Литмир - Электронная Библиотека
A
A

41

Eric Wu patrzył, jak limuzyna podjeżdża do domu Lawsonów.

Potężnie zbudowany mężczyzna, bynajmniej nie wyglądający na szofera, wysiadł z samochodu, obciągnął mocno opiętą marynarkę i otworzył tylne drzwiczki. Grace Lawson wysiadła.

Poszła w kierunku frontowych drzwi, nie mówiąc do widzenia i nie oglądając się za siebie. Postawny kierowca zaczekał, aż podniesie paczkę i wejdzie do środka. Potem wsiadł do samochodu i odjechał.

Wu zastanawiał się nad obecnością tego człowieka. Powiedziano mu, że Grace Lawson może mieć teraz obstawę. Grożono jej. Grożono jej dzieciom. Ten ogromny szofer nie był policjantem. Wu był tego pewien. I na pewno nie był zwykłym szoferem.

Lepiej zachować ostrożność.

Trzymając się w bezpiecznej odległości, Wu zaczął obchodzić dom. Dzień był pogodny, a drzewa i krzewy pokryły się zielonymi liśćmi. Ten teren zapewniał wystarczającą osłonę.

Wu nie miał lornetki, która znacznie ułatwiłaby mu zadanie, ale to bez znaczenia. Już po kilku minutach zauważył pierwszego wartownika. Mężczyzna usadowił się za garażem. Wu podkradł się bliżej. Mężczyzna rozmawiał przez radiotelefon.

Wu słuchał. Pochwycił tylko urywki rozmowy, ale to mu wystarczyło. W domu też ktoś był. Zapewne po drugiej stronie ulicy też ustawiono ochroniarza.

Niedobrze.

Mimo to Wu mógł sobie poradzić. Zdawał sobie z tego sprawę. Musiałby jednak uderzyć błyskawicznie. Najpierw zlokalizować drugiego wartownika na zewnątrz. Jednego załatwić gołymi rękami, a drugiego zastrzelić. Potem dostać się do domu. Dużo trupów. Mężczyzna w domu czekałby na niego.

Jednak Wu mógłby to zrobić.

Spojrzał na zegarek. Za dwadzieścia trzecia.

Już miał zamiar ruszyć w kierunku ulicy, gdy otworzyły się tylne drzwi. Wyszła z nich Grace. W ręku miała walizkę. Wu przystanął i czekał. Włożyła walizkę do bagażnika. Wróciła do domu. Po chwili wyszła z drugą walizką i jakąś paczką chyba tą samą, którą zabrała sprzed frontowych drzwi.

Wu pospieszył do samochodu, którym tu przyjechał. Ironia losu sprawiła, że był to ford windstar Lawsonów, tyle że zmienił tablice rejestracyjne w Palisades Mall i przylepił kilka nalepek, mających odwracać uwagę. Ludzie prędzej zapamiętają takie nalepki niż numery rejestracyjne czy markę wozu.

Jedna oznajmiała wszem wobec, że jest dumnym ojcem najlepszego ucznia. Druga, lubiana przez kibiców New York Knicks, głosiła: „Jedna drużyna, jeden Nowy Jork”.

Grace Lawson usiadła za kierownicą i ruszyła. Dobrze, pomyślał Wu. Będzie znacznie łatwiej zgarnąć ją, kiedy się zatrzyma. Otrzymał wyraźne instrukcje. Dowiedzieć się, co ona wie. Pozbyć się ciała. Wrzucił pierwszy bieg, ale jeszcze nie ruszał. Chciał sprawdzić, czy ktoś za nią jedzie. Wu ruszył, utrzymując bezpieczną odległość.

Nikt za nimi nie jechał.

Domyślił się, że tym ludziom kazano pilnować domu, a nie jej. Wu zastanawiał się nad walizkami, nad tym, dokąd ona może jechać i jak długo potrwa ta podróż. Zdziwił się, kiedy skręciła w boczną uliczkę. Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy zatrzymała się niedaleko szkoły.

Oczywiście. Dochodzi trzecia. Chce odebrać dzieci.

Znowu pomyślał o tych walizkach i tym, co mogą oznaczać. Czy zamierza odebrać dzieci i wyjechać? Jeżeli tak, może jechać daleko. Zanim się zatrzyma, minie kilka godzin.

Wu nie miał ochoty czekać tak długo.

A może wróci prosto do domu, pilnowanego przez dwóch ludzi w ogrodzie i jednego wewnątrz? To też nie będzie przyjemne. Wróci do punktu wyjścia, a ponadto teraz pojawił się dodatkowy problem, dzieci. Wu nie był krwiożerczy ani sentymentalny. Był pragmatyczny. Zniknięcie kobiety, od której niedawno uciekł mąż, zapewne obudzi podejrzenia, a nawet ciekawość policji, ale leżące w jej domu ciała, w tym dwojga dzieci, mogą sprowokować zbyt ożywione działania.

Nie, zdecydował Wu. Najlepiej będzie zgarnąć Grace Lawson natychmiast. Zanim jej dzieci wyjdą ze szkoły.

Tak więc ma mało czasu.

Inne matki zaczęły schodzić się i plotkować, ale Grace została w samochodzie. Wydawało się, że coś czyta. Była druga pięćdziesiąt. Wu zostało tylko dziesięć minut. Nagle coś sobie przypomniał. Przecież grozili, że skrzywdzą jej dzieci.

A w takim razie bardzo możliwe, że ktoś obserwuje szkołę.

Musi szybko to sprawdzić.

Nie zajęło mu to wiele czasu. Furgonetka była zaparkowana przecznicę dalej, na końcu zaułka. Łatwo było ją zauważyć. Wu rozważył możliwość, że w środku siedzi więcej niż jeden człowiek. Rzucił tam okiem, ale niczego nie zauważył. I tak nie miał już czasu. Musiał działać. Lekcje skończą się za pięć minut. A obecność dzieci bardzo skomplikuje sytuację.

Wu miał teraz ciemne włosy. Na nosie okulary w złotych oprawkach. Skulony, ruszył w kierunku furgonetki. Rozglądał się wokół tak, jakby zabłądził. Podszedł prosto do tylnych drzwi i już miał je otworzyć, gdy wyjrzał z nich łysy, spocony mężczyzna.

– Czego chcesz, koleś?

Mężczyzna był ubrany w niebieski dres. Pod bluzą nie miał podkoszulka, tylko gąszcz kłaków. Był wielki i agresywny.

Wu wyciągnął prawą rękę i złapał go za potylicę. Potem błyskawicznie uderzył lewym łokciem, wbijając go głęboko w szyję mężczyzny, miażdżąc krtań i łamiąc przełyk niczym kruchą gałązkę. Facet padł, rzucając się jak wyciągnięta na brzeg ryba. Wu wepchnął go do środka furgonetki i wsiadł.

Znalazł radiotelefon, lornetkę i pistolet. Wepchnął broń za pasek spodni. Mężczyzna wciąż podrygiwał. Wkrótce znieruchomieje.

Trzy minuty do dzwonka.

Wu zamknął drzwi furgonetki i szybkim krokiem poszedł ulicą w kierunku zaparkowanego samochodu Grace Lawson. Matki stały wzdłuż ogrodzenia, czekając na wyjście swoich pociech.

Grace Lawson wysiadła z samochodu i stała sama. Dobrze.

Wu zbliżał się do niej.

Po drugiej stronie szkolnego podwórka Charlaine Swain rozmyślała o reakcjach łańcuchowych i kostkach domina.

Gdyby między nią a Mikiem lepiej się układało.

Gdyby nie zaczęła tych perwersyjnych tańców dla Freddy'ego Sykesa.

Gdyby nie spojrzała przez okno w chwili, gdy pojawił się Eric Wu.

Gdyby nie wyjęła klucza ze skrytki i nie wezwała policji.

Jednak teraz, gdy minęła plac zabaw, padające kostki domina sięgnęły do chwili obecnej. Gdyby Mike nie odzyskał przytomności, gdyby nie kazał jej zająć się dziećmi, gdyby Perlmutter nie zapytał jej o Grace Lawson, no cóż, gdyby nie ten splot okoliczności, Charlaine nie spojrzałaby teraz w kierunku Grace Lawson.

Jednak Mike nalegał. Przypomniał jej, że dzieci jej potrzebują. Dlatego tu przyjechała. Odebrać Claya ze szkoły.

A Perlmutter zapytał Charlaine, czy zna Jacka Lawsona. Tak więc gdy Charlaine pojawiła się przed szkołą, było zupełnie zrozumiałe, a może nawet nieuniknione, że zaczęła szukać w tłumie jego żony.

I w ten sposób Charlaine spojrzała na Grace Lawson.

Miała nawet ochotę podejść do niej – czyż nie dlatego zgodziła się odebrać Claya? – ale nagle zobaczyła, że Grace wyjmuje telefon komórkowy i zaczyna coś mówić do aparatu.

Charlaine postanowiła trzymać się z daleka.

– Cześć, Charlaine.

Kobieta, typowa gadatliwa mamusia, która dotychczas nigdy nie zaszczyciła Charlaine minutą rozmowy, teraz patrzyła na nią z udawanym współczuciem. MI gazetach nie podano nazwiska Mike'a, napisano tylko o strzelaninie, ale wiadomo, jak rozplotkowane są małe miasteczka.

– Słyszałam o Mike'u. Jak on się czuje?

– Świetnie.

– Co się stało?

Podeszła do niej następna kobieta. Dwie inne też przysunęły się bliżej. I jeszcze dwie. Zaczęły schodzić się ze wszystkich stron, te troskliwe mamusie, otaczając ją, prawie zasłaniając jej widok.

Prawie.

Charlaine przez moment nie była w stanie się ruszyć. Stała jak skamieniała, patrząc, jak on podchodzi do Grace Lawson.

Zmienił wygląd. Teraz nosił okulary. I nie miał już blond włosów. Jednak nie było cienia wątpliwości. To ten człowiek.

Eric Wu.

Chociaż stała trzydzieści metrów od niego, Charlaine zadrżała, gdy Eric Wu położył dłoń na ramieniu Grace Lawson.

Zobaczyła, jak pochylił się i szepnął jej coś do ucha.

A wtedy Grace Lawson zdrętwiała.

Grace zauważyła nadchodzącego Azjatę.

Myślała, że przejdzie obok. Był za młody na ojca. Znała większość nauczycieli. Nie był jednym z nich. Pewnie to nowy praktykant. Na pewno. Nie zastanawiała się nad tym. Zaprzątały ją ważniejsze sprawy.

Zapakowała tyle ubrań, że powinno wystarczyć na kilka dni.

Ma kuzynkę mieszkającą w Penn State, w samym środku Pensylwanii. Może powinna pojechać do niej. Nie zadzwoniła, żeby ją uprzedzić. Nie chciała zostawiać żadnych śladów.

Wrzuciwszy ubrania do walizek, zamknęła drzwi sypialni.

Wyjęła i położyła na łóżku niewielki pistolet, który dał jej Cram. Patrzyła na niego przez długą chwilę. Zawsze była zagorzałą przeciwniczką prawa do posiadania broni. Jak większość rozsądnych ludzi bała się tego, do czego to może doprowadzić. Jednak wczoraj Cram wyłożył jej to dostatecznie jasno: czy nie grożono jej dzieciom?

Atutowa karta.

Grace zapięła nylonową kaburę na kostce zdrowej nogi.

Swędziało i było jej niewygodnie. Włożyła dżinsy z lekko rozszerzonymi nogawkami. Zasłoniły broń, pozostawiając jeszcze sporo miejsca. Oczywiście widać było lekkie zgrubienie, ale nie większe niż od cholewki buta.

Wzięła akta Boba Dodda z jego biura w „New Hampshire Post” i pojechała do szkoły. Teraz miała kilka minut czasu, więc została w samochodzie i zaczęła je przeglądać. Nie miała pojęcia, co chce znaleźć. W pudełku było sporo biurowych drobiazgów: miniaturowa amerykańska flaga, kubek do kawy, pieczątka z adresem nadawcy, mały przycisk do papieru z przezroczystego plastiku. Długopisy, ołówki, gumki, spinacze, korektory, pineski, karteczki, zszywacze.

Grace odgarnęła te śmieci, żeby przejrzeć papiery, ale tych było niewiele. Widocznie Dodd używał komputera. Znalazła kilka nieopisanych dyskietek. Może na jednej z nich odkryje jakiś trop. Sprawdzi to, kiedy znów będzie miała dostęp do komputera.

Papiery okazały się wycinkami z gazet. Artykuły napisane przez Boba Dodda. Grace przejrzała je. Cora miała rację.

66
{"b":"97433","o":1}