11.45
Lena stała przed witryną pralni Burgessa i spoglądała na komisariat po drugiej stronie Main Street. Przyciemnione szyby w drzwiach nie pozwalały dostrzec, co się dzieje w środku, ale ona wpatrywała się tak, jakby chciała przeniknąć wzrokiem mury. Pół godziny temu padł kolejny pojedynczy strzał. Z dwójki policjantów, o których nic nie było wiadomo tuż po napadzie, zameldował się Mike Dugdale. Los Marilyn Edwards nadal był nieznany, a Frank utrzymywał, że młoda atrakcyjna blondynka prawdopodobnie znajdowała się w sali ogólnej w chwili wybuchu strzelaniny. Wszyscy funkcjonariusze z tutejszego posterunku snuli się wokół pralni niczym żywe trupy. Lena nie mogła się uwolnić od myśli, że gdyby wyszła z domu parę minut wcześniej, może zdołałaby jakoś zapobiec tragedii, chociażby ocalić życie Jeffreyowi. W tej chwili tak bardzo chciała się znaleźć w budynku po drugiej stronie ulicy, że nie mogła usiedzieć na miejscu.
Obejrzała się na Nicka i Franka, którzy wciąż obmyślali plan działania nad schematycznym planem komisariatu. Agenci GB1 stali gromadką przy ekspresie do kawy i naradzali się cicho w oczekiwaniu na rozkazy. Pat Morris rozmawiał z Molly Stoddard. Był na tyle młody, że mógł należeć do grona pacjentów Sary z przychodni dziecięcej.
– Nie chrzań głupot! – rzucił Frank na tyle głośno, że wszyscy obejrzeli się w jego stronę.
Nick wskazał kantorek właściciela pralni.
– Wejdźmy tam – zaproponował.
Weszli razem do maleńkiego, pozbawionego okien pomieszczenia i zamknęli za sobą drzwi. Atmosfera w rozległej sali zrobiła się jeszcze bardziej napięta, kilka osób wyszło na podwórko pewnie po to, by zapalić papierosa i wymienić uwagi.
Lena wyjęła telefon komórkowy i włączyła go, czekając niecierpliwie, aż się połączy z siecią. Po chwili pisnął dwukrotnie, sygnalizując wiadomości czekające w poczcie głosowej. Zaczęła się zastanawiać, do kogo zadzwonić, do Nan czy Ethana. Przemknęło jej nawet przez myśl, żeby porozmawiać z wujem Hankiem, ale wziąwszy pod uwagę jego poranny monolog, w trakcie którego niemal otwarcie błagał ją, by zacieśniła z nim kontakty, telefon do niego oznaczałby rezygnację z przyjętych zasad, a na to nie miała najmniejszej ochoty. Brzydziła się myślą, że potrzebuje kontaktów z innymi ludźmi, tym bardziej że to ona musi ich szukać. Ostatecznie wyłączyła telefon i schowała go do kieszeni, zachodząc w głowę, po co go w ogóle włączała.
Podszedł do niej Frank. Poczuła jego kwaśny oddech jeszcze zanim padło pytanie:
– Snajperzy zajęli pozycje na dachach? Wskazała budynek sąsiadujący z posterunkiem.
– Tamtych dwóch widać jak na dłoni – odparła, spoglądając na ludzi w czarnych mundurach, rozciągniętych płasko na dachu i mierzących z karabinków o długich lufach.
– Zaraz się tu zwali jeszcze dwudziestu agentów z biura Nicka – oznajmił.
– Po co?
– Chyba tylko po to, żeby się wszystkiemu przyglądać z rękami w kieszeniach.
– Frank – zaczęła, czując narastający ucisk w gardle – jesteś całkowicie pewien?
– Czego?
– Że Jeffrey nie żyje.
– Widziałem to na własne oczy – mruknął, najwyraźniej przytłoczony świeżymi wspomnieniami. Otarł nos wierzchem dłoni i skrzyżował ręce na piersi. – Padł jak rażony gromem. Sara podczołgała się do niego, lecz chwilę później zabójca przystawił jej pistolet do głowy i kazał się odsunąć.
Lena przygryzła wargi, ogarnięta falą współczucia dla Sary Linton.
– Wygląda na to, że Nick dobrze wie, co robi – dodał Wallace. – Kazał odciąć dopływ prądu do całego budynku.
– Ale telefony będą działały?
– Aparat na biurku Marli ma bezpośrednie połączenie. Komendant kazał je zainstalować, gdy objął stanowisko. Aż do dzisiaj nie miałem pojęcia, po co.
Pokiwała głową, usiłując uwolnić się od natrętnych myśli o śmierci Jeffreya. Gdy tylko został mianowany komendantem tutejszej policji, wydał kilka zarządzeń, które wówczas wydawały się bezsensowne, teraz jednak należało je oceniać w zupełnie innym świetle.
– Centrala tak przestawiła połączenie, że jeśli ktoś tam podniesie słuchawkę, u nas zadzwoni telefon – dodał Frank.
Znowu pokiwała głową, zastanawiając się, kto mógł przewidzieć taką sytuację. Gdyby to od niej zależało, już od dawna trwałby szturm policji na komisariat, a jedynym jego celem byłoby załatwienie tych skurwieli, którzy zorganizowali napad, i wyniesienie ich na ulicę nogami do przodu.
Oparła stopę na parapecie witryny i udała, że poprawią sznurowadła, żeby Wallace nie dostrzegł łez cisnących jej się do oczu. Była wściekła na siebie również dlatego, że teraz zbierało jej się na płacz z byle powodu. Czuła się przez to głupia, zwłaszcza że ktoś taki jak Frank mógł to wziąć za przejaw słabości, chociaż miała ochotę płakać wyłącznie z bezsilnej złości. Wciąż nie rozumiała, kto mógł się dopuścić czegoś tak okropnego, napaść na posterunek policji, a więc bodaj jedyne miejsce, które dla niej pozostawało święte, i urządzić prawdziwą rzeż. Jeffrey bardzo jej pomagał przejść przez całe to szambo, w którym tkwiła przez parę ostatnich lat. Więc jak ktoś mógł jej go zabrać właśnie teraz, kiedy zaczęła wreszcie wracać do normalnego życia?
– Przeklęci dziennikarze próbują śię przedrzeć przez blokadę – mruknął Frank.
– Słucham? – spytała, żeby zamaskować pociągnięcie nosem.
– Dziennikarze – powtórzył. – Ściągnęli nawet helikopter, żeby mieć zdjęcia z miejsca napadu.
– Przecież przestrzeń powietrzna nad posterunkiem jest zamknięta – powiedziała, ocierając nos wierzchem dłoni.
Fort Grant, pobliska baza wojskowa, został zamknięty już za rządów Reagana, przez co tysiące ludzi straciło pracę, a Madison przekształciło się w prowincjonalną dziurę. Jednakże wciąż obowiązywał zakaz lotów nad tym obszarem, toteż śmigłowce reporterskie nie miały prawa zbliżyć się do komisariatu.
– Ale nad szpitalem już nie jest – odparł Wallace.
– Skurwiele – warknęła, zachodząc w głowę, jak ktoś może wykonywać taką pracę. Uważała dziennikarzy za sępy żerujące na padlinie, a o ludziach, oglądających w telewizji ich przekazy na żywo miała nie lepsze zdanie.
– Musimy przede wszystkim zachować kontrolę nad wydarzeniami – rzekł Frank ściszonym głosem.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Że teraz, kiedy nie ma Jeffreya… – Odwrócił głowę i zapatrzył się na ulicę. – Akcją i tak powinien kierować ktoś z nas.
– Masz na myśli siebie? – Spojrzała na niego z zaciekawieniem, ale po jego minie wcale nie dało się tego wyczytać. Zapytała z troską w głosie: – Co ci jest? Źle się czujesz?
Wzruszył ramionami i otarł usta zaplamioną chusteczką.
– Razem z Mattem struliśmy się czymś wczoraj wieczorem.
Dostrzegła łzy w jego oczach na wspomnienie partnera. Nawet nie umiała sobie wyobrazić, co czuł, widząc na własne oczy śmierć długoletniego przyjaciela. Frank został opiekunem Hogana, gdy tamten zaraz po szkole zaciągnął się na służbę w policji. Od tamtej pory niemal przez dwadzieścia lat widywali się codziennie, nie tylko na komisariacie.
– Wszyscy znamy Nicka – dodał. – Wiemy, co potrafi. Będzie potrzebował z naszej strony wszelkiego możliwego wsparcia.
– Właśnie o tym rozmawialiście w kantorku? Jeszcze pięć minut temu nic nie wskazywało, że z taką gorliwością będziesz chciał wspierać jego pomysły.
– Różnimy się w poglądach co do sposobów kontynuowania akcji. Mnie zależy głównie na tym, żeby dowodzenia nie przejął jakiś tępy urzędnik, który wszystko spieprzy.
– Nie przesadzaj, nie gramy w westernie – ofuknęła go. – Jeśli negocjator zna się na swojej robocie, powinniśmy ściśle wykonywać jego polecenia.
– To nie negocjator, lecz negocjatorka – sprostował. Jeszcze raz spojrzała na niego z ukosa. Frank od pierwszego dnia jej służby dawał wyraźnie do zrozumienia, że według niego policyjny mundur nie pasuje kobietom. Najwyraźniej teraz też nie mógł się pogodzić, że z centrali w Atlancie ma przybyć negocjatorka, która będzie mu rozkazywać.
– Nawet nie chodzi o to, że jest kobietą – dodał. Pokręciła głową, rozzłoszczona, że w takiej chwili zawraca sobie głowę duperelami.
– Chyba nie zamierzasz się wtrącać w wewnętrzne rozgrywki federalnych?
– Nick poznał tę negocjatorkę podczas jakiegoś szkolenia na początku swojej kariery w agencji.
– I co ci o niej mówił?
– W ogóle nic nie chciał powiedzieć. Ale i tak wszyscy wiedzą, co ona ma na sumieniu.
– Ja nie wiem – odparła szybko Lena.
– Doszło do oblężenia pewnej restauracji na przedmieściach Whitfield, kiedy jakichś dwóch kretynów wtargnęło z bronią, żeby obrabować ludzi, którzy przyszli na lunch. – Pokręcił głową. – A tamta wahała się z podjęciem decyzji i sytuacja wymknęła się jej spod kontroli. Zginęło sześć osób. – Zerknął na nią, przekrzywiając lekko głowę. Postu kał palcem w szybę i dodał: – A teraz nasi koledzy czekają tam na wybawienie z rąk bandytów. Boję się, żeby znów nie zabrakło jej odwagi.
Lena również popatrzyła na budynek po drugiej stronie ulicy. Tutaj zakładników było tylko sześcioro. Znów spojrzała na Franka.
– Przede wszystkim musimy wiedzieć, co się tam dzieje.
Zdawała sobie sprawę, że rodzice dzieci i najbliżsi uwięzionych funkcjonariuszy z niecierpliwością czekają na wiadomości o nich. Doskonale wiedziała, co to znaczy stracić kogoś ukochanego. Na szczęście, ona nie musiała czekać zbyt długo, dość szybko dotarła do niej informacja o śmierci Sibyl. Pod tym względem była w dużo lepszej sytuacji. Nie dość tego, Jeffrey, który przekazał jej smutną wiadomość, od razu zabrał ją do kostnicy.
– Co się stało? – zapytał Wallace, widząc jej minę.
Znowu dała się ponieść wspomnieniom. Usiłowała zliczyć, ileż to razy Jeffrey dawał jej szansę naprawienia błędu, włączając w to również dzisiejszy powrót do służby. Bez względu na to, jakie popełniała głupstwa, ani na chwilę nie stracił do niej zaufania. Na nikim innym nie mogła tak polegać, jak na nim.
– O co chodzi? – zapytał ponownie Frank.