Литмир - Электронная Библиотека

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

13.58

Lena zagryzała zęby tak mocno, że rozbolały ją szczęki. Wagner mówiła cicho, półgłosem, przez co wrzaski dolatujące z telefonu były aż nadto wyraźnie słyszalne dla wszystkich obecnych w sali pralni.

– Dlaczego nie chcesz powiedzieć, jak masz na imię? Odpowiedział jej gromki śmiech.

Kiedy zapytała, jak się czują dziewczynki, z posterunku dotarł głośny okrzyk jednej z nich, który zabrzmiał tak rozpaczliwie i przejmująco, że Lena z trudem się powstrzymała, żeby nie zasłonić uszu.

Wagner zachowała jednak zimną krew.

– Mam przez to rozumieć, że chcecie zatrzymać dzieci?

Padła jakaś niewyraźna, bełkotliwa odpowiedź, lecz ostatnie żądanie zabójcy rozległo się głośno i wyraźnie, zwłaszcza że negocjatorka trzymała aparat odsunięty na parę centymetrów od twarzy.

– Masz na to godzinę, suko! Minuta dłużej i liczba zabitych zacznie szybko rosnąć!

Mimo tej groźby, Wagner uśmiechnęła się, składając telefon.

– Słyszeliście – powiedziała. – Chcą piwa.

Lena otworzyła już usta, żeby ponownie zgłosić się na ochotnika, lecz agentka uciszyła wszystkich, podnosząc dłoń, po czym zwróciła się do Franka i Nicka:

– Panowie, czy możecie mi poświęcić chwilę na osobności?

Wszyscy troje weszli do kantorku Billa Burgessa, a tuż przed zamknięciem drzwi Wagner uśmiechnęła się do Leny. To nie był szczery uśmiech, choć trudno było powiedzieć, czy należy go potraktować jak wyraz politowania, czy jak ostrzeżenie. Tak czy inaczej, Lena była gotowa walczyć kłami i pazurami o to, by zyskać prawo wejścia na teren posterunku. To było jej zadanie, skoro Jeffrey postanowił przyjąć ją z powrotem do służby niezależnie od wszelkich plotek krążących po mieście. Największą zbrodnią było to, że teraz leżał martwy w komisariacie, podczas gdy ona wciąż żyła.

Molly Stoddard, która dotąd wciąż pochylała się nad planami rozpostartymi na stoliku, wyprostowała się nagle i zapukała do drzwi kantorku. Weszła, nie czekając na odpowiedź, i zamknęła za sobą drzwi.

Lena popatrzyła na agentów z Atlanty, czekając na ich reakcję, ale wciąż stali z obojętnymi minami. Jeden z nich rozmawiał przez telefon komórkowy, przy czym mówił tak cicho, że można było odnieść wrażenie, iż tylko bezgłośnie porusza wargami. Dwaj pozostali wpatrywali się w plany posterunku, wskazując sobie nawzajem różne punkty, jakby układali jakiś plan działania. Nie dali rady wprowadzić minikamery do kanału wentylacyjnego, gdyż okazało się, że bandyci pozapychali kratki wylotów ubraniami.

Podeszła bliżej, żeby się zorientować, co planują. Trzeci agent skończył właśnie rozmawiać przez telefon i powiedział głośno:

– Jennings zginął w ubiegłym roku w karambolu na autostradzie pod Friendswood w Teksasie.

– Żartuje pan – jęknęła, jakby nagle zabrakło jej

– Razem z nim jechało dwóch chłopaków – dodał. – Jeden z nich wyszedł cało z wypadku. To dobra wiadomość, prawda?

– Owszem – mruknęła Lena, do głębi przekonana, że chłopak wcale nie uważał się za szczęściarza.

Na własne oczy widziała skutki poczynań Jenningsa i po prostu nie mieściło jej się w głowie, żeby ten potwór mógł umrzeć zwyczajną śmiercią wskutek wypadku samochodowego.

Otworzyły się drzwi kantorku, do sali wróciła Amanda Wagner, za nią wszedł Frank. Nick i Molly zostali jeszcze w środku, przez otwarte drzwi Lena zdążyła dostrzec, że Molly korzysta z telefonu stojącego na biurku właściciela pralni. Stała z nisko pochyloną głową, trzymając lewą rękę na karku, jakby chciała zachować tę rozmowę w tajemnicy przed wszystkimi.

Agent GBI powtórzył negocjatorce wiadomość o śmierci Jenningsa. Wagner skwitowała ją krótko:

– To była i tak mało prawdopodobna poszlaka. – Skinęła ręką na Lenę i powiedziała: – Pani pozwoli ze mną.

Weszły razem do kantorku i Nick zamknął za nimi drzwi. Molly popatrzyła na nią wyraźnie poirytowana i rzuciła do słuchawki:

– Skarbie, mamusia musi już kończyć, dobrze? – Urwała na chwilę, po czym odparła: – Ja też cię kocham.

Lena nie znała jej nawet bliżej, widywały się tylko sporadycznie w pobliżu przychodni dla dzieci. Jakoś nigdy wcześniej nie przyszło jej do głowy, że pielęgniarka Sary może mieć dziecko. Teraz jednak pomyślała, że zapewne jest dobrą matką, troskliwą i opiekuńczą. Chyba w ogóle nie miała w sobie ani odrobiny egoizmu. Cóż, niektórzy ludzie byli wprost stworzeni do takiego życia.

– Detektyw Adams – zaczęła Wagner. – Wybraliśmy panią na wysłanniczkę do komisariatu.

– Chcę jeszcze raz podkreślić, że jestem temu przeciwny – warknął Nick.

– Wiem, co… – zaczęła Lena defensywnym tonem, ale przerwał jej ostro:

– Nie jestem przeciwko tobie, tylko jej!

– Chwileczkę – mruknęła z ociąganiem Lena, zrozumiawszy w końcu, na jaki pomysł wpadła Molly. – Ona ma iść ze mną?

– Wyślemy was w przebraniu sanitariuszek mających nieść pierwszą pomoc – wyjaśniła Wagner.

– Przecież powiedziała pani, że Barry zapewne nie żyje.

Molly spojrzała na Nicka i powiedziała:

– Ale nie wiemy, w jakim stanie są dzieci. Sara może potrzebować mojej pomocy.

Shelton mocno zacisnął wargi. Lena nie mogła zrozumieć, dlaczego aż tak bardzo jest przeciwny temu projektowi. Wyglądało na to, że jego obiekcje mają charakter bardziej osobisty niż zawodowy.

– Gwoli ścisłości, ja mam pewne zastrzeżenia co do pani udziału w tym zadaniu, detektyw Adams – dodała Wagner – ale Nicky zapewnił mnie, że na pewno pani podoła.

Lena przełknęła złośliwą uwagę, którą miała już na końcu języka. Zapominając o swojej dumie, zaczęła ostrożnie:

– Jeśli nie jest pani pewna… – próbowała dobrać właściwe słowa, a zarazem pohamować narastającą złość. – Jeśli sądzi pani, że ktoś się do tego lepiej nadaje, chętnie ustąpię miejsca.

– Właśnie w tym tkwi problem – wycedziła negocjatorka. – Nie mamy nikogo bardziej odpowiedniego. Gdybym wysłała któregoś ze swoich chłopców, bandyci natychmiast by się domyślili, co jest grane. Moim zdaniem najlepszym wyjściem będzie wysłanie was obu. Na Pewno inaczej potraktują kobiety.

– Co nie znaczy, że nie włączą was do grona zakładników – wtrącił Nick. – Albo od razu nie zastrzelą.

– To prawda – przyznała Wagner. – Nic ich nie powstrzyma przed zrobieniem jednego bądź drugiego. – Skrzyżowała ręce na piersiach. – Czy nadal jest pani gotowa wejść na posterunek?

Lena nie zawahała się ani na chwilę.

– Tak.

Wszyscy popatrzyli na Molly.

– A pani, panno Stoddard? – zapytała negocjatorka. Molly ponownie wymieniła szybkie spojrzenia z Sheltonem.

– Tak.

– Wydaje mi się jednak, że nie jest już pani tak pewna, jak poprzednio – zauważyła Wagner.

– Nieprawda. Jestem gotowa.

14.15

Kiedy Lena myła ręce w łazience Centrum Medycznego okręgu Grant, zauważyła, że wyraźnie jej się trzęsą, ale nie było to nic nowego. To samo zjawisko powtarzało się już od dwóch lat, to znaczy od czasu jej porwania. Próbowała sobie tłumaczyć, że to wynik fizycznych urazów, jakie zadał jej napastnik, chociaż lekarze powtarzali, że nerwy nie zostały uszkodzone.

– Wszystko w porządku? – zapytała Molly Stoddard, wpatrując się w jej roztrzęsione ręce, jakby chciała z nich wyczytać jej historię.

– Tak, w porządku – odparła, urywając kawałek papierowego ręcznika.

– W tej sytuacji zdenerwowanie to rzecz naturalna. Prawdę mówiąc, nawet czuję się raźniej, że nie tylko ja jestem zdenerwowana.

– To prawda.

Lena wzięła leżący na blacie pielęgniarski fartuch i weszła do kabiny, żeby się przebrać.

– Jestem nawet bardzo zdenerwowana – rzuciła za nią Molly, a kiedy nie uzyskała odpowiedzi, burknęła: – W porządku.

Lena zdjęła bluzę mundurową i powiesiła ją na haczyku. Rozpinała właśnie koszulę, kiedy rozległo się pukanie do drzwi łazienki.

– Jesteście już ubrane? – zapytał z korytarza Nick Shelton.

– Tak – odpowiedziała Molly.

– Nie – zawołała Lena.

– Przepraszam – mruknęła Molly.

Ale Nick wszedł już do środka. Usiadła więc na klozecie, nie zamierzając się dalej rozbierać w jego obecności, mimo że rozdzielały ich zamknięte drzwi kabiny.

– Chciałem tylko powiedzieć… – zająknął się. – Chciałem tylko…

– Damy sobie radę – zapewniła Molly, jakby świetnie wiedziała, co go martwi.

Lena zerknęła przez szparę w drzwiach i zauważyła, że Molly tuli się do niego.

– Wszystko będzie w porządku – szepnęła.

– Nie musisz tego robić – rzekł.

– Gdybym to ja tam była, a Sara…

– Na Sarę nie czeka w domu dwoje dzieci. Na pewno dokładnie to by ci powiedziała, gdyby tu była.

Molly obejrzała się na zamkniętą kabinę, więc i Lena zaczęła się szybko przebierać, żeby nie pomyśleli, że ich podgląda. Kiedy spuściła spodnie, scyzoryk, który zawsze nosiła w tylnej kieszeni, zabrzęczał o kafelki podłogi. Znów wyjrzała przez szparę, żeby sprawdzić, czy Molly i Nick nie zwrócili na to uwagi. Nadal porozumiewali się szeptem, nie przejmując się jej obecnością. Shelton ewidentnie chciał namówić Molly do zmiany decyzji. Trudno go było za to winić. Nikt przecież nie mógł zagwarantować, że bandyci nie powitają z radością następnych zakładniczek.

Otworzyła scyzoryk i przeciągnęła palcem po ostrzu. Miało zaledwie osiem centymetrów długości, ale i tak można nim było zranić człowieka. Pozostawało tylko pytanie, gdzie mogłaby go ukryć na wypadek rewizji na posterunku.

– Za łatwo się na to zgodzili – powiedział głośniej Nick, żeby i ona słyszała. – Zwykle ci, co przetrzymują zakładników, są bardzo nerwowi, trudno przewidzieć ich reakcje. Trzeba z nimi pertraktować jakiś czas i zdobyć ich zaufanie, zanim się na coś takiego zdecydują. Tymczasem ci od razu postanowili wypuścić Marlę.

Lena wciągnęła spodnie od stroju pielęgniarki. Były co najmniej o jeden numer za duże, ale i tak spodziewała się czegoś gorszego.

44
{"b":"97179","o":1}