najwidoczniej na coś pani trafiła.

– Nie mam pojęcia na co.

– Dzwonił pan Vespa. Chce się spotkać dziś wieczorem.

– W jakiej sprawie?

Cram wzruszył ramionami. Znów odwróciła wzrok.

– Gotowa na następne złe wiadomości? – zapytał Cram.

Popatrzyła na niego.

– Pokój komputerowy. Ten na tyłach.

– Co z nim?

– Są w nim pluskwy. Jedno urządzenie podsłuchowe, jedna kamera.

– Kamera? – Nie wierzyła własnym uszom. – W moim domu?

– Taak. Ukryta kamera. Jest w książce stojącej na półce.

Dość łatwo ją znaleźć, jeśli się wie, czego szukać. Można taką kupić w każdym sklepie z elektronicznymi gadżetami. Na pewno widziała pani, jak reklamują je w sieci. Chowa się je w zegarach, wykrywaczach dymu i tym podobnych rzeczach.

Grace przetrawiała to, co usłyszała.

– Ktoś nas szpieguje?

– Uhm.

– Kto?

– Nie mam pojęcia. Nie sądzę, że to gliny. Zbytnia amatorszczyzna” jak na nich. Moi chłopcy z grubsza przeszukali resztę domu. Na razie nic więcej nie znaleźli.

– Jak długo… Jak długo ta kamera i… to urządzenie podsłuchowe, tak? Od jak dawna tutaj są?

– Nie wiadomo. Właśnie dlatego wyszliśmy na zewnątrz.

Żeby swobodnie porozmawiać. Wiem, że mnóstwo rzeczy zwaliło się pani na głowę, ale czy możemy omówić wszystko teraz?

Przytaknęła, chociaż nadal była oszołomiona.

– W porządku, po kolei. Ten sprzęt. Nie jest szczególnie wymyślny. Ma zasięg około trzydziestu metrów. Po włączeniu sygnał może być odbierany w jakiejś furgonetce lub podobnym pojeździe. Zauważyła pani jakieś furgonetki parkujące przez dłuższy czas przy tej ulicy?

53
{"b":"97433","o":1}