ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
15.09
– Jared? – powtórzył Smith, ciskając słuchawkę na widełki. – Kto to jest Jared?
Sara popatrzyła na niego z przerażeniem w oczach. Chcąc odwrócić jego uwagę, Lena wtrąciła szybko:
– Obiecałeś, że wypuścisz Marlę.
– Zamknij się! – warknął, ruszając w stronę Sary. – Kto to jest Jared? O kim mówiłaś?
Sara zagryzła wargi, zastanawiając się, jak długo jeszcze zdoła go oszukiwać.
Bandyta podetknął jej lufę obrzynka pod ucho.
– Zapytam jeszcze tylko raz – mruknął groźnie. – Kto to jest Jared?
Niespodziewanie odezwał się Jeffrey zachrypniętym głosem:
– Syn Jeffreya.
Lena uznała w pierwszej chwili, że to jedynie wyraz niepewności, zaraz jednak uświadomiła sobie, że w gruncie rzeczy sformułował to jako pytanie skierowane do Sary.
– On o niczym nie wiedział – odparła, przyciskając go lekko dłonią za zdrowe ramię. – Jared ma drugiego ojca, który go wychowuje od małego.
Smith podniósł karabin i oparł go sobie o ramię.
– A to kutas – burknął i obejrzał się na swego kumpla. – Słyszałeś, Sonny? Miał jeszcze jedno dziecko.
Lena nie mogła oderwać wzroku od Sary, która miała taką minę, jakby dostała jakiegoś ataku. Ona już wie, przemknęło jej przez myśl. Wie, kim są bandyci.
Sonny z nieskrywaną wściekłością wycedził przez zęby:
– Bardzo ci dziękuję, Erie.
Smith podbiegł do niego i zaczęli się naradzać głośnym szeptem. Lena wytężyła słuch, ale nie zdołała wyłowić ani słowa. Zerknęła na Marlę, która popatrzyła na nią z porozumiewawczym błyskiem w oku. Uświadomiła sobie nagle, że sekretarka tylko udawała zrezygnowaną i osowiałą. Odważyła się spojrzeć na jej ręce, zastanawiając się, gdzie starsza pani ukryła scyzoryk.
– Spierdalaj! – ryknął Smith, a Sonny tak silnie go odepchnął, że ten poleciał do tyłu, stracił równowagę i jak długi grzmotnął na podłogę.
Coś pod nim zazgrzytało o kafelki, kiedy poderwał się błyskawicznie. Zerwał z głowy kominiarkę, co przyprawiło Lenę o gwałtowne ukłucie strachu, jakby ktoś sięgnął do jej piersi i mocno ścisnął serce. Spoglądając z nienawiścią na Sonny’ego, Smith zaczął go obrzucać najgorszymi obelgami, a to nasunęło jej myśl, że teraz już niechybnie wszyscy zginą. Skoro bandyta odsłonił twarz, to znaczyło, że nie obchodzi go, czy zostanie rozpoznany, ponieważ zakładał, że nikt nie wyjdzie stąd żywy.
– Spuść głowę! – krzyknęła Sara. – Nie patrz na niego!
Molly posłusznie opuściła głowę, jednakże Lena nie zdążyła. Bandyta obrócił się na pięcie, aż odłamki szkła zazgrzytały mu pod butami, i spojrzał jej prosto w twarz. Lenie przemknęło przez myśl, że jeszcze nigdy nie widziała u nikogo oczu aż tak pozbawionych wyrazu, jakby martwych. Ruszył energicznym krokiem w kierunku zakładników. Kiedy przechodził obok niej, próbowała go złapać za rękę, ale błyskawicznie uwolnił się od niej jak od natrętnej muchy.
– Nie patrz na niego! – powtórzyła Sara, nim wziął szeroki zamach i uderzył ją w twarz. Trzymając się za policzek, jeszcze raz ostrzegła pielęgniarkę: – Nie patrz na niego! Zamknij oczy!
Smith wymierzył jej kopniaka w brodę, rozcinając wargę.
– Co robisz?!
– Ona cię nie widziała! – krzyknęła Sara, dźwigając się na łokciu z podłogi. – Molly cię nie widziała! Zamknęła oczy!
Wyciągnęła rękę, ale zdążyła tylko musnąć kolano pielęgniarki, bo Smith brutalnie je rozdzielił.
– Ona ma dwoje dzieci – powiedziała Sara głosem łamiącym się z przerażenia. – Dwóch małych chłopców. Pozwól jej stąd wyjść. Nie widziała cię.
Molly siedziała bez ruchu, jak skamieniała, wciąż trzymając rękę Jeffreya. Z całej siły zaciskała powieki, jakby modliła się w duchu.
– Nie widziała cię – powtórzyła Sara. – Puść ją. Pozwól jej odejść.
Bandyta popatrzył z góry, przenosząc wzrok z jednej na drugą. Widać było, z jakim trudem przychodzi mu podjęcie decyzji. Zerknął przez ramię na wspólnika, ale nawet nie był ciekaw jego opinii w tej sprawie.
– Przecież mógłbyś ją wypuścić – odezwała się Lena. – Wyprowadziłaby Marlę.
Smith milczał jeszcze przez chwilę.
– A co z moją ręką? – zapytał, odwracając się do Molly, która nadal siedziała z nisko spuszczoną głową i zamkniętymi oczyma. – Powiedziałaś, że możesz mi zeszyć ranę.
– Potrzebowałabym lidokainy – odparła nieśmiało. – Poza tym… – Zwróciła się do Leny i poleciła wyraźnie, wymawiając z naciskiem poszczególne słowa: – Daj mi trzydzieści trzy mililitry dwu procentowej lidokainy. – Po chwili powtórzyła ostro i dobitnie: – Trzydzieści trzy mililitry dwuprocentowej.
Po twarzy Sary przemknął grymas osłupienia. Lena zwróciła uwagę na jej uniesione brwi, ale Smith okazał się nie w ciemię bity.
– Chcesz mnie zwalić z nóg? – zapytał, trącając Molly czubkiem buta. – Co?
– Nie – odparła cicho.
Nadal nie podnosząc wzroku na bandytę, spojrzała ukradkiem na zegar wiszący na ścianie, jakby chciała w ten sposób przypomnieć Lenie, że trzydzieści dwie minuty po trzeciej policja przystąpi do szturmu. Ta zrozumiała i odpowiedziała ledwie zauważalnym skinieniem głowy. Pozostało im jeszcze dwadzieścia minut.
Smith wymierzył karabin w twarz Molly, która aż podskoczyła na miejscu.
– Wynoś się stąd – burknął. – Nie ufam ci. I zabieraj tę staruchę.
Molly wstała z podłogi. Kiedy Sara także zaczęła się podnosić, syknął:
– A ty dokąd?
– Chciałam pożegnać się z przyjaciółką. – Objęła pielęgniarkę i powiedziała: – Przekaż moim rodzicom… – Urwała jednak, gdyż głos uwiązł jej w gardle.
Molly odwróciła się do Marli i wyciągnęła rękę, żeby pomóc jej wstać, ale sekretarka wyglądała na śmiertelnie przerażoną, jakby bała się nawet poruszyć.
– Wszystko w porządku – mruknęła Lena, biorąc ją z drugiej strony pod ramię.
Sekretarka przechyliła się i chcąc ją objąć w pasie, przeciągnęła ręką po jej pośladku. Lena zrobiła zdziwioną minę, lecz zaraz uświadomiła sobie, że Marla wsunęła jej scyzoryk do tylnej kieszeni spodni. Zerknęła ukradkiem na Smitha, ale niczego nie spostrzegł. Mogła tylko liczyć na to, że Sonny wciąż wpatruje się w drzwi frontowe.
– No, dobra – syknął bandyta, wskazując im wyjście. – Jazda stąd. – Machnął karabinem w kierunku Marli i dodał groźnie: – Ruszaj się, bo jeszcze zmienię zdanie.
Molly ze spuszczoną głową poprowadziła sekretarkę do drzwi. Cała się trzęsła ze strachu. Zapewne nie mogła się uwolnić od myśli, że jej plecy będą stanowić idealny cel, dopóki nie znajdzie się w bezpiecznej odległości na ulicy.
Smith podreptał za nimi z karabinem skierowanym ku ziemi. Bąknął coś pod nosem, czego Lena nawet nie chciała usłyszeć. Starając się zachować obojętną minę, rozmyślała, jak niepostrzeżenie wyciągnąć scyzoryk z kieszeni, otworzyć go i wbić bandycie prosto w serce.
– Pst – syknął Brad.
Tylko lekkim ruchem głowy dała mu znak, że słyszy.
– O co jej chodziło?
– Godzina – odparła niemal bezgłośnie. Brad zamyślił się na krótko.
– Trzecia trzydzieści dwie? – zapytał szeptem, a gdy przytaknęła ruchem głowy, dodał: – Na twój znak.
– Przygotuj się – polecił Smith wspólnikowi. Sonny pochylił się nad kontuarem, zacisnął palce na kolbie pistoletu maszynowego i wymierzył w drzwi.
– Dobra!
Lena domyśliła się, co zamierzają. Skoczyła w ich stronę, krzycząc:
– Nie!
W tej samej chwili padł strzał.
Jeszcze jakieś dwa metry dzieliły ją od Smitha, toteż bandyta zdążył się spokojnie odwrócić i sparować jej cios. Ze znudzoną miną odepchnął ją silnie, jakby była naprzykrzającą się muchą. Błyskawicznie poderwała się na nogi, ale nie ponowiła ataku, tylko spojrzała przez szklane drzwi frontowe na Molly klęczącą przy Marli. Już na ulicy sekretarka została postrzelona w plecy. Na chodniku zaroiło się nagle od ubranych na czarno gliniarzy z brygady antyterrorystycznej, którzy osłaniając obie kobiety, pospiesznie wycofali się z nimi w kierunku pralni.
– Marla – szepnęła Lena, wyglądając w osłupieniu na ulicę. – Zabili Marlę – powtórzyła głośniej.
Odwróciła się do Smitha, unosząc pięści.
– Ty pieprzony łotrze! – wrzasnęła, waląc go ile sił w pierś.
Ale podobnie jak Ethan, przyjął to bez mrugnięcia okiem. Miał klatkę piersiową niczym ze stali.
– No, no – mruknął z podziwem, cofając się o krok. Błyskawicznie unieruchomił jej ręce w żelaznym uścisku i zaśmiał się w głos. – Krewka jesteś. – Złapał ją wpół i przyciągnął do siebie. – Lubisz takie siłowania? Lubisz, jak mężczyźni biorą cię siłą?
Lena zazgrzytała zębami.
– Zabiłeś ją! – syknęła, wbijając mu paznokcie w ramię. – Zabiłeś tę starszą panią!
Pochylił się do jej ucha i szepnął:
– Ciebie też mogę zabić, kochanie, ale nie przejmuj się, najpierw się trochę zabawimy.
Szarpnęła się i mimowolnie zerwała szmatkę, którą miał przewiązane przedramię. Z obrzydzeniem cisnęła ją na podłogę i wytarła ręce o spodnie, jakby się bała czymś zarazić.
– Ty łajdaku – rzuciła. – Przeklęty morderco. Przycisnął dłonią zranione miejsce, a po chwili krew zaczęła mu się przesączać między palcami.
– Niedobrze – mruknął.
Sonny odłożył karabin i wyciągnął z kieszeni drugą taką samą białą szmatkę.
– Trzymaj.
– Obwiąż mi rękę – rozkazał ten, wyciągając szmatkę do Leny.
– Spierdalaj! – syknęła.
Nawet nie zauważyła, kiedy trzasnął ją otwartą dłonią w policzek, aż poleciała na podłogę.
– Zawiązuj! – rzucił ostrzej.
Wstała i wzięła od niego szmatkę. Od razu spostrzegła, że choć rana jest powierzchowna, bardzo obficie krwawi. Ułożyła na niej prowizoryczny opatrunek i z całej siły zacisnęła supeł, wyobrażając sobie, że wiąże mu tę szmatę na gardle.
– Na co się tak gapisz? – warknął Smith do Sary, odpychając Lenę i ruszając w głąb sali ogólnej.
Sonny podniósł karabin i posłał Lenie ostrzegawcze spojrzenie, zanim skupił się na drzwiach frontowych.