1991 Niedziela
Tessa upadła na wznak na tapczan i zamachała nogami w powietrzu.
– Aż nie chce mi się wierzyć, że jedziesz na Florydę beze mnie.
– No cóż – mruknęła od niechcenia Sara, składając bawełnianą koszulkę.
– Kiedy ostatni raz byłaś na wakacjach?
– Nie pamiętam.
Skłamała jednak. Tego lata, kiedy dostała maturę, Eddie Lin ton wyciągnął żonę i obie niechętne jego pomysłowi córki na rodzinne wczasy w Sea World. Od tamtej pory każde lato spędzała albo na nauce, albo pracując w szpitalu, żeby zarobić na czesne i jak najszybciej skończyć studia. Jeśli nie liczyć okazyjnych długich weekendów spędzanych w domu rodzinnym, nie miała prawdziwych wakacji od tak dawna, że wydawało jej się to wiecznością.
– Ale teraz będziesz miała prawdziwe wakacje – powtórzyła z naciskiem Tessa. – Do tego z facetem.
– No cóż. – Sara sięgnęła po szorty.
– Słyszałam, że jest dobry w łóżku.
– Kto ci tak powiedział?
– Jill-June z Shop-o-ramy.
– Ona jeszcze tam pracuje?
– Jest teraz kierowniczką. – Tessa zachichotała. – Ufarbowała sobie włosy na paskudny słomiany kolor.
– Specjalnie?
– Można by to uznać za pomyłkę, gdyby nie fakt, że zyskała dostęp do darmowych próbek rozmaitych kosmetyków.
Sara rzuciła w siostrę parą cienkich letnich spodni.
– Lepiej pomóż mi je złożyć.
– Pomogę ci, jeśli mi opowiesz o Jeffreyu.
– A co ci dokładnie powiedziała Jill-June?
– Że niezła z niego trzepaczka.
Uśmiechem skwitowała to niecodzienne określenie.
– Podobno umawiał się już z każdą babką w mieście, która jest tego warta. – Tessa przerwała składanie spodni i mruknęła: – Aż ciśnie się na usta oczywiste porównanie, które pozwolę sobie przemilczeć dlatego, że jesteś moją siostrą.
– Miło z twojej strony.
Sara wrzuciła samotną skarpetkę do kosza na brudną bieliznę, usiłując sobie przypomnieć, czy w ostatnim praniu nie znalazła jakiejś nie do pary. Zależało jej na tym, żeby zmienić temat, toteż zapytała:
– Jak to jest, że człowiek nigdy nie może zgubić tych skarpetek, które chciałby zgubić?
– Naprawdę jest taki dobry w łóżku?
– Tess!
– Chcesz, żebym ci dalej pomagała, czy nie?
Sara nie odpowiedziała, zajęta składaniem koszulki.
– Wszędzie pokazujecie się razem już od dwóch miesięcy.
– Od trzech.
– Więc musiałaś z nim spać, bo inaczej nie zaprosiłby cię na plażę.
Sara wzruszyła ramionami. Prawda była taka, że kochała się z Jeffreyem już na pierwszej randce. Nie zdążyli nawet wyjść z kuchni. Następnego ranka ogarnął ją taki wstyd, że wybiegła z domu na jogging jeszcze przed wschodem słońca. Gdyby nie sprawa napadu rabunkowego z zabójstwem, nad którą musieli razem pracować trzy dni później, pewnie już nigdy nie odezwałaby się do komendanta Tollivera ani słowem.
– Był twoim pierwszym facetem od czasu… – zaczęła śmiertelnie poważnym tonem Tess.
Sara przeszyła ją ostrym spojrzeniem, dając do zrozumienia, że nie zamierza dłużej rozmawiać na ten temat.
– Lepiej mi powiedz, co dokładnie usłyszałaś od Jill-June.
– Uff… – syknęła siostra, uśmiechając się nieśmiało. – Że jest wspaniale zbudowany.
– Regularnie ćwiczy na siłowni.
– Aha. Wysoki i postawny…
– Prawie dziesięć centymetrów wyższy ode mnie.
– Żebyś widziała swój uśmiech… – Tessa zaśmiała się krótko. – Już dobrze, dobrze. Tylko oszczędź mi wykładu o tym, jak było ci ciężko, gdy już w trzeciej klasie wyrosłaś na metr osiemdziesiąt.
– Metr pięćdziesiąt siedem. – Sara rzuciła w siostrę ściereczką. – Poza tym, to było dopiero w dziewiątej klasie.
Tessa głośno westchnęła i zaczęła składać ściereczkę.
– Podobno ma piękne, rozmarzone niebieskie oczy.
– Zgadza się.
– Jest niezwykle czarujący i ma nienaganne maniery.
– To prawda.
– I nadzwyczajne poczucie humoru.
– To też prawda.
– Zawsze płaci dokładnie odliczonymi pieniędzmi. Sara zaśmiała się w głos i pchnęła w stronę siostry stosik ubrań.
– Mów dalej, składając te rzeczy. Tessa ściągnęła ze sterty parę długich czarnych spodni.
– Powiedziała, że wcześniej grał zawodowo w futbol.
– Naprawdę? – zdziwiła się Sara, bo Jeffrey nigdy jej o tym nie mówił. Bogiem a prawdą, w ogóle bardzo mało mówił o sobie. Jego wyjątkowa niechęć do wspominania swojej przeszłości należała do cech, które jej się bardzo podobały.
– Mam nadzieję, że jest tego wart – podsumowała Tessa. – Czy tata rozmawiał już z tobą na jego temat?
– Nie – odparła, siląc się na obojętny ton.
Choć jej rodzice nie mieli jeszcze okazji poznać Jeffreya, jak wszyscy w mieście mieli już wyrobioną opinię o nim.
– Powiedz coś więcej – poprosiła Tessa. – Co o nim wiesz, czego nie można się dowiedzieć od Jill-June?
– Nie za dużo – przyznała szczerze.
– Przestań – mruknęła siostra, najwyraźniej sądząc, że chce utrzymać ten związek w tajemnicy. – Powiedz wreszcie, jaki on jest.
– Przede wszystkim za stary dla niej – odezwała się z korytarza Cathy Linton.
Tessa uniosła wzrok do nieba, jeszcze zanim matka weszła do pokoju.
– Można by pomyśleć, że to wcale nie jest mój dom – bąknęła Sara.
– Jak nie chcesz, żeby ludzie tu wchodzili, to nie zostawiaj otwartych drzwi. – Cathy cmoknęła ją w policzek i podała zielone plastikowe pudełko do przechowywania żywności oraz zatłuszczoną szarą torbę papierową. – Przyniosłam ci coś na podróż.
– Ciasteczka! – pisnęła Tessa, sięgając po torbę, ale Sara delikatnie zdzieliła ją po łapie.
– Ojciec upiekł placek kukurydziany, lecz nie dał mi odkroić nawet kawałka – ciągnęła matka, zerkając na nią z ukosa. – Powiedział, że nie po to harował w kuchni, żeby teraz dokarmiać twojego fagasa.
Te słowa zawisły w powietrzu jak czarna chmura gradowa. Nawet Tessa zdołała się powstrzymać od śmiechu, gara zdjęła ze sterty ubrań dżinsy i zaczęła je składać.
– Daj mi je – syknęła Cathy, wyrywając jej dżinsy z ręki. – To się robi tak. – Złożyła równo nogawki, wetknęła ich końce pod brodę i kilkoma wprawnymi ruchami, niczym magik na scenie, złożyła dżinsy w idealną kostkę. Obrzuciła podejrzliwym wzrokiem stertę ubrań piętrzącą się na tapczanie i zapytała: – Dopiero dziś to wszystko uprałaś?
– Wcześniej nie miałam…
– Nie pomogą ci żadne wymówki, skoro nadal mieszkasz sama.
– Ale pracuję na dwóch etatach.
– No cóż, ja miałam na głowie dwie córki i hydraulika, a jakoś zawsze ze wszystkim dawałam sobie radę.
Sara zerknęła na siostrę, oczekując jej pomocy, ale Tessa była całkowicie pochłonięta dobieraniem skarpetek do pary i tylko miotała na boki wzrokiem zdolnym chyba rozszczepiać atomy.
– Najlepiej wkładaj brudne rzeczy od razu do pralki – ciągnęła Cathy – a gdy uzbiera się ich cały bęben, puszczaj pranie, żeby nigdy więcej nie mieć do czynienia z taką stertą ubrań. – Rozpostarła w rękach bawełnianą koszulkę, którą Sara przed chwilą starannie złożyła. Obejrzała ją dokładnie i wykrzywiła usta z dezaprobatą. – Dlaczego nie używasz płynu zmiękczającego do tkanin? Przecież w ubiegłym tygodniu zostawiłam ci na stole w kuchni bon promocyjny.
Zrezygnowana Sara uklękła na podłodze przed stertą książek, próbując wybrać sobie coś do czytania na plaży.
– Z tego, co słyszałam – podjęła ochoczo Tessa – nie będziesz miała zbyt wiele czasu na lekturę.
Sara właśnie na to liczyła, ale nie mogła powiedzieć tego głośno przy matce.
– Mężczyzna jego pokroju… – zaczęła Cathy, ale zająknęła się, po czym dodała łagodniejszym tonem: – Wiem, że nie masz ochoty tego wysłuchiwać, Saro, ale widzę, że zadurzyłaś się po uszy.
Obejrzała się na matkę.
– Dzięki za zaufanie, mamo. Cathy zmarszczyła brwi.
– Nie masz zamiaru włożyć stanika pod tę koszulkę? Przecież wyraźnie widać ci oba…
– Teraz lepiej? – Sara ze złością wyszarpnęła spód koszulki zza paska, wstając z podłogi.
– Poza tym te szorty kiepsko na tobie leżą. Czyżbyś ostatnio schudła?
Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Prawie godzinę poświęciła na to, by wybrać na podróż strój dość luźny i swobodny, ale nie sprawiający wrażenia, że dobierała go przez godzinę.
– One muszą być workowate – powiedziała, odciągając szorty na pośladkach. – To taki krój.
– Na miłość boską, Saro. Przeglądałaś się w lustrze od tyłu? Podejrzewam, że nie. – Tessa zachichotała, a Cathy I dodała łagodniejszym tonem: – Kochanie, w oczy rzucają się tylko twoje odstające łopatki i pośladki. „Workowate” rzeczy z pewnością nie są przeznaczone dla kobiet o twojej sylwetce.
Sara wzięła głębszy oddech, poprawiając ubranie przed lustrem.
– Przepraszam – syknęła najuprzejmiej jak potrafiła, po czym weszła do łazienki, z trudem się powstrzymując, by z hukiem nie trzasnąć drzwiami.
Opuściła pokrywę sedesu, usiadła na niej i zakryła dłońmi twarz. Przez drzwi doleciało utyskiwanie matki na elektryzujące się tkaniny i retoryczne pytanie, po co i ma zostawiać córce kupony promocyjne, skoro ona niej zamierza z nich korzystać.
Sara zasłoniła rękoma uszy, przez co gderliwy monolog matki zamienił się w nierozpoznawalny, stłumiony gwar, prawie równie nieznośny, jak tortura polegająca na wbijaniu rozżarzonych igieł w bębenki. Od czasu, gdy zaczęła się spotykać z Jeffreyem, Cathy nieustannie urządzała jej takie moralizatorskie pogadanki. Okazywało się, że niczego nie potrafi zrobić dobrze, poczynając od zachowania się przy stole podczas obiadu, a skończywszy na sposobie parkowania samochodu na podjeździe przed domem. Z jednej strony pragnęła otwartej konfrontacji z matką na temat jej bezmyślnego krytykanctwa, z drugiej zaś, tej bardziej ugodowej, dobrze rozumiała, że jest to jedynie przejaw matczynej troski.
Spojrzała na zegarek, błagając w duchu Jeffreya, żeby przyjechał jak najszybciej i wybawił ją z opresji. Rzadko się spóźniał, co również zaliczała do cech godnych podziwu. Cathy uważała go za chama i prostaka, a przecież zawsze miał w kieszeni czystą chusteczkę, zawsze otwierał drzwi i przepuszczał Sarę przodem. Kiedy w restauracji wstawała od stolika, i on natychmiast podrywał się z krzesła. Zawsze pomagał jej włożyć płaszcz i brał od niej teczkę, gdy szli razem ulicą. Jakby tego było mało, już przy pierwszej sposobności udowodnił, jakim jest wspaniałym kochankiem, tak że omal nie zmiażdżyła sobie zębów trzonowych, z całej siły zaciskając szczęki, żeby nie krzyczeć na cały głos z rozkoszy.