Литмир - Электронная Библиотека
A
A

35

Czekając na przybycie Carla Vespy, Grace zaczęła porządkować sypialnię. Jack naprawdę był wspaniałym mężem i ojcem. Mądry, zabawny, kochający, czuły i oddany. Żeby zrównoważyć te zalety, Bóg obdarzył go zdolnościami organizacyjnymi rośliny. Krótko mówiąc, Jack był bałaganiarzem. Karcenie go za to, co Grace próbowała robić, nic nie dawało. Więc przestała. Jeśli szczęśliwy związek opiera się na kompromisie, ten wydawał jej się łatwy do przyjęcia.

Już dawno zrezygnowała z prób nakłonienia Jacka, żeby uprzątnął stertę gazet leżących przy jego łóżku. Mokrego ręcznika, którym wycierał się po prysznicu, nigdy nie odnosił do łazienki. Żadna część jego garderoby nie miała stałego miejsca. Teraz też bawełniany podkoszulek wystawał spod pokrywy niedomkniętego kosza, zwisając smętnie, jakby zastrzelono go podczas próby ucieczki.

Grace patrzyła przez chwilę na podkoszulek. Był zielony, z napisem FUBU na przodzie i kiedyś mógł być modny. Jack kupił go za sześć dziewięćdziesiąt dziewięć w TJ Maxx, sklepie z przecenionymi ciuchami, będącym mekką dla hipisów. Do tego parę za szerokich spodni. Stojąc przed lustrem, zaczął przybierać różne dziwaczne pozy.

– Co robisz? – zainteresowała się Grace.

– To gangsta. Kumasz?

– Kumam, że powinnam ci kupić jakiś środek przeciwskurczowy.

– Olać – rzucił. – Luz.

– No właśnie. Trzeba zawieźć Emmę do Christiny.

– Mowa. Kit. Odjazd.

– Dalej, ruszaj. Natychmiast.

Grace schowała podkoszulek. Zawsze krytycznie spoglądała na przedstawicieli płci męskiej. Ostrożnie lokowała uczucia.

Ukrywała je. Nigdy, nawet teraz, nie wierzyła w miłość od pierwszego spojrzenia, ale kiedy poznała Jacka, natychmiast poczuła to przyciąganie, ten niepokój, i choćby nie wiadomo jak bardzo chciała zaprzeczać, cichy głosik od razu powiedział jej, że właśnie tego mężczyznę chce poślubić.

Cram był w kuchni z Emmą i Maxem. Emma przestała histeryzować. Doszła do siebie tak, jak to tylko potrafią dzieci – szybko i niemal bez efektów ubocznych. Wszyscy, włącznie z Cramem, jedli paluszki rybne, ignorując talerz z groszkiem. Emma czytała Cramowi swój wiersz. Cram był wspaniałym słuchaczem. Jego śmiech nie tylko wypełniał kuchnię, ale zdawał się wstrząsać szybami w oknach. Słysząc go, człowiek musiał się uśmiechnąć lub skulić ze strachu.

Do przybycia Carla Vespy zostało jeszcze trochę czasu. Nie chciała rozmyślać o Geri Duncan, jej śmierci, ciąży ani o tym, jak patrzyła na Jacka na tym przeklętym zdjęciu. Scott Duncan pytał ją, czego właściwie chce. Powiedziała, że odzyskać męża. Wciąż tego chciała. Może jednak, po tym wszystkim, co zaszło, chciała też poznać prawdę.

Z tą myślą Grace zeszła na dół i włączyła komputer. Wywołała Google'a i wprowadziła ciąg znaków „Jack Lawson”.

Tysiąc dwieście trafień. Za dużo, żeby coś z tego wyłowić.

Spróbowała „Shane Alworth”. Hm, nic. Ciekawe. Grace spróbowała znaleźć Sheilę Lambert. Dane o koszykarce noszącej takie samo nazwisko. Nic istotnego. Potem zaczęła wypróbowywać różne kombinacje.

Jack Lawson, Shane Alworth, Sheila Lambert i Gen Duncan.

Te cztery osoby znalazły się razem na zdjęciu. Musiały być w jakiś sposób ze sobą powiązane. Próbowała różnych zestawień. Same imiona lub nazwiska. Nic ciekawego. Przeglądała dwieście dwadzieścia siedem bezużytecznych informacji o zestawieniu „Lawson” i „Alworth”, gdy zadzwonił telefon.

Grace spojrzała na wyświetlacz i zobaczyła, że to Cora.

Podniosła słuchawkę.

– Cześć.

– Cześć.

– Przepraszam – powiedziała Grace.

– Nie przejmuj się. Wiedźma.

Grace uśmiechnęła się, wciąż przesuwając strzałkę kursora.

Wyszukane informacje były bezużyteczne.

– Nadal chcesz, żebym ci pomagała? – zapytała Cora.

– Taak, chyba tak.

– Co za entuzjazm. Uwielbiam to. W porządku, mów.

Grace sporo zatrzymała dla siebie. Ufała Corze, ale nie chciała się od niej zbytnio uzależniać. Tak, to bez sensu. No bo tak: gdyby Grace groziło jakieś niebezpieczeństwo, natychmiast zadzwoniłaby do Cory. Natomiast gdyby coś groziło jej dzieciom… no cóż, zastanawiałaby się. Najstraszniejsze było to, że zapewne ufała Corze jak nikomu innemu na świecie, co oznaczało, że jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak osamotniona.

– A więc przepuszczasz nazwiska przez wyszukiwarkę? spytała Cora.

– Tak.

– Znalazłaś już coś?

– Nic. – I natychmiast dodała: – Zaczekaj chwilkę.

– Co się stało?

Teraz jednak, niezależnie od tego, w jakim stopniu mogła jej zaufać, Grace zaczęła się zastanawiać, czy jest sens mówić Corze więcej, niż powinna wiedzieć.

– Muszę kończyć. Zadzwonię do ciebie.

– W porządku. Wiedźma.

Grace rozłączyła się i spojrzała, na ekran. Serce podeszło jej do gardła i zaczęło szybciej bić. Wypróbowała prawie wszystkie kombinacje imion i nazwisk, zanim przypomniała sobie znajomego artystę, który nazywał się Marlon Cobum. Zawsze narzekał, że ludzie przekręcają jego nazwisko. Zamiast Marlon mówili Marlin, Marlan lub Marlen, a Cobuma zmieniali w Cobena lub Corbuma. Grace doszła do wniosku, że powinna spróbować.

Przy czwartej z kolei próbie wprowadziła Lawsona i Alwortha, pisanego przez dwa „l”.

Uzyskała trzysta trafień, gdyż oba te nazwiska były dość pospolite, i już czwarta notatka rzuciła jej się w oczy. Grace najpierw spojrzała na pierwszą linijkę tekstu.

Crazy Davey's Blog

Grace miała wrażenie, że blog to rodzaj powszechnie dostępnego pamiętnika. Ludzie zapisują w ten sposób swoje myśli.

Inni ludzie, z jakichś niewiadomych powodów, lubią to czytać. Kiedyś pamiętnik był czymś osobistym. Teraz stał się środkiem przekazu, mającym dotrzeć do mas.

Fragment tekstu pod linkiem brzmiał następująco:

…John Lawson na klawiszowych, a Sean Alworth zasuwał na gitarze…

Jack naprawdę miał na imię John. A Sean brzmi podobnie jak Shane. Grace kliknęła na ten link. Piekielnie długa strona.

Grace wróciła do wyników i kliknęła cache. Kiedy ponownie wywołała wyniki, słowa Lawson i Alworth były podświetlone.

Przewinęła tekst i znalazła zapis sprzed dwóch lat:

26 kwietnia Cześć, banda! Spędziliśmy z Teresą weekend w Vermont.

Zatrzymaliśmy się w motelu Westerly's na nocleg ze śniadaniem. Było świetnie. Mieli tam kominek i w nocy graliśmy w warcaby…

Crazy Davey pisał jak najęty. Grace pokręciła głową. Do diabła, kto czyta takie bzdury? Ominęła następne trzy rozdziały.

Tamtego wieczoru poszliśmy z Rickiem, starym kumplem z college'u, do Wino's. To nasza stara knajpa. Straszna nora. Chodziliśmy tam, kiedy studiowaliśmy na uniwersytecie Vermont. Wiecie, graliśmy tam w kondom ową ruletkę. Znacie to? Każdy zgaduje kolor: Gorąca Czerwień, Czerń Ogiera, Cytrynowa Żółć, Pomarańczowy Pomarańcz. W porządku, te dwa ostatnie wymyśliłem, ale rozumiecie, w czym rzecz.

W ubikacji był automat z prezerwatywami. Nadal tam jest!

Każdy z facetów kładzie na stole dolca. Jeden bierze ćwiartkę i kupuje kondom. Kładzie go na stole. Otwiera, i jeśli to twój kolor, wygrałeś! Rick odgadł za pierwszym razem.

Postawił nam flaszkę. Zespół strasznie rzępolił. Przypomniałem sobie, że na pierwszym roku słyszałem już ten zespół, który nazywał się Allaw. Składał się z dwóch babek i dwóch facetów. Pamiętam, że jedna z babek grała na perkusji. John Lawson na klawiszowych, a Sean Alworth zasuwał na gitarze. Chyba stąd wzięła się ta nazwa. Alworth i Lawson. Po połączeniu Allaw. Rick nigdy o nich nie słyszał.

Opróżniliśmy flaszkę. Przyszły dwie fajne babki, ale nie zwróciły na nas uwagi. Poczuliśmy się staro…

To wszystko. Nic więcej.

Grace poszukała Allaw. Nic.

Spróbowała innych kombinacji. Nadal nic. Tylko ta jedna wzmianka w blogu. Crazy Davey przekręcił imię i nazwisko Shane'a. Jack nie używał innego imienia, od kiedy Grace go znała, ale może wtedy był Johnem. A może autor dziennika przekręcił je lub źle zinterpretował skróconą formę.

Jednak Crazy Davey wspomniał o czterech osobach – dwóch kobietach i dwóch mężczyznach. Na zdjęciu było pięć osób, ale jedna z kobiet, ta widoczna niemal jako rozmazana smuga na skraju fotografii, być może nie należała do zespołu. Co Scott powiedział o ostatniej rozmowie telefonicznej z siostrą?

„Sądziłem, że chodzi o jakąś nową pasję – aromaterapię, nowy zespół rockowy…”.

Zespół rockowy. Czy to możliwe? Czyżby to było zdjęcie zespołu?

Przejrzała witrynę Crazy Daveya, szukając numeru telefonu lub nazwiska. Znalazła tylko adres poczty internetowej. Nacisnęła łącze i pospiesznie napisała:

„Potrzebna mi twoja pomoc. Mam bardzo ważne pytanie w związku z Allaw, zespołem, którego słuchałeś na studiach.

Proszę, zadzwoń na mój koszt”.

Podała swój numer telefonu, a potem nacisnęła przycisk „wyślij”.

Co to wszystko znaczy?

Próbowała poukładać to na tuzin rozmaitych sposobów. Nic nie pasowało. Kilka minut później na podjeździe pojawiła się limuzyna. Grace zerknęła przez okno. Przyjechał Carl Vespa.

Miał nowego kierowcę, ogromnego mięśniaka z ogoloną czaszką i pasującym do niej groźnym grymasem. Nie wyglądał nawet w połowie tak straszne jak Cram. Zapisała w zakładkach blog Crazy Daveya, po czym ruszyła korytarzem, żeby otworzyć drzwi.

Vespa bez słowa powitania wszedł do środka. Wciąż był schludny i nadal miał na sobie ten bosko skrojony blezer, ale mimo to wyglądał dziwnie nieporządnie. Włosy miał zawsze potargane – taki styl- ale jest pewna granica między lekkim a kompletnym nieładem. Jego fryzura ją przekroczyła. Miał przekrwione oczy. Bruzdy wokół ust pogłębiły się i uwydatniły, -Co się stało?

– Możemy gdzieś spokojnie porozmawiać? – spytał Vespa.

– Dzieci są z Cramem w kuchni. Możemy skorzystać ze stołowego.

Kiwnął głową. W oddali usłyszeli serdeczny śmiech Maxa.

Słysząc to, Vespa przystanął.

– Twój syn ma sześć lat, prawda?

59
{"b":"97433","o":1}