Литмир - Электронная Библиотека

EPILOG

Sara siedziała na masce samochodu i spoglądała na cmentarz. Przez minionych dziesięć lat dom pogrzebowy White’a nic się nie zmienił, jeśli nie liczyć tego, że został wykupiony przez jakąś dużą firmę. Nawet łagodne zbocze za nim wyglądało dokładnie tak samo, a wyłaniające się z niego białe nagrobki przypominały z daleka zęby w rozwartej paszczy jakiegoś monstrum.

Nie mogła się uwolnić od myśli, że chyba jeszcze długo będzie musiała odwiedzać cmentarze. Przez cały miniony tydzień brała udział w pogrzebach ofiar Sonny’ego i Erica Kendallów. Marilyn Edwards jakimś cudem przeżyła postrzał w łazience na posterunku i wszystko wskazywało na to, że wyzdrowieje. Należała jednak do mniejszości. Reszta ofiar strzelaniny zginęła.

– Miasto wygląda całkiem inaczej – rzekł Jeffrey.

Pomyślała, że chyba tylko w jego oczach. Bo naprawdę był teraz zupełnie innym człowiekiem niż wtedy, gdy przywiózł ją tu po raz pierwszy.

– Na pewno nie chcesz zadzwonić do Oposa i Neli? Pokręcił głową.

– Chyba nie jestem jeszcze na to gotowy. – Umilkł, wędrując myślami do swego syna i zastanawiając się, jak powinien postąpić w stosunku do Jareda. – Ciekawe, czy Robert o nim wiedział.

– Ja zauważyłam podobieństwo.

– Ale z tobą sypiałem, a z Robertem nie – rzekł. – Zastanawiam się czasem, jak ułożył sobie życie.

– Możesz spróbować się dowiedzieć.

– Gdyby chciał, żebym wiedział, gdzie jest, sam by się ze mną skontaktował. Mam tylko nadzieję, że zdołał znaleźć choć trochę spokoju.

– Zrobiłeś w jego sprawie wszystko, co było w twojej mocy – powiedziała, chcąc go pocieszyć.

– Ciekaw jestem, czy kontaktował się z Jessie.

– Pewnie już wyszła z więzienia.

Jak można było oczekiwać, odsiedziała tylko kilka lat za nieumyślne spowodowanie śmierci. Co prawda, uzależnienie od alkoholu i leków było poważnym czynnikiem obciążającym, lecz zdaniem Neli na tak łagodnym wyroku zaważyła kwestia orientacji seksualnej jej męża. Sara była przekonana, że dzisiaj podobne zabójstwo zostałoby potraktowane dużo bardziej surowo, chociaż nadal mogła decydować małomiasteczkowa świadomość przysięgłych.

– Owszem, wróciła do Herd’s Gap – odrzekł. – Przysłała mi świąteczną kartkę w tym roku, kiedy wyszła na wolność.

– Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?

– Bo wtedy nie rozmawialiśmy ze sobą – wyjaśnił, dając do zrozumienia, że musiało to być krótko po ich rozwodzie.

– Lane Kendall zmarła trzy dni przed tym, jak po mnie przyszli – dodał.

– Skąd to wiesz? – zapytała, gdyż Sonny Kendall odmówił składania jakichkolwiek zeznań w sprawie swojej rodziny.

– Od szeryfa.

– A od kiedy to Reggie Ray dobrowolnie przekazuje ci informacje?

Odwrócił się do niej z tajemniczym uśmiechem.

– Nie słyszałaś o jego najstarszym synu, Ricku?

– Nie.

– Prowadzi zajęcia teatralne w szkole średniej w Comer.

Sara wy buchnęła tak gromkim śmiechem, że zawstydzona szybko zasłoniła usta dłonią. Nie miała wątpliwości, że nawet gdyby Rick miał żonę i dwanaścioro dzieci, Reggie traktowałby go tak, jak pracującego w zakładzie fryzjerskim transwestytę.

– Przyjechał z przedstawieniem… – Jeffrey urwał nagle, bo lekko wzruszył ramionami i aż skrzywił się z bólu. Nadal powinien nosić rękę na temblaku, do czego zmuszała go każdego ranka.

– Ciekaw też jestem, co się stało z listami, które pisał do nas Erie.

– Może Lane wcale ich nie wysyłała, tylko wyrzucała do śmieci – podsunęła.

– To do niej podobne.

– O tym Sonny też nie chciał nic powiedzieć?

– Nie – odparł Jeffrey. – Słyszałaś, że wojsko chce go przejąć po zakończeniu procesu? Dostał przepustkę na pogrzeb Lane i nie wrócił z niej o czasie. Pewnie uszłoby mu to na sucho, gdyby nie…

Sara znów popatrzyła na cmentarz.

– Całkiem o nich zapomniałam – przyznała cicho. – Miałam straszny mętlik w głowie, kiedy wracaliśmy do domu, i przez te wszystkie lata ani razu o nich nie pomyślałam.

– Może powinienem był powiedzieć wszystko Lane? Tyle że ona mnie tak śmiertelnie nienawidziła…

– Nie sądzę, by ci uwierzyła – rzekła Sara, wspominając, że dokładnie taki sam wniosek wyciągnęła przed laty.

Całe życie Lane Kendall było wypełnione zawiścią i nienawiścią, nie zmieniłyby tego żadne jego wyznania. Niemniej, już wtedy Sara była przekonana, że nie można pozwolić, by Hoss zabrał swoje tajemnice do grobu. Uległa pod naciskiem Jeffreya, który tłumaczył, że omawianie z Reggiem Rayem wszystkiego, co stary powiedział mu przed śmiercią, byłoby syzyfową pracą. Bez żadnych konkretnych dowodów nikt nie dałby wiary w jego słowa, zwłaszcza wobec ucieczki Roberta.

W głębi duszy była jednak pewna, że tak naprawdę Jeffrey postanowił przemilczeć faktyczne powody samobójstwa Hossa, bo nie potrafił się zmusić, by oskarżać starego, gdy ten nie mógł się już bronić. W ostatecznym rozrachunku łatwiej mu było dalej brać winę na siebie, niż stwarzać masę problemów poprzez ujawnienie prawdy. W końcu nie mieszkał już w Sylacaudze i nie miał ochoty włączać się do trwających tu nadał starych potyczek. Ci, na których mu zależało, poznali prawdę, a dla całej reszty nie miała ona większego znaczenia. Reggie Ray napisał w raporcie, że szeryf zmarł na skutek tragicznego wypadku podczas czyszczenia broni, i nikt nie kwestionował jego opinii. Tylko morderstwo Julii Kendall pozostało nadal sprawą niewyjaśnioną.

Jeffrey skubnął palcami temblak i mruknął:

– Cholera, jak ja tego nie cierpię.

– Ale musisz nosić – odparła surowym tonem.

– Już mnie nie boli.

Musnęła palcami jego kark i wyjaśniła z uśmiechem:

– Wolałabym, żebyś miał tę rękę w pełni sprawną.

– Naprawdę? – zapytał z udawanym zdziwieniem i też się uśmiechnął.

Zapragnęła go nagle, i to tak bardzo, że zawstydzona szybko cofnęła dłoń.

– Tak. Właśnie tę.

– Czyżbyś ją specjalnie lubiła?

– Lubię obie.

– Pamiętasz, kiedy po raz pierwszy wyznałaś mi miłość?

– Aha… – mruknęła, jakby się namyślała, choć dokładnie pamiętała tamtą chwilę.

– Jak tylko wróciliśmy stąd do Heartsdale. Pamiętasz?

– Owszem. Zajęłam się rozpakowywaniem walizki, a ty mi gdzieś zniknąłeś.

– Zgadza się.

– Kiedy wróciłeś, zapytałam, co robiłeś, a ty powiedziałeś…

– Że z twojego kubła na śmieci cuchnęło tak, jakby była w nim jakaś padlina.

– I właśnie wtedy powiedziałam, że cię kocham.

– Pewnie dlatego, że wcześniej żaden mężczyzna nie wynosił ci śmieci.

– Nie – przyznała. – Ale też od nikogo tego nie oczekiwałam, oczywiście poza tobą. – Popatrzyła na jego szeroki uśmiech i dodała: – Naprawdę bardzo mi zależy, abyśmy byli razem.

Spoważniał natychmiast.

– Więc co stoi na przeszkodzie?

– Nic – rzuciła pospiesznie, pragnąc mieć trochę czasu do namysłu. – Tak długo walczyłam ze sobą. Od chwili, kiedy cię poznałam, próbowałam stłumić w sobie tę miłość. Bałam się tego, że za bardzo mi na tobie zależy.

– Coś się zmieniło? Odpowiedź była oczywista. – Ty.

– A ty nie – odparł. – Ani trochę się nie zmieniłaś.

– Czyżby? – zapytała, zastanawiając się, jak to wyrazić, by nie poczuł się obrażony.

– Nie musiałaś – dodał. – Już wtedy byłaś idealna. Zaśmiała się krótko.

– Powiedz to mojej matce.

Przyglądał się jej uważnie, a gdy spoważniała, rzekł:

– Dziękuję.

– Za co?

– Że zechciałaś zaczekać, aż dorosnę. Musnęła palcami jego policzek.

– Cierpliwość zawsze była moją mocną stroną.

– Nigdy bym nie zgadł.

– W każdym razie warto było czekać.

– Powiesz mi to samo za dziesięć lat.

– Powiem – obiecała. – Jeszcze się przekonasz.

Spojrzał na zranioną rękę, jakby chciał zdjąć ją z temblaka. Miała już zamiar go powstrzymać, gdy wziął jej dłoń i popatrzył na swój sygnet drużyny piłkarskiej z Auburn, który wciąż nosiła na palcu. Zabrała mu go, jak tylko zaczęła się strzelanina na posterunku, by utrudnić bandytom identyfikację. W szpitalu, jeszcze zanim się ocknął z narkozy, omal nie starła sobie palca do krwi, z takim zapałem pocierała niebieskie oczko sygnetu, jakby to był talizman, który ma mu zapewnić szybki powrót do zdrowia.

– Chcesz go z powrotem? – zapytała. Spojrzał na nią podejrzliwie.

– A chcesz mi oddać?

Popatrzyła na sygnet, rozmyślając o wszystkich powodach, dla których znowu zawitali do Sylacaugi. Może to było głupie, ale przyszło jej na myśl, jak wiele dla Jeffreya znaczy widok tego kawałka metalu na jej palcu, jakby znowu mieli po kilkanaście lat.

– Nigdy go nie zdejmę – odparła.

Uśmiechnął się, a jej po raz pierwszy od bardzo dawna przemknęło przez myśl, że teraz może wreszcie wszystko się między nimi ułoży.

Musiał chyba wyczuć jej nastrój, bo zaproponował ironicznie:

– Chyba jednak powinnaś go zdejmować, na przykład do pracy w ogródku za domem.

– Owszem, to niezła myśl.

W zamyśleniu potarł kciukiem niebieskie oczko.

– Albo jak będziesz pomagała ojcu.

– Jeśli wykleję go od środka taśmą samoprzylepną, będzie lepiej trzymał się na palcu.

Uśmiechając się lekko, poruszał sygnetem, by jej pokazać, że nieduża jest groźba, iż sam zsunie się z palca.

– Wiesz, co mówią o dużych dłoniach? – zapytał, a gdy nie odpowiedziała, dodał: – I o dużych stopach?

– Cha, cha – wycedziła, ujmując w dłonie jego twarz.

I po chwili bez namysłu zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła do niego ze wszystkich sił, jakby od tego zależało jej życie. Ilekroć przychodziło jej na myśl, jak niewiele brakowało, żeby go straciła, ogarniała ją tak silna desperacja, że aż czuła kłucie w sercu.

– Wszystko w porządku – mruknął, po części jakby sam do siebie. Chyba cały czas nie potrafił się uwolnić od myśli, w jakim celu tu przyjechali.

Zmusiła się, by go puścić, i zapytała:

– Gotów?

Obejrzał się na cmentarz i dzielnie wyprężył ramiona.

90
{"b":"97179","o":1}