– Myślałam właśnie… – zaczęła z ociąganiem, ale jej uwagę przykuł widok helikoptera zataczającego koło nad budynkiem college’u.
Frank także zapatrzył się na wielką czarną maszynę, która na krótko zawisła w powietrzu, po czym oddaliła się i osiadła na dachu Centrum Medycznego okręgu Grant. Był to dwupiętrowy stary gmach z cegły, sprawiający wrażenie tak kruchego, że Lenę na chwilę naszły obawy, by się nie zawalił pod ciężarem śmigłowca. Ale najwyraźniej nic złego się nie stało, gdyż po paru sekundach zadzwonił telefon komórkowy Sheltona. Odebrał połączenie, w milczeniu wysłuchał wiadomości i wyłączył aparat.
– Przybyła kawaleria – oznajmił, choć w jego głosie wcale nie było ulgi.
Ruchem ręki przywołał do siebie Lenę i Franka, po czym ruszył do wyjścia. Na podwórku za pralnią było duszno jak w saunie. Kiedy skręcili w kierunku szpitala, Lena zapytała:
– Możemy w jakiś sposób pomóc? Nick pokręcił głową i odparł:
– Teraz to już nie nasze przedstawienie. Negocjatorka nie pozwoli nam niczego tknąć.
Lena postanowiła uzyskać od niego potwierdzenie informacji przekazanej przez Franka i mruknęła:
– Podobno brałeś udział w jakimś szkoleniu razem z tą agentką.
– Niezbyt długo – rzekł spiętym głosem.
– Jest dobra?
– Jak automat.
W jego ustach nie zabrzmiało to jednak jak komplement.
Wyszli na Main Street i w milczeniu ruszyli wzdłuż ciągu sklepów. Nie minęło nawet pięć minut, gdy znaleźli się na placu przed szpitalem, ale z powodu upału i napiętej atmosfery Lena miała wrażenie, że trwa to strasznie długo. Nie umiała sprecyzować, czego się właściwie spodziewała, ale na pewno nie widoku elegancko ubranej kobiety, która pojawiła się w bocznych drzwiach i energicznym krokiem ruszyła im na spotkanie. Dwa kroki za nią trzymało się trzech atletycznie zbudowanych mężczyzn w obowiązkowych strojach Stanowego Biura Śledczego, granatowych koszulach i luźnych beżowych spodniach. Wszyscy byli uzbrojeni w ciężkie glocki i szli lekko rozkołysanym krokiem, jakby mieli stalowe jaja. W porównaniu z nimi negocjatorka była stosunkowo niska, miała niespełna sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, ale poruszała się w podobny sposób.
– Cieszę się, że już jesteście – odezwał się Nick z wyczuwalną rezygnacją w głosie. Przedstawił nowo przybyłym Franka i Lenę, po czym rzekł: – A to doktor Amanda Wagner, główna negocjatorka GBI. Zajmuje się takimi przypadkami dłużej niż ktokolwiek inny w naszym stanie.
Wagner ledwie zaszczyciła ich spojrzeniem, ściskając dłoń Nicka. Nie zadała sobie trudu, żeby przedstawić towarzyszących jej mężczyzn, ale żadnemu z nich najwyraźniej to nie przeszkadzało. Dopiero z bliska można było się przekonać, że jest dużo starsza, niż się początkowo wydawało, musiała przekroczyć pięćdziesiątkę. Miała starannie polakierowane paznokcie i delikatny makijaż. Nie nosiła biżuterii poza niedużym pierścionkiem z brylantem, a jej fryzura utrwalona lakierem zdawała się pasować niemal do każdej sytuacji. Roztaczała wokół siebie atmosferę spokoju, toteż Lena szybko doszła do wniosku, że nie najlepsze zdanie Sheltona musi wynikać z jakichś osobistych urazów. Niezależnie od tego, co opowiadał Wallace, nie wyglądała na kogoś, kto zawaha się w trudnej sytuacji. Wręcz przeciwnie, sprawiała wrażenie, że gotowa jest skoczyć nawet w ogień.
– Mamy więc dwóch pełnoletnich zabójców uzbrojonych po zęby i przetrzymujących sześcioro zakładników, w tym trójkę dzieci, zgadza się? – zwróciła się do Nicka z wyraźnym południowym akcentem.
– Tak. Linie telefoniczne oraz dopływ wody i prądu są pod naszą kontrolą. Monitorujemy łączność w sieciach komórkowych, ale jak dotąd nie próbowali się z nikim łączyć.
– Tędy? – spytała, a gdy skinął głową i poprowadził ich z powrotem w stronę pralni, rzuciła: – Znaleźliście już ich samochód?
– Jeszcze nad tym pracujemy.
– Wejścia do budynku?
– Zabezpieczone.
– Snajperzy?
– Rozmieszczeni w standardowym szyku sześciopozycyjnym.
– Minikamery?
– Tym będziecie musieli się sami zająć.
Wagner zerknęła tylko przez ramię i jeden z jej ludzi natychmiast wyjął telefon komórkowy.
– Co z aresztantami? – zapytała.
– Ewakuowani do Macon, śmigłowiec, którym przylecieli, wzbił się z dachu szpitala z donośnym łoskotem wirnika. Negocjatorka zaczekała, aż huk przycichnie, po czym ciągnęła:
– Nawiązaliście już kontakt?
– Jeden z moich ludzi bez przerwy czuwa przy telefonie, ale jak dotąd na posterunku nikt nie podnosi słuchawki.
– Ma jakieś doświadczenie w prowadzeniu negocjacji? – zapytała kwaśno, chociaż musiała znać odpowiedź. Kiedy Shelton pokręcił głową, mruknęła: – Miejmy nadzieję, że nie zechcą odebrać właśnie teraz, Nicky. Chyba pamiętasz, że osoba, która pierwsza nawiąże kontakt, powinna już do końca prowadzić negocjacje. – Zamilkła na chwilę, a gdy Nick się nie odezwał, podsunęła: – Nie byłoby lepiej, gdybyś już teraz zwolnił go z obowiązku i podał mi numer posterunku?
Shelton pospiesznie odpiął od pasa krótkofalówkę i idąc przodem, zaczął wydawać przez radio rozkazy. Kiedy podyktował na głos numer komisariatu, jeden z agentów Wagner wprowadził go do swojego telefonu komórkowego i przyłożył aparat do ucha.
– Kogo mamy w środku? – zapytała negocjatorka, przyspieszając kroku. – Podaj mi jeszcze raz listę wszystkich znajdujących się na posterunku.
Shelton, jak posłuszny uczniak, zaczął wymieniać, zaginając kolejno palce:
– Marla Simms, sekretarka komisariatu. To starsza kobieta, nie ma co liczyć na jej pomoc. Brad Stephens, policjant z patrolu miejskiego, szósty rok na służbie.
– A czy na niego można liczyć? – zainteresowała się Wagner.
Frank popatrzył zdumiony, że zwróciła się z tym do niego.
– To uczciwy, doświadczony gliniarz. Lena poczuła się w obowiązku dodać:
– Ale niezbyt pewny w chwilach stresu.
Wszyscy obejrzeli się na nią. Wallace wykrzywił usta ze złością, lecz to jej bynajmniej nie zdeprymowało. Wyjaśniła szybko:
– W ciągu ostatniego roku jeździłam z nim na patrole i miałam okazję się przekonać, że pod presją reaguje za mało stanowczo.
Wagner obrzuciła ją pogardliwym wzrokiem.
– Od jak dawna służysz w sekcji dochodzeniowej?
Lenę ścisnęło za gardło, nagle utraciła resztki pewności siebie.
– W tym roku musiałam wziąć bezpłatny urlop z powodów osobistych…
– To miło z twojej strony – skwitowała agentka i zwróciła się ponownie do Nicka: – Kto jeszcze?
Nie zwalniając kroku, zaczął wyliczać:
– Sara Linton, tutejszy pediatra i koroner.
Na wargach negocjatorki pojawił się ironiczny uśmieszek.
– A to ci nowina.
– Była żoną miejscowego komendanta policji, Jeffreya Tollivera – wyjaśnił Shelton.
– Na razie zostańmy przy żywych.
Przystanął przed otwartymi drzwiami zaplecza pralni, przed którymi nadal czuwała Hemming i jej młody partner.
– Poza tym jest trójka dzieci, w przybliżeniu dziesięcioletnich dziewczynek, śmiertelnie przerażonych.
– Pani doktor powinna się nimi zająć. Ile dzieci zginęło w czasie strzelaniny?
– Żadne – odparł Nick. – Jedno jest w szpitalu, jeszcze nie wiadomo, czy uda się uratować mu stopę. Dyrektor szkoły podjął się zawiadomić rodziców. W większości dojeżdżają do pracy w Macon, w każdym razie wiemy, kim są trzy dziewczynki. – Urwał na chwilę, po czym dodał ciszej: – Jest tam jeszcze jeden policjant, Barry Fordham. Według relacji Franka został poważnie ranny.
– Musimy więc zakładać, że nie żyje – skwitowała rzeczowym tonem Wagner, wchodząc do pralni.
Policjanci i agenci rozstąpili się, robiąc jej przejście. Negocjatorka szybko rozejrzała się po sali, szczególnie wnikliwym wzrokiem mierząc agentów ściągniętych wcześniej przez Sheltona oraz Molly Stoddard, pielęgniarkę Sary, w końcu popatrzyła znowu na Lenę i mruknęła:
– Mogłabyś mi przynieść kawy, moja droga? Czarnej, z dwiema kostkami cukru.
Lena poczuła się urażona, lecz bez słowa ruszyła w głąb sali, traktując to jak polecenie służbowe. Pat Morris odprowadził ją uważnym spojrzeniem, ale udała, że tego nie dostrzega.
Wagner podeszła do planu sytuacyjnego rozłożonego na turystycznym stoliku i zwróciła się do wszystkich:
– A więc w strzelaninie, do jakiej doszło na początku napadu, zginęło pięć osób. Zgadza się?
Lena przełknęła urażoną dumę i wrzucając dwie kostki cukru do papierowego kubeczka, odparła:
– Nie mamy jeszcze żadnych wieści o jednym funkcjonariuszu.
– A zatem sześć osób – skorygowała Wagner. – Całe miasto zostało postawione na nogi. Nie widzę innego powodu, dla którego miałby do tej pory się nie zameldować.
– Chodzi o kobietę, Marilyn – sprostował Nick.
– Po zakończeniu strzelaniny słychać było jeszcze dwa pojedyncze strzały. Wszystko wskazuje na to, że bandyci pozbyli się tych, którzy do końca próbowali stawiać opór. A może po prostu nie chcieli mieć wśród zakładników mundurowych. W tym świetle twój niepewny kolega… – Wagner podeszła do ekspresu, wyjęła kubeczek z rąk Leny i sama nalała sobie kawy, po czym ciągnęła: -…musiał im się wydać niegroźny. Pewnie tylko dlatego nadal żyje. Przynajmniej na razie. – Spojrzała na zegarek i zapytała: – Macie plan systemu wentylacyjnego budynku?
– Wszystkie plany architektoniczne są w archiwum rady miejskiej – odparł Wallace. – Wysłałem dwóch ludzi, żeby je odszukali.
– To w tej chwili najważniejsza sprawa. – Negocjatorka zwróciła się do jednego ze swoich ludzi: – James, bądź tak miły i pomóż Nicky’emu przyspieszyć te poszukiwania. – Kiedy się odwrócił, żeby wyjść z pralni, rzuciła jeszcze za nim: – Przy okazji sprawdź, jak można odciąć dopływ wody do komisariatu.
– Czemu miałoby to służyć? – zapytał Frank. Wagner pociągnęła łyk kawy i odparła:
– Na pewno już zabezpieczyli teren, umieścili zakładników w jednym miejscu, by łatwiej ich kontrolować. Powinni się też upewnić, że nikt nie zdoła dostać się do środka. Będą chcieli zabarykadować drzwi, a ponieważ mieli tyle oleju w głowie, żeby przyjść we dwóch, więc jeden z nich zawsze będzie czuwał w sekretariacie, pilnując frontowego wejścia.