Литмир - Электронная Библиотека

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Wtorek

Jeffrey opuścił osłonę nad przednią szybą półciężarówki Roberta, żeby nie oślepiało go słońce. Nawet nie miał specjalnie kaca, ale dokuczał mu ból głowy, który tkwił gdzieś powyżej nasady nosa. Po matce odziedziczył jedną cenną rzecz: dopóki nie upijał się do utraty przytomności, nigdy nazajutrz nie miewał kaca. Był to swoisty dar, ale zarazem przekleństwo. W college’u, kiedy był jeszcze w stanie przetrzymać wszystkich przy stole, a na dodatek następnego dnia stawić się normalnie na treningu, większość chłopaków z drużyny znacznie przyhamowała z piciem, z obawy, że wylecą z drużyny. Natomiast on wciąż do woli korzystał z życia. Aż do czasu, gdy pewnego dnia obudził się w szpitalu w Tuscaloosa z ręką w gipsie, nie mając najmniejszego pojęcia, jak się tu znalazł. Wtedy poprzysiągł sobie raz na zawsze skończyć z piciem.

Kiedy wkroczył do biura szeryfa, ze zdumieniem ujrzał przy biurku dyżurnego Reggiego Raya, który zapytał ostro:

– A co ty tu robisz?

Nie miał czasu na uprzejmości.

– Odpieprz się, zasrańcu.

Tamten poderwał się, przewracając krzesło.

– Śmiesz się tak do mnie odzywać, kiedy jestem na służbie?

Jeffrey minął już biurko, ale przystanął, obejrzał się i odrzekł:

– Wydaje mi się, że zawsze miałem do tego prawo. Przez chwilę obaj spoglądali na siebie z zadziornymi minami, jakby czekając, który pierwszy stchórzy, chociaż powinni już dawno z tego wyrosnąć. Ale nawet mając świadomość, że to dziecinada, Jeffrey nie zamierzał ustępować. Miał naprawdę dosyć podobnego traktowania. Nawet więcej, miał dość tego, że pozwalał innym traktować się w ten sposób. W czasie rozmowy z Sarą uświadomił sobie wreszcie, że wstyd i poczucie winy, które nie opuszczały go przez tyle lat, były zależne wyłącznie od niego. Bo Sara nie widziała w nim syna Jimmy’ego Tollivera. Nawet teraz, po wysłuchaniu od różnych ludzi najgorszych opinii na jego temat, nadal nie patrzyła na niego ich oczami. Znała go stosunkowo krótko, ale wiedziała o nim dużo więcej niż wszyscy tutejsi mieszkańcy razem wzięci, nie wyłączając Neli. Skrzyżował ręce na piersi i zapytał:

– I co?

– Jak to jest, że gdy tylko pojawiasz się w mieście, musi wydarzyć się coś złego.

– Takie już mam szczęście.

– Nie lubię cię – syknął Reggie.

– Tylko na tyle cię stać? Jeśli chcesz wiedzieć, zasrańcu, ja też cię nie lubię. I to od samego początku, od chwili, gdy zaskoczyłeś mnie, gdy zabawiałem się z twoją siostrą w waszym garażu.

Ray wziął szeroki zamach, ale Jeffrey zatrzymał jego pięść otwartą dłonią. Impet zderzenia był jednak duży i głośny trzask odbił się echem w pustym pokoju. Zwarł palce na przegubie jego ręki i zaczął ją powoli naciskać, dopóki pod Reggiem nie ugięły się kolana.

– Dupek – syknął ten, bezskutecznie próbując się uwolnić z tego uścisku.

Jeffrey szarpnął jego rękaw górę, po czym odepchnął ją silnie, aż Ray grzmotnął pośladkiem o kant biurka. W tej samej chwili do biura wszedł Opos. Spojrzał na zgiętego wpół Reggiego i posłał przyjacielowi szeroki uśmiech, jak gdyby nic się między nimi wczoraj nie wydarzyło.

– Opos… – zaczął Jeffrey, który poczuł się jak ostatni łajdak na widok zaczerwienionej szramy na brodzie tamtego.

Ale Opos jak zwykle uśmiechnął się jeszcze szerzej i mruknął:

– To nic takiego, Spryciarzu. – Poklepał go po ramieniu i dodał: – Mam dla ciebie resztę z wczorajszych zakupów. Nie zapomnij się o nią upomnieć.

– Nie zapomnę. – Jeffrey miał wrażenie, że jeszcze nigdy w życiu nie czuł się równie głupio.

– Przyjechałeś pogadać z Robertem?

– Właśnie miałem taki zamiar.

– Dziś rano sędzia ustanowił kaucję. – Wyciągnął z kieszeni wypchaną kopertę.

Jeffrey spojrzał na gruby plik gotówki w środku, złapał przyjaciela za łokieć i pociągnął w głąb korytarza. Wiedział, że Reggie i tak będzie ich podsłuchiwać, ale wolał go nie widzieć.

– Skąd wziąłeś tyle forsy?

– Pożyczyłem pod zastaw sklepu. Neli mało nie dostała zawału, ale przecież nie możemy pozwolić, żeby Robert gnił za kratkami.

Jeffrey poczuł palący wstyd. Nawet przez chwilę nie brał pod uwagę możliwości wyjścia za kaucją, nie mówiąc już o takiej formie pomocy.

– Rodzina Jessie jest wystarczająco bogata. Powinieneś zostawić to jej.

– Słyszałem już, że nie zamierzają wyłożyć ani centa – odparł Opos, poważniejąc na krótko. – Mówię ci, Spryciarzu, że serce mi się kraje, gdy widzę, jak ona go traktuje. Przecież niezależnie od wszystkiego jest jej mężem.

– Rozmawiałeś z nią.

– Jadę prosto stamtąd. – Ściszył głos. – Już była pijana jak bela, a przecież nie ma jeszcze południa.

– Co ci powiedziała?

– Że dla niej Robert może zgnić w więzieniu – wycedził z goryczą w głosie. – Dasz temu wiarę? Tyle lat byli razem, a ona już go skreśliła.

– Przecież to wszystko z powodu jej zdrady – przypomniał mu Jeffrey.

– Od jak dawna miała ten romans? – zapytał, a Jeffrey pomyślał, że to bardzo ważne pytanie. Opos ciągnął: – Dla mnie to nie ma najmniejszego sensu. Jeśli nawet się puszczała, jak mogła to robić tak, by nikt się o tym nie dowiedział i nie zawiadomił Roberta?

– Skąd wiesz, czy nikt nie powiedział? – mruknął Jeffrey, zerkając w stronę Reggiego, który patrzył na nich z nieskrywaną nienawiścią, jakby chciał ich pogryźć.

Opos też musiał to zauważyć, bo wysunął się przed Jeffrey a i zapytał:

– Gdzie mam wpłacić kaucję?

– Na tyłach – warknął Ray. – Zaprowadzę. Poprawił na brzuchu pas z kaburą i oparł dłoń na kolbie pistoletu, jakby chciał przypomnieć Jeffreyowi, że może użyć broni. Ale Jeffrey nie zareagował nawet, kiedy Reggie trącił go ramieniem, przechodząc obok, bo uznał, że sprowokował już w życiu wystarczająco dużo bójek. Kiedy obaj zniknęli mu z oczu, zapukał do drzwi gabinetu Hossa i otworzył, nie czekając na odpowiedź.

– Cześć – rzucił szeryf, podnosząc się zza biurka. Robert siedział przed nim z dłońmi splecionymi na kolanach i nisko spuszczoną głową, jakby czekał na kata.

– Opos już poszedł wpłacić kaucję – rzekł. Robert jakby jeszcze bardziej się przygarbił.

– Nie powinien tego robić.

– Wziął pożyczkę pod zastaw sklepu.

– Jezu… Dlaczego to zrobił?

– Bo nie mógł ścierpieć myśli, że tkwisz za kratkami – odparł Jeffrey, próbując zwrócić uwagę Hossa, który stanął do nich tyłem i wyglądał przez okno na parking. Odniósł wrażenie, że przerwał im ważną rozmowę. – Muszę przyznać, że i mnie dokuczała ta świadomość.

– Nic mi nie jest – bąknął Robert.

Nie doczekawszy się, aż przyjaciel spojrzy na niego, mruknął:

– Bobby?

Ten zerknął tylko przez ramię, ale to wystarczyło, by zauważyć, że ma podbite oko i rozciętą wargę. Jeffrey obszedł krzesło, chcąc się lepiej przyjrzeć jego obrażeniom. Pod rozpiętym pomarańczowym więziennym kombinezonem widać było ponadto krwawe rozcięcia na piersi, a lewą rękę miał zabandażowaną. Jeffrey mimowolnie zacisnął pięści i spytał przez zaciśnięte gardło:

– Co się stało?

Hoss odpowiedział za niego:

– W nocy doszło do małej awantury.

– Dlaczego nie umieściłeś go w oddzielnej celi?

– Bo nie życzył sobie specjalnego traktowania.

– Specjalnego? – powtórzył Jeffrey z nieskrywaną wściekłością. – Dobry Boże, przecież nie chodziło o specjalne traktowanie, tylko o odrobinę zdrowego rozsądku.

– Nie pouczaj mnie, chłopcze – syknął szeryf, oskarżycielsko wymierzając w niego palec. – Nie mogę nikogo zmuszać, żeby robił coś wbrew swojej woli.

– Bzdura! Przecież jest więźniem. Mógłbyś go zmusić, żeby stał po szyję w gównie, gdyby tylko przyszła ci na to ochota.

– Tyle że mnie przy tym nie było! – wrzasnął Hoss. – Nie rozumiesz, do cholery?! Nie było mnie tutaj!

Wierzchem dłoni otarł usta, a Jeffrey pomyślał, że nieszczęście bije od niego na kilometr. Jeśli on czuł się źle w tej sytuacji, to szeryf czuł się o wiele gorzej.

– Kto ci to zrobił? – zwrócił się do Roberta. – Reggie Ray? To ten palant…

– Reggie w niczym nie zawinił – przerwał mu gwałtownie Robert.

– Jeśli to on…

– Sam poprosiłem o umieszczenie w celi ogólnej. Chciałem się przekonać, jak to jest.

Jeffreya aż zatkało.

Hoss poprawił pas na brzuchu, podobnie jak chwilę wcześniej Reggie.

– Lepiej zostawię was samych. Dam ci trochę czasu, żebyś ochłonął.

Powiedział to spokojnie, ale z hukiem zatrzasnął za sobą drzwi, dając wyraźnie do zrozumienia, co o tym myśli.

Jeffrey odwrócił się do Roberta i zapytał:

– Co się stało?

Ten wzruszył ramionami i skrzywił się, gdyż sprawiło mu to ból.

– Spałem, kiedy mnie obudzili i przenieśli do celi zbiorczej.

Jeffreyowi serce się ścisnęło na myśl, że jacyś gliniarze mogli zrobić coś takiego swojemu koledze. Ostatecznie istniała zawodowa solidarność, dlatego nawet w takiej sytuacji Robert nie chciał ujawnić nazwisk tych łobuzów, którzy go wystawili.

– Dlaczego nie zwróciłeś się do nikogo o pomoc?

– Do kogo? – zapytał smutno Robert. – Przecież oni wszyscy tylko na to czekali. – Skinął głową w kierunku sali, gdzie siedzieli zastępcy szeryfa. – Dokładnie tak samo, jak za naszej młodości. Nic się pod tym względem nie zmieniło. Każdy tutejszy glina tylko czyhał, aż coś spieprzę, żeby móc mnie rzucić na pożarcie lwom. – Zaśmiał się głucho.

Jeffrey nawet nie umiał sobie wyobrazić, jak koszmarna była ta noc dla przyjaciela. Reszta więźniów musiała uznać, że trafił im się najwspanialszy prezent gwiazdkowy, skoro dostali do swej dyspozycji policjanta na całą noc.

– Przez te wszystkie lata… – zaczął na nowo Robert -…przynajmniej część z nich uważałem za przyjaciół, wobec których się sprawdziłem. – Urwał, z trudem nad sobą panując. – Miałem żonę, rodzinę… Do diabła, prowadziłem nawet zespół juniorów. Wiedziałeś o tym? W ubiegłym roku dotarliśmy do ćwierćfinału mistrzostw stanowych. Niewiele brakowało, byśmy wygrali, gdyby jeden z chłopaków Thompsona nie przestrzelił w ostatniej minucie. – Uśmiechnął się na to wspomnienie. – Wiedziałeś o tym? Graliśmy na głównej płycie wielkiego stadionu w Birmingham.

62
{"b":"97179","o":1}