Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Tak.

Vespa uśmiechnął się. Grace nie wiedziała, o czym myśli, ale ten uśmiech łamał jej serce.

– Kiedy Ryan miał sześć lat, zbierał karty z baseballistami.

– Max zbiera Yu-gi-oh.

– Yu-gi-co?

Pokręciła głową na znak, że nie warto tego wyjaśniać. Podjął przerwany temat.

– Ryan grał w taką grę tymi swoimi kartami. Dzielił je na dwie drużyny. Potem rozkładał na dywanie, jakby to było boisko. No wiesz, trzeci bazowy – wtedy Craig Nettles naprawdę grał na trzeciej pozycji, potem trzech graczy w polu…

Trzymał nawet zapasowych miotaczy na ławce rezerwowych poza boiskiem.

Na to wspomnienie jego twarz się rozpromieniła. Spojrzał na Grace. Uśmiechnęła się do niego, najłagodniej jak potrafiła, ale i tak nastrój prysł. Vespie wydłużyła się mina.

– On wyjdzie na warunkowe.

Grace nic nie powiedziała.

– Wade Larue. Przyspieszyli decyzję. Wypuszczą go jutro.

– Och…

– I co o tym sądzisz?

– Przesiedział w więzieniu prawie piętnaście lat – przypomniała.

– Zginęło osiemnaście osób.

Nie miała ochoty o tym rozmawiać. Ta liczba, osiemnaście, nie była istotna. Liczył się tylko jeden. Ryan. W kuchni Max znowu parsknął śmiechem. Ten dźwięk darł ciszę na strzępy.

Vespa patrzył kamiennym wzrokiem, ale Grace wyczuwała, że coś się z nim dzieje. Coś się burzy. Nie odzywał się. Nie musiał, łatwo było odgadnąć, o czym myśli. A gdyby to był Max albo Emma? Czy Grace tłumaczyłaby to sobie tym, że naćpany pajac spanikował i zaczął świrować? Czy przebaczyłaby tak szybko?

– Pamiętasz tego ochroniarza, Gordona Mackenzie?- zapytał Vespa.

Grace skinęła głową. Był bohaterem tamtej nocy. Zdołał otworzyć dwa zamknięte wyjścia awaryjne.

– Umarł przed kilkoma tygodniami. Miał raka mózgu.

– Wiem.

W rocznicowych artykułach poświęcili mu wiele uwagi.

– Wierzysz w życie pozagrobowe, Grace?

– Sama nie wiem.

– A co z twoimi rodzicami? Zobaczysz ich pewnego dnia?

– Nie wiem.

– Daj spokój, Grace. Chcę wiedzieć, co myślisz.

Vespa uważnie spojrzał jej w oczy. Niespokojnie wierciła się w fotelu.

– Przez telefon pytałeś mnie, czy Jack miał siostrę.

– Sandrę Koval.

– Dlaczego mnie o to pytałeś?

– Zaraz wyjaśnię. Chcę wiedzieć, co o tym sądzisz. Dokąd pójdziemy po śmierci, Grace?

Zrozumiała, że spieranie się z nim nie ma sensu. Wyczuwała dziwnie nieprzyjazne nastawienie. Nie pytał jak przyjaciel, przybrany ojciec czy ciekawski. W jego głosie słyszała wyzwanie. Nawet gniew. Zastanawiała się, czy coś pił.

– Jest taki cytat z Szekspira – powiedziała. – Z Hamleta.

Mówi, że śmierć jest – wydaje mi się, że cytuję dokładnie nieodkrytą krainą, z której nie wraca żaden podróżny.

Skrzywił się.

– Innymi słowy, nie wiemy nic.

– Dokładnie.

– Wiesz, że to bzdura.

Milczała.

– Wiesz, że tam nic nie ma. Już nigdy nie zobaczę Ryana.

Po prostu ludziom zbyt trudno się z tym pogodzić. Słabi wymyślają niewidzialnych bogów, kwitnące ogrody i ponowne spotkania w raju. A niektórzy, tak jak ty, nie kupują tych bzdur, ale za bardzo nad tym boleją, żeby wyznać prawdę.

Stąd bierze się to racjonalne „kto to wie?”. Przecież ty wiesz, Grace, prawda?

– Przykro mi, Carl.

– Dlaczego?

– Dlatego, że cierpisz. Jednak proszę, nie mów mi, w Co Wierzę. Coś się stało z jego oczami. Przez moment wydawało się, Że zaraz wybuchnie.

– Jak poznałaś męża?

– Co takiego?

– Jak poznałaś Jacka?

– A co to ma z tym wszystkim wspólnego?

Zrobił krok w jej kierunku. Groźnie. Przeszył ją wzrokiem i Grace po raz pierwszy uświadomiła sobie, że wszystkie te historie, wszystkie pogłoski o nim, są prawdziwe.

– Jak się poznaliście?

Grace starała się nie okazać lęku.

– Przecież wiesz.

– We Francji?

– Właśnie.

Bacznie jej się przyglądał.

– Co się dzieje, Carl?

– Wade Larue wychodzi na wolność.

– Już mówiłeś.

– Na jutro jego adwokatka zwołała konferencję prasową w Nowym Jorku. Przyjdą na nią rodziny ofiar. Chcę, żebyś ty też tam była.

Czekała. Wiedziała, że to nie wszystko.

– Ona była niesamowita. Po prostu oczarowała komisję do spraw zwolnień. Założę się, że prasę też oczaruje.

Zamilkł i czekał. Grace przez chwilę nie rozumiała, ale potem poczuła chłód, promieniujący od klatki piersiowej aż po palce rąk i nóg. Carl Vespa zauważył jej reakcję. Kiwnął głową i cofnął się.

– Opowiedz mi o Sandrze Koval – poprosił. – Ponieważ nie mogę pojąć, dlaczego to akurat twoja szwagierka musi reprezentować kogoś takiego jak Wade Larue.

Indira Khariwalla oczekiwała gościa.

W jej gabinecie było ciemno. Na dziś agencja detektywistyczna zakończyła pracę. Indira lubiła siedzieć przy zgaszonym świetle. Była przekonana, że największym problemem Zachodu jest nadmiar bodźców. Oczywiście, ona też padła jego ofiarą.

W tym rzecz. Nikt tego nie uniknie. Zachód uwodzi bodźcami, nieustanną kanonadą kolorów, świateł i dźwięków. Nigdy nie przestaje. Dlatego ilekroć miała okazję, szczególnie pod koniec dnia, lubiła siedzieć po ciemku. Nie po to, żeby medytować, jak można by sądzić, znając jej pochodzenie. Nie po to, żeby przyjąć pozycję lotosu i kręcić młynka palcami. Żeby cieszyć się ciemnością.

O dziesiątej ktoś delikatnie zapukał do drzwi.

– Wejść!

Do pokoju wszedł Scott Duncan. Nie pofatygował się, by zapalić światło. Indira była z tego zadowolona. Tak będzie łatwiej.

– Co to za ważna sprawa? – zapytał.

– Zamordowano Rocky'ego Conwella – powiedziała Indira.

– Słyszałem o tym w radiu. Kto to taki?

– Człowiek, którego wynajęłam, żeby śledził Jacka Lawsona.

Scott Duncan milczał.

– Czy wiesz, kim jest Stu Perlmutter? – ciągnęła.

– Ten gliniarz?

– Tak. Odwiedził mnie dzisiaj. Pytał o Conwella.

– Czy powołałaś się na tajemnicę zawodową?

– Tak. Chce zdobyć nakaz sądowy i zmusić mnie do złożenia zeznań.

Scott Duncan się odwrócił.

– Scott?

– Nie przejmuj się tym – powiedział. – Przecież nic nie wiesz.

Indira nie była tego taka pewna.

– Co zamierzasz zrobić?

Duncan już wyszedł z gabinetu. Na oślep sięgnął za siebie ręką, chwycił klamkę i zaczął zamykać za sobą drzwi.

– Zdusić to w zarodku – powiedział.

Konferencję prasową zwołano na dziesiątą rano. Grace najpierw odwiozła dzieci do szkoły. Prowadził Cram. Miał na sobie za dużą flanelową koszulę wypuszczoną na spodnie.

Grace wiedziała, że ma pod nią broń. Dzieci wysiadły z samochodu. Powiedziały „do widzenia” Cramowi i pobiegły. Cram wrzucił pierwszy bieg.

– Jeszcze nie jedź – poprosiła Grace.

Zaczekała, aż wejdą do budynku. Wtedy skinęła głową, że mogą już jechać.

– Nie martw się – powiedział Cram. – Pilnuje ich mój człowiek.

Obróciła się do niego.

– Mogę cię o coś zapytać?

– Strzelaj.

– Jak długo pracujesz dla pana Vespy?

– Byłaś przy tym, jak zginął Ryan, prawda?

Zaskoczył ją.

– Tak.

– Był moim chrześniakiem.

Na ulicach było pusto. Patrzyła na niego. Nie miała pojęcia, co robić. Nie może im ufać, nie może powierzyć im dzieci, nie po tym, jak minionego wieczoru zobaczyła prawdziwą twarz Vespy. Tylko czy ma inne wyjście? Może ponownie powinna pójść na policję, ale czy naprawdę zechcieliby i mogliby je ochronić? A Scott Duncan… cóż, nawet on przyznał, że ich przymierze jest jedynie tymczasowe.

Jakby czytając w jej myślach, Cram rzekł:

– Pan Vespa nadal ci ufa.

– A jeśli dojdzie do wniosku, że już nie powinien?

– Nigdy by cię nie skrzywdził.

– Jesteś pewien?

– Pan Vespa spotka się z nami w centrum. Na konferencji prasowej. Chcesz posłuchać radia?

Zważywszy na porę, na ulicach niemal nie było ruchu. Na moście Jerzego Waszyngtona wciąż roiło się od glin – kac po jedenastym września, z którego Grace też nie mogła się otrząsnąć. Konferencja prasowa miała się odbyć w hotelu Crown Plaza niedaleko Times Square. Vespa powiedział, że mówiono o zwołaniu jej w Bostonie, co wydawało się właściwsze, lecz ktoś w obozie Larue zrozumiał, że powrót w pobliże miejsca tragedii mógłby wywołać niepożądane emocje. Mieli również nadzieję, że na konferencji w Nowym Jorku pojawi się mniej członków rodzin ofiar.

Cram zostawił ją na chodniku i pojechał w kierunku wjazdu na parking. Grace stała przez chwilę, usiłując wziąć się w garść.

Zadzwoniła jej komórka. Sprawdziła, kto dzwoni. Nieznany numer. Kierunkowy sześć jeden siedem. Jeśli dobrze pamiętała, to Boston.

– Halo?

– Cześć. Tu David Roff.

Znajdowała się w pobliżu nowojorskiego Times Square.

Oczywiście roiło się tu od ludzi. Wydawało się, że nikt nie rozmawia. Nikt nie trąbi. Mimo to panował tu ogłuszający hałas.

– Kto?

– Hmm, pewnie lepiej mnie znasz jako Crazy Daveya.

Z mojego blogu. Dostałem twojego mai la. Dzwonię nie w porę?

– Nie, wcale nie. – Grace uświadomiła sobie, że krzyczy, żeby ją usłyszał. Wetknęła palec do ucha. – Dzięki, że oddzwoniłeś.

– Wiem, że chciałaś, żebym zrobił to na twój koszt, ale właśnie podłączyli mi nowy telefon i wszystkie rozmowy międzymiastowe mam za darmo, więc pomyślałem, a co tam.

– Jestem ci wdzięczna.

– Pisałaś, że to ważne.

– Bardzo. W blogu wspomniałeś o zespole zwanym Allaw.

– Zgadza się.

– Próbuję dowiedzieć się o nich wszystkiego, co się da.

– Tak pomyślałem, ale nie sądzę, żebym mógł ci w tym pomóc. Chcę powiedzieć, że widziałem ich tylko tamtej nocy.

Nieźle tankowaliśmy tam z kumplami przez całą noc. Poznaliśmy kilka dziewczyn, tańczyliśmy i znowu piliśmy. Potem rozmawialiśmy z członkami zespołu. Dlatego tak dobrze to zapamiętałem.

– Nazywam się Grace Lawson. Moim mężem był Jack.

– Lawson? Lider tego zespołu? Pamiętam go.

– Dało się ich posłuchać?

– Ich zespołu? Prawdę mówiąc, nie pamiętam, ale myślę, że tak. Sporo wypiłem i padłem. Miałem kaca, na wspomnienie którego do dziś mnie skręca. Chcesz mu zrobić niespodziankę?

60
{"b":"97433","o":1}