Литмир - Электронная Библиотека
A
A

30

– Pani Lawson – powiedziała do Grace Sylvia Steiner, dyrektorka Willard School, głosem, jakim przemawiają dyrektorzy, rozmawiając z rozhisteryzowanymi rodzicami. – Emmie nic się nie stało. Maxowi też.

Zanim Grace dotarła do drzwi supermarketu, mężczyzna z pudełkiem śniadaniowym już znikł. Zaczęła krzyczeć i wzywać pomocy, ale inni klienci spoglądali na nią, jakby uciekła z okręgowego szpitala dla umysłowo chorych. Nie było czasu na wyjaśnienia. Dokuśtykała do samochodu, zadzwoniła do szkoły, jadąc z szybkością, która wzbudziłaby podziw Andrettiego i wpadła prosto do gabinetu dyrektorki.

– Rozmawiałam z nauczycielami obojga. Pani dzieci są w swoich klasach.

– Chcę je zobaczyć.

– Oczywiście, to pani prawo, ale mogę coś zasugerować?

Sylvia Steiner mówiła tak cholernie powoli, że Grace miała ochotę wepchnąć rękę do jej gardła i wyrwać resztę zdania.

– Jestem pewna, że bardzo się pani przestraszyła, ale proszę kilka razy głęboko odetchnąć. Musi się pani uspokoić. Przestraszy pani dzieci, jeśli zobaczą panią w takim stanie.

Grace miała ochotę złapać tę wysztafirowaną babę i zetrzeć jej z twarzy ten protekcjonalny uśmieszek. Jednak rozsądek podpowiadał, że ta kobieta ma rację.

– Po prostu muszę je zobaczyć – powtórzyła Grace nieco spokojniej.

– Rozumiem. A co pani powie na taką propozycję? Możemy zerknąć na nie przez szybę w drzwiach. Czy to pani wystarczy, pani Lawson?

Grace kiwnęła głową.

– Chodźmy więc. Zaprowadzę panią.

Dyrektorka Steiner zerknęła na sekretarkę. Siedząca za biurkiem kobieta, panna Dinsmont, ze wszystkich sił starała się nie podnieść oczu ku niebu. W sekretariacie każdej szkoły siedzi taka kobieta, która widziała już wszystko. Może tak nakazuje stanowe prawo.

Korytarze były feerią barw. Widok dziecięcych rysunków zawsze łamał Grace serce. One są. jak migawki utrwalające minione chwile, jak.kamienie milowe życia, niepowtarzalne.

Artystyczne umiejętności tych dzieci rozwiną się i zmienią.

Stracą niewinność uchwyconą jedynie w tych obrazkach malowanych palcem, rozmazanych kolorach nierównych literach. Najpierw poszli do klasy Maxa. Grace przycisnęła nos do szyby. Natychmiast zauważyła syna. Był odwrócony plecami do niej, z lekko uniesioną głową. Z podwiniętymi nogami siedział na podłodze. Nauczycielka, pani Lyons, siedziała na krześle. Czytała dzieciom książkę, trzymając ją tak, żeby dzieci widziały obrazki.

– W porządku?- zapytała dyrektorka Steiner.

Grace kiwnęła głową.

Poszły dalej korytarzem. Grace zobaczyła tabliczkę z numerem siedemnaście…

„Pani Lamb, pokój numer siedemnaście…”.

…na drzwiach. Znów przeszedł ją dreszcz i o mało nie rzuciła się biegiem. Wiedziała, że dyrektorka Steiner zauważyła jej utykanie. Noga od wielu lat nie dokuczała jej tak bardzo jak teraz. Grace zerknęła przez szybę. Córka była dokładnie tam, gdzie powinna być. Grace z trudem powstrzymała łzy. Emma siedziała ze spuszczoną głową. W ustach trzymała koniec ołówka zakończony gumką. Gryzła go, pogrążona w myślach.

Dlaczego, pomyślała Grace, tak rozczulamy się, obserwując ukradkiem nasze dzieci? Co właściwie usiłujemy zobaczyć?

I co teraz?

Oddychaj głęboko. Uspokój się. Dzieciom nic się nie stało.

To najważniejsze. Przemyśl to sobie. Bądź rozsądna.

Wezwać policję. Oto co powinna zrobić.

Dyrektorka Steiner kaszlnęła znacząco. Grace spojrzała na nią.

– Wiem, że to zabrzmi idiotycznie – powiedziała Grace ale muszę zobaczyć pudełko śniadaniowe Emmy.

Grace spodziewała się zdziwienia lub zniecierpliwienia, ale Sylvia Steiner tylko skinęła głową. Nie pytała o powód, prawdę mówiąc, w żaden sposób nie kwestionowała jej dziwnego zachowania. Grace była jej za to wdzięczna.

– Wszystkie pudełka śniadaniowe trzymamy w bufecie wyjaśniła. – Każda klasa ma swój koszyk. Mam pani pokazać?

– Będę wdzięczna.

Koszyki były poustawiane w kolejności od najmłodszych do najstarszych klas. Znalazły wielki niebieski kosz opisany „Susan Lamb, sala 17” i zaczęły go przeglądać.

– Jak wygląda to pudełko? – zapytała dyrektorka Steiner.

Grace już miała odpowiedzieć, kiedy je zauważyła. Batman.

POW! – napisane żółtymi literami. Powoli poniosła je i obejrzała. Było podpisane na spodzie.

– Czy to pani córki?

Grace kiwnęła głową.

– W tym roku są bardzo popularne.

Z trudem powstrzymała chęć przyciśnięcia pudełka do piersi.

Odłożyła je do kosza tak ostrożnie, jakby było z weneckiego szkła. W milczeniu wróciły do sekretariatu. Grace najchętniej zabrałaby dzieci ze szkoły. Była druga trzydzieści. Za pół godziny i tak skończą lekcje. Jednak nie, to bez sensu. Zapewne tylko by je przestraszyła. Potrzebuje czasu do namysłu. Powinna zastanowić się, co robić, a poza tym, czy Emma i Max nie są najbezpieczniejsi tutaj, wśród innych dzieci?

Grace ponownie podziękowała dyrektorce. Uścisnęły sobie dłonie.

– Mogę coś jeszcze dla pani zrobić? – zapytała dyrektorka.

– Nie, nie sądzę.

Grace wyszła. Zatrzymała się na chodniku przed szkołą. Na moment zamknęła oczy. Strach nie tyle znikł, ile zmienił się w czystą, pierwotną wściekłość. Poczuła, że robi się czerwona ze złości. Ten drań. Ten drań groził jej córce.

I co teraz?

Policja. Powinna do nich zadzwonić. To oczywiste. Już chwyciła za telefon. Miała wybrać numer, gdy zadała sobie proste pytanie. Co właściwie ma im powiedzieć?

„Cześć, byłam dziś w supermarkecie i wiecie, co zrobił ten człowiek koło stoiska z szynką? No, wyszeptał nazwisko nauczycielki mojej córki. Właśnie, nauczycielki. Och, i numer jej klasy. Tak, przy stoisku z szynką, tuż przy produktach Oscara Meyera. A potem uciekł. Jednak później widziałam go z pudełkiem śniadaniowym mojej córki. Na zewnątrz. Co robił?

Chyba po prostu szedł. No nie, to właściwie nie było pudełko śniadaniowe Emmy. Tylko takie samo. Z Batmanem. Nie, wcale mi nie groził. Słucham? Tak, to ja was zawiadomiłam, że mój mąż został wczoraj porwany. No tak, a potem mój mąż zadzwonił i powiedział, że potrzebuje przestrzeni. Taak, to ja, ta rozhisteryzowana idiotka…”.

Jakie ma inne wyjście? Policja i tak już uważa ją za stukniętą.

Czy potrafi przekonać ich, że się mylą? Może. Tylko co policja może zrobić? Czy przydzielą kogoś, żeby przez cały czas pilnował jej dzieci? Wątpliwe, żeby zdołała ich przekonać, że to konieczne.

Potem przypomniała sobie Scotta Duncana.

Pracuje w biurze prokuratora. To tak jakby był z FBI, no nie? Na pewno ma kontakty. I możliwości. A przede wszystkim jej uwierzy.

Duncan dał jej numer swojej komórki. Sięgnęła do kieszeni.

Nie znalazła. Czyżby zostawiła ją w samochodzie? Pewnie tak.

Nieważne. Powiedział jej, że wraca do pracy. Pamiętała, że biuro prokuratora okręgowego znajduje się w Newark. A może w Trenton? Trenton to za daleko. Lepiej najpierw spróbować w Newark. Do tej pory powinien już tam dojechać.

Przystanęła i odwróciła się twarzą do szkoły. Jej dzieci stały się więźniami. Dziwna myśl, ale tak było. Spędzały tu całe dnie, daleko od niej, w tym bastionie z cegły. Na myśl o tym Grace poczuła dziwne przygnębienie.

Otworzyła samochód, znalazła na siedzeniu komórkę i zadzwoniła na informację. Zapytała o numer biura prokuratora okręgowego w Newark. Wydała jeszcze trzydzieści pięć centów, żeby telefonistka połączyła ją z podanym numerem.

– Biuro prokuratora stanu New Jersey.

– Ze Scottem Duncanem proszę.

– Chwileczkę.

Po dwóch sygnałach odezwała się jakaś kobieta.

– Goldberg – powiedziała.

– Szukam Scotta Duncana.

– W jakiej sprawie?

– Słucham?

– W związku z jaką sprawą?

– Żadną. Po prostu muszę porozmawiać z panem Duncanem.

– Mogę zapytać, o co chodzi?

– To sprawa osobista.

– Przykro mi, ale nie mogę pani pomóc. Scott Duncan już tu nie pracuje. Ja prowadzę większość jego spraw. Gdybym mogła pani w czymś pomóc…

Grace odsunęła aparat od ucha. Spojrzała nań, jakby z bardzo daleka. Nacisnęła klawisz, przerywając połączenie. Wsiadła do samochodu i ponownie zapatrzyła się na ceglany budynek, w którym znajdowały się jej dzieci. Obserwowała go bardzo długo, zastanawiając się, czy jest ktoś, komu mogłaby naprawdę zaufać, zanim zdecyduje, co robić.

Znowu chwyciła telefon. Wybrała numer.

– Tak?

– Mówi Grace Lawson.

Trzy sekundy później Carl Vespa zapytał:

– Wszystko w porządku?

– Zmieniłam zdanie – powiedziała Grace. – Potrzebuję twojej pomocy.

50
{"b":"97433","o":1}