Литмир - Электронная Библиотека

– Jedź dalej prosto – mruknął, wskazując mrok za przednią szybą.

Zdążyła wyhamować i opanowała samochód.

– Gdzie my jesteśmy? – zapytała.

– Jeszcze kawałek.

Pochyliła się nad kierownicą, próbując dojrzeć coś w przodzie. Zauważyła w snopach reflektorów zwalone drzewo i zatrzymała wóz.

– Dalej nie pojedziemy.

– Jeszcze tylko trochę.

Przerzuciła na luz, zaciągnęła ręczny hamulec i obróciła się do niego.

– Jeffrey, jest już bardzo późno. Ja jestem zmęczona, a ty pijany…

Pocałował ją szybko, ale nie tak, jak do tego przywykła, tylko pospiesznie i gwałtownie, sięgając do zapięcia jej dżinsów.

– Zaczekaj…

– Tak bardzo cię pragnę.

W to nie wątpiła, widząc silne wybrzuszenie jego spodni, i chociaż jej zmysły zaczynały reagować na jego dotyk, seks był akurat ostatnią rzeczą, jaka chodziła jej teraz po głowie.

– Saro… – szepnął i wpił się ustami w jej wargi tak mocno, że ledwie mogła oddychać.

Udało jej się go trochę odsunąć, a gdy spuścił głowę i zaczął ją całować po szyi, mruknęła:

– Nie tak szybko.

– Pragnę cię. Tak jak ostatniej nocy.

– Wczoraj nie siedzieliśmy w samochodzie stojącym na pustkowiu.

– No to udawajmy, że jesteśmy gdzie indziej. Na przykład na plaży.

Wsunął jej dłonie pod pośladki i szarpnął do siebie, aż pisnęła, gdy nie wiedzieć kiedy znalazła się w pozycji horyzontalnej ze stopami opartymi o jedne drzwi i głową wciśniętą w drugie. Przypomniała sobie, że po raz ostatni znajdowała się w takiej pozycji w szoferce półciężarówki, gdy była w dziesiątej klasie.

Jeffrey próbował się na niej ułożyć, ale wziąwszy pod uwagę, że oboje byli dorosłymi ludźmi dość słusznego wzrostu ściśniętymi na przestrzeni o długości najwyżej półtora metra, kolejne próby kończyły się niepowodzeniem.

– Kochanie – mruknęła, mając zamiar przemówić mu do rozsądku.

Kiedy podniosła mu głowę do góry i spojrzała prosto w oczy, zaskoczyło ją, że dostrzegła w nich jedynie błyski pożądania.

– Kocham cię – rzekł i pochylił się, żeby ją pocałować. Tym razem odwzajemniła pocałunek, mimo wszystko próbując ostudzić jego zapał. Na szczęście nie był już tak gwałtowny. Gdy podniósł głowę dla zaczerpnięcia tchu, powtórzył:

– Kocham cię.

– Wiem – odparła, wodząc dłonią po jego karku. Znowu uniósł głowę i spojrzał na nią takim wzrokiem, jakby po raz pierwszy od spotkania przed domem pogrzebowym ujrzał ją wyraźnie. Miał przy tym zrozpaczoną minę, jakby czuł się odrzucony przez wszystkich i w niej widział jedyną nadzieję dla siebie.

– Tak dobrze? – zapytał. Pokiwała głową, nie wiedząc, co powiedzieć.

– Tak dobrze? – powtórzył.

– Tak – mruknęła, pomagając mu ściągnąć z siebie dżinsy.

Chociaż fizycznie była na to gotowa, spięła się wyjątkowo, kiedy w nią wszedł. Szybko zasłoniła sobie czubek głowy dłonią, żeby nie walić nią w klamkę przy każdym ruchu. Zwróciła uwagę na kartkę wetkniętą za osłonę przeciwsłoneczną, na której kobiecą ręką była spisana lista zakupów. Między ruchami Jeffreya zaczęła odczytywać kolejne pozycje: jajka… mleko… sok… papier toaletowy…

Próbowała się nieco przesunąć, żeby dźwignia biegów nie uwierała jej w bok, przez co jak gdyby zdopingowała go do skończenia, bo zaraz znieruchomiał i legł na niej całym ciężarem.

Przyłożyła sobie dłoń do czoła, zastanawiając się, jak w ogóle mogła do tego dopuścić.

– No cóż, to było nawet romantyczne – mruknęła. Nie odpowiedział, a gdy położyła mu rękę na karku, obrócił głowę i głośno sapnął. Spał jak zabity.

Obudziła się z dotkliwym bólem głowy, który emanował z karku i rozprzestrzeniał się pod czaszką, jakby ściskano jej mózg w imadle. Nawet nie umiała sobie wyobrazić, jak tego ranka będzie czuł się Jeffrey, ale w głębi ducha miała nadzieję, że jeszcze gorzej niż ona. Zdarzało jej się miewać nieudane kontakty seksualne, ale wczorajsza przygoda nadawała się z pewnością na pierwsze miejsce tej, na szczęście krótkiej, listy.

Usiadła na kanapie i macając stopami w poszukiwaniu butów, zaczęła się zastanawiać, która może być godzina. Biorąc pod uwagę jaskrawe słońce wlewające się przez okno do pokoju, oceniła, że co najmniej dziesiąta. Ale rzut oka na zegar wystarczył, by się przekonała, że dochodziła dwunasta.

– Niech to… – mruknęła, unosząc w górę ręce. Miała wrażenie, że mięśnie karku zawiązały jej się w ciasny supeł, a kręgosłup pozostał wygięty na kształt litery S od spania w niewygodnej pozycji.

Szeroko wymachując rękoma, wstała i ruszyła do drzwi, by rozejrzeć się za Neli. W kuchni nikogo nie było, umyte talerze i garnki piętrzyły się na suszarce. Przez okno dostrzegła gospodynię na sąsiednim podwórku, stojącą z siekierą uniesioną wysoko nad głową. Neli wzięła tęgi zamach i uderzyła siekierą w łańcuch, którym psy były przywiązane do drzewa.

– Co to było? – rozległ się za jej plecami czyjś głos.

Odwróciła się na pięcie i popatrzyła na ciemnowłosego chłopaka stojącego w drzwiach. Miał na sobie tylko szorty, bez koszuli. Jego wąska klatka piersiowa była lekko zapadnięta.

– Jared?

– Tak, proszę pani – odparł, rozglądając się po kuchni. – Gdzie mama?

– Na podwórku – wyjaśniła, zachodząc w głowę, czy Neli wyjawiła synowi, co zamierza. Prawdę powiedziawszy, i ją to ciekawiło.

Jared ruszył do wyjścia, szurając butami o podłogę. Sara świetnie znała to zjawisko występujące prawie u wszystkich chłopców w tym wieku. Dziwnym sposobem większość z nich aż do dwudziestego roku życia nie mogła się nauczyć prawidłowego podnoszenia nóg, tylko ciągała je po ziemi.

Wyszła za nim przed dom, trzymając się parę metrów w tyle, żeby nie ubrudzić sobie nóg w tumanach kurzu wzbijanych przez niego na ścieżce. Przypominał jej niezgrabnego Pataszona ze starych komiksów.

Przed gankiem domu sąsiada Neli wiązała psy na smyczach. Na widok Jareda zapytała:

– Czemu wstałeś z łóżka?

– Bo się nudzę.

– Powinieneś był o tym pomyśleć, zanim zdecydowałeś, że za kiepsko się czujesz, by iść na wycieczkę. – Uśmiechnęła się do Sary. – Przedstawiłeś się doktor Linton?

– Doktor? – powtórzył wyraźnie przestraszony.

– Lepiej natychmiast kładź się z powrotem, zanim ją poproszę, żeby ci zmierzyła gorączkę.

Sara zwróciła uwagę na dziwnie znaną jej reakcję chłopaka – pogardliwe wygięcie ust i błyski irytacji w oczach. Aż przyłapała się na tym, że gapi się na niego z rozwartymi ustami.

– O co chodzi? – zapytał, zerkając na nią podejrzliwie.

Pokręciła głową, nie mogąc dobyć z siebie głosu. Jego podobieństwo do Jeffreya było uderzające.

Neli spostrzegła jej osłupienie i pospiesznie zagnała syna z powrotem do domu:

– No, już, zmykaj stąd. I zabierz siekierę. Podreptał do kuchennych drzwi, wlokąc za sobą ciężką siekierę. Sara przygryzła wargi, żeby nie wyskoczyć z cisnącym jej się na usta pytaniem.

Neli cmoknęła głośno i szarpnęła smyczami. Psy natychmiast się uspokoiły i wlepiły w nią ślepia.

– Masz taką minę, jakbyś chciała coś powiedzieć.

– To nie moja sprawa.

– Mnie to nigdy nie powstrzymywało – odparła Neli, prowadząc oba boksery przed fronton domu. – Jeffrey o niczym nie wie.

Sara pokiwała głową, chcąc dać do zrozumienia, że słyszała, bo nadal nie ufała swoim możliwościom powstrzymania się od komentarza.

Neli odwróciła się przed drzwiami i z głośnym westchnieniem usiadła na schodkach werandy.

– Wzięliśmy z Oposem ślub parę tygodni po wyjeździe Jeffreya do Auburn.

– I nic mu nie powiedziałaś?

– Żeby rzucił studia i ożenił się ze mną? – zapytała, klepiąc psa po łbie. – Nic by z tego nie wyszło. Już po tygodniu skoczylibyśmy sobie do oczu. Ja mu działałam na nerwy, bo zawsze skwapliwie wytykałam wszystkie błędy, a on mnie, bo nigdy nie chciał przyznać, że mam rację.

Sara wpatrywała się w nią w milczeniu.

– Na pewno postąpiłby jak należy – ciągnęła Neli. – A ja nie chciałam, żeby ktoś się ze mną żenił tylko dlatego, że tak należy. – Bokser położył się na grzbiecie, zaczęła go więc drapać po brzuchu. – Poza tym, kocham Oposa. Lubiłam go od początku. A gdy Jeffrey wyjechał, od razu zaczął się do mnie przystawiać. Później urodziłam Jareda, krótko potem Jen… – Uśmiechnęła się niewyraźnie. – Bardzo krótko. No i teraz jesteśmy rodziną, mamy wspólne życie. Opos to dobry człowiek. Jeśli musi zostać choćby na pięć minut po zamknięciu sklepu, zawsze dzwoni i uprzedza, że się spóźni. Nie wstydzi się, gdy kupuje dla mnie podpaski albo tampony w supermarkecie i ani razu nie powiedział, że jestem gruba albo źle w czymś wyglądam, nawet jak przez trzy lata po urodzeniu Jen chodziłam tylko w luźnych dresach. Wiem, gdzie jest o każdej porze dnia, i mogę być pewna, że jak puszczę bąka w kościele, weźmie za to winę na siebie. – Zmierzyła Sarę uważnym spojrzeniem i dodała: – Lubię swoje życie takim, jakie jest.

– Nie sądzisz, że Jeffrey ma prawo znać prawdę?

– Po co? To Opos jest ojcem Jareda, to on zmieniał mu pieluchy i nosił na rękach po całym pokoju, gdy ja padałam już z nóg. On podpisuje uwagi w szkolnym dzienniczku i wozi go na treningi ligi juniorów. Na pewno żaden z nich nie chciałby robić burzy w szklance wody, więc nie widzę ku temu żadnego powodu.

– Rozumiem.

– Czyżby?

– W każdym razie ja mu tego nie powiem – zapewniła Sara, nie mając pojęcia, czy zdoła utrzymać coś takiego w sekrecie.

– Źle się złożyło, że Jeffrey wrócił akurat teraz – mówiła dalej Neli. – Bóg jeden wie, jak bardzo się na niego wściekałam, że tak długo się nie pokazuje, ale to już historia. Zbyt wiele się wydarzyło od tamtej pory. – Zrzuciła kapeć i zaczęła palcami stopy drapać po brzuchu drugiego psa, który też domagał się pieszczot. – Jeffrey wyrósł na porządnego faceta. Naprawdę. Jest w nim sporo dobrego, jak u Oposa, tyle że trzeba zedrzeć to, co jest na wierzchu, by się do tego dobrać. Nawet nie wiem, jak to określić, ale moim zdaniem, wyrósł na kogoś, kogo zawsze w nim widziałam, pod warunkiem, że zdoła wyrwać się z… – zamilkła i ruchem głowy wskazała ulicę -…z tej zapadłej dziury, gdzie wszyscy myślą, że znają cię na wylot, i nie wahają się ani przez chwilę przed mówieniem głośno, co o tobie sądzą.

58
{"b":"97179","o":1}