Poniedziałek
Pojechali do zakładu pogrzebowego. Sara prowadziła, siedzący obok Jeffrey wskazywał drogę. W normalnych okolicznościach przed sekcją zwłok spędzała pewien czas w samotności, żeby skoncentrować się przed czekającym ją zadaniem, teraz jednak nie mogła sobie pozwolić na taki luksus. Przed wyjściem zadzwoniła od Neli do matki i uprzedziła ją, że wieczorem wraca do domu.
– To tutaj – powiedział Jeffrey, wskazując długi pawilon w kształcie litery U stojący przy autostradzie.
Dokoła nie było innych budynków, jeśli nie liczyć małego sklepiku z kwiatami po drugiej stronie szosy. Kiedy Sara wysiadła z samochodu, uderzyła w nią z impetem fala rozgrzanego powietrza od przejeżdżającego tira. Gdzieś w oddali przetoczył się grzmot, co idealnie pasowało do jej grobowego nastroju.
Skrzywiła się z bólu, przechodząc przez szosę, kiedy jakiś kamień uraził ją w stopę przez cienką podeszwę sandała.
– Wszystko w porządku? – zapytał Jeffrey. Skinęła głową i skierowała się do wejścia. Paul, zastępca szeryfa, który w nocy odwiózł ją do domu Neli, stał w drzwiach i palił papierosa. Na ich widok zgasił go pospiesznie o bok kosza na śmieci i ostrożnie położył niedopałek na kupce piasku.
– Pani pozwoli – rzekł, otwierając przed nią drzwi.
– Dziękuję – odparła, zwracając uwagę na podejrzliwe spojrzenie, jakim obrzucił Jeffreya.
– Gdzie pozostali? – zapytał Jeffrey.
– Czekają w korytarzu tylnego skrzydła – odrzekł Paul, patrząc na Sarę.
Ruszyła energicznym krokiem w głąb budynku, nawet się nie oglądając. Tylko rytmiczne dzwonienie kluczy i poskrzypywanie pasa z grubej skóry świadczyło, że zastępca szeryfa podąża tuż za nią. Tutejszy dom pogrzebowy przypominał typowe biuro federalne, grubo ochlapane tynkiem ściany z pustaków pomalowano na beżowo, a jarzeniówki zalewały wszystko żółtawym blaskiem. Unosił się tu intensywny zapach środka do balsamowania zwłok przemieszany z wonią odświeżacza powietrza, który byłby zapewne przyjemny w pomieszczeniach mieszkalnych albo w biurze, ale tutaj niemal przyprawiał o mdłości.
– Tędy – odezwał się Paul, wyprzedzając ją, żeby otworzyć drzwi na końcu korytarza.
Sara zerknęła przelotnie na Jeffreya, ale nie patrzył na nią, tylko z zaciśniętymi zębami wpatrywał się w salę, do której weszli. Pod regałem pełnym środków do konserwacji i charakteryzowania zwłok stał metalowy stolik na kółkach z leżącym na nich trupem przykrytym czystym białym prześcieradłem, którego brzegi podrygiwały w strumieniu powietrza wyrzucanym przez hałaśliwy klimatyzator pod oknem. Było tu tak zimno, że przeszył ja dreszcz.
– Witamy – odezwał się Hoss, ruszając w jej kierunku z wyciągniętą ręką. Obróciła się, żeby uścisnąć mu dłoń, za późno się orientując, że chciał tylko położyć jej rękę na ramieniu i wprowadzić w głąb sali. Uzmysłowiła sobie, że mężczyźni z jego pokolenia nie ściskali na powitanie dłoni kobietom, chyba że w żartach. Jej dziadek Earnshaw, którego po prostu uwielbiała, również miał taki zwyczaj.
Szeryf przedstawił jej pozostałych mężczyzn.
– To pan White, kierownik domu pogrzebowego. – Pucołowaty człowieczek o marsowym czole i wydatnej łysinie lekko skinął głową. – A to mój zastępca, Reggie Ray.
Ten sam chłopak, który był ostatniej nocy w domu Roberta. Nadal miał na szyi aparat fotograficzny, aż Sarze przemknęło przez myśl, że z nim spał.
– Chyba wczoraj nie miałem okazji ci powiedzieć, Spryciarzu – dodał szeryf – że Reggie to chłopak Marty Ray.
– Naprawdę? – burknął Jeffrey bez specjalnego zainteresowania.
Wyciągnął jednak rękę do tamtego, ale Reggie uścisnął mu dłoń z wyraźnym ociąganiem. Sarę zaciekawiło, dlaczego wszyscy stróże prawa traktują go z taką podejrzliwością.
– Dziś rano Robert złożył zeznania – oznajmił Hoss. Na twarzy Jeffreya odmalowało się zaskoczenie. – Sąsiedzi z grubsza potwierdzają to, co powiedział.
Sara była przekonana, że Jeffrey zapyta, co takiego zeznał Robert, ale on pokiwał głową i wbił wzrok w podłogę.
Po chwili niezręcznego milczenia White wskazał drzwi za jej plecami:
– Stroje ochronne trzymamy w magazynku. Proszę się obsłużyć według własnego uznania.
– Dziękuję – odparła, na co sztywno skinął głową. Przemknęło jej przez myśl, że może jest rozdrażniony, iż to jej szeryf zlecił przeprowadzenie sekcji. Kierownik zakładu pogrzebowego w okręgu Grant, przyjaciel z dzieciństwa, z radością przekazał jej obowiązki miejskiego koronera. Ale z miny White’a trudno było cokolwiek wyczytać.
Weszła do magazynku, który okazał się ciasną klitką. Ledwie zdołała zamknąć za sobą drzwi. W tej samej chwili mężczyźni zaczęli rozmawiać z ożywieniem. Rozpoznała głęboki baryton Hossa przeplatający się z nieco piskliwym głosem Paula. Z tego, co zdążyła się zorientować, tematem dyskusji był przebieg wczorajszego meczu koszykówki w rozgrywkach szkół średnich.
Zdjęła z półki fartuch chirurgiczny i włożyła go, czując się wręcz idiotycznie, jak pies kręcący się w kółko w pogoni za własnym ogonem. Fartuch był bardzo duży, dostosowany rozmiarem do pokaźnego brzuszka White’a. Kiedy uzupełniła strój o papierowe ochraniacze na buty oraz czepek na włosy, poczuła się jak cyrkowy klaun.
Położyła rękę na klamce, lecz nie od razu otworzyła drzwi. Z zamkniętymi oczami próbowała się błyskawicznie odciąć od wszystkiego, co wydarzyło się w ciągu ostatniej doby. Gdyby skoncentrowała się na przypuszczeniu, że Robert sam się postrzelił, mogłaby nieświadomie dopasowywać do tej poszlaki wyniki sekcji zwłok, a zależało jej na tym, by poznać wyłącznie fakty. W końcu nie była oficerem śledczym. Jej zadaniem było wyłącznie przedstawienie fachowej opinii na temat zabitego, śledztwem zajmie się policja. Zatem jedyną rzeczą, nad którą powinna obecnie zachować kontrolę, było sumienne wywiązanie się z nałożonego na nią obowiązku.
Gdy wróciła do sali, mężczyźni natychmiast umilkli. Wydało jej się, że dostrzega ironiczny uśmieszek na ustach Paula, ale chłopak pospiesznie zaczął kartkować swój notatnik, szykując się do robienia zapisków kawałkiem ołówka o mocno pogryzionym końcu. White stanął przy zwłokach, Jeffrey i Hoss zajęli miejsce pod ścianą i skrzyżowali ręce na piersi. Reggie przy zlewie ustawiał coś w aparacie fotograficznym. W sali panowała atmosfera wyczekiwania, Sara odnosiła jednak mętne wrażenie, że tak naprawdę wszyscy traktują obecność podczas sekcji jak przykry rutynowy obowiązek.
– Gdzie są zdjęcia rentgenowskie? – zapytała. White zerknął na szeryfa, po czym odparł:
– Robimy prześwietlenia tylko w wyjątkowych okolicznościach.
Próbowała ukryć zdumienie, bo nie chciała, by odnieśli wrażenie, że uznaje ich za bandę tępych wieśniaków. Dla niej zdjęcia rentgenowskie należały do standardowej procedury autopsji, w dodatku miały szczególne znaczenie w przypadku ran postrzałowych głowy. Skoro kula przebiła kość i zagłębiła się w tkankę mózgową, tylko ułożenie odłamków kości na prześwietleniu umożliwiało prawidłową ocenę toru lotu pocisku. Rozcinanie rany postrzałowej groziło zniekształceniem śladów i mogło prowadzić do całkowicie błędnych wniosków.
– Znaleźliście kulę?
– W jego głowie? – zapytał zdumiony Reggie. – Wyciągnąłem ze ścian dwa pociski kalibru dwadzieścia dwa. Ale w okolicach jego głowy nie znalazłem niczego oprócz… resztek głowy.
– Pocisk może nadal tkwić w środku – powiedziała. Hoss odchrząknął i wtrącił uprzejmie:
– Może Reg po prostu go przeoczył. Na pewno go znajdziemy przy powtórnych oględzinach pokoju.
Reggie najwyraźniej poczuł się lekko urażony, lecz zanim szeryf na niego spojrzał, zdążył przyjąć obojętną minę. Wzruszył tylko ramionami, jakby chciał dać do zrozumienia, że to niewykluczone.
– Czasami tkanka mózgowa spowalnia pocisk do tego stopnia, że nie wydostaje się on po drugiej stronie – powiedziała Sara, starannie dobierając słowa.
– Przecież całą prawą stronę głowy ma zmienioną w krwawą miazgę – zauważył szeryf.
– To może być skutek uderzenia o podłogę. – Wiedząc, jakiej amunicji używa policja, zwróciła się do Reggiego: – Chodzi o pocisk dziewięciomilimetrowy, jak się domyślam?
Przerzucił parę kartek w notatniku i odczytał:
– Beretta była załadowana nabojami kalibru dwadzieścia dwa o klasycznych szpiczastych pociskach, a dziewięciomilimetrowy glock typowymi kulami z tępo ściętym końcem.
– Takie pociski mają wystarczającą siłę przebicia, żeby wychodząc z czaszki, roztrzaskać spory fragment kości i oderwać kawałek skalpu – podsumowała, przemilczając uwagę, że zdjęcie rentgenowskie od razu by to wykazało.
– Zgadza się – przyznał Hoss.
Myślała, że powie coś jeszcze, ale gdy zamilkł, ściągnęła prześcieradło i odsłoniła zwłoki. Przemknęło jej przez myśl, iż nie powinna być ani trochę zdziwiona, że ciało leży na wznak. Miała tylko nadzieję, że z jej miny nie zdołali odczytać poirytowania. W ten sposób plamy opadowe, które musiały się utworzyć w tylnej części głowy, mogły dodatkowo zaciemnić obraz w okolicach rany wylotowej po kuli. Z pewnością nie dało się już oszacować, czy na tylnej powierzchni czaszki nie było jakichś dodatkowych urazów poza wyraźnymi zadrapaniami czy rozcięciami skóry. Ewentualne siniaki lub stłuczenia, będące na przykład skutkiem ciosu w głowę, musiały zniknąć pośród licznych zaciemnień skóry od gromadzącej się krwi.
Z powodu stężenia pośmiertnego zwłoki były nienaturalnie wyprężone. Pozlepiane potem i krwią włosy zakrywały większą część twarzy, dało się jednak dostrzec na wpół otwarte oczy i szeroko rozdziawione usta. Rozległy, siny ślad na policzku znaczył miejsce, gdzie twarz zabitego stykała się z dywanem. Na wątłej klatce piersiowej pod skórą rysowały się żebra. Plamy krwi na zapadniętym brzuchu układały się łukiem, jakby pasek spodni zwisał mu luźno, co mogło świadczyć, że Swan ostatnio znacznie schudł. Nikt też nie pomyślał, żeby zabezpieczyć mu workami foliowymi dłonie, na których mogły pozostać ważne dowody z miejsca zbrodni, na przykład ślady prochu czy jakiekolwiek włókna, nie mówiąc już o ewentualnych przedmiotach znajdujących się w dłoniach, zwłaszcza że prawa ręka była zaciśnięta w pięść.