Литмир - Электронная Библиотека

– Halo! – powtórzył wyraźnie poirytowany Harold.

– Przepraszam – powiedziała. – Chciałam właśnie wyjść, tylko…

– Ach, tak. Zaraz zejdę i pani otworzę.

– To zbyteczne… – zaczęła, ale już odłożył słuchawkę.

Ponownie wyjrzała na parking, próbując dostrzec w oślepiającym blasku reflektorów, czy ktoś idzie w stronę drzwi. Minęło jednak kilka minut, zanim w snopach światła dojrzała niewyraźny cień człowieka. Harold zapalił światło w głównym holu i stał przed drzwiami frontowymi, podobnie jak ona osłaniając oczy dłonią i wyglądając na zewnątrz. Był w samej piżamie i ziewał szeroko, kiedy do niego podeszła.

– Kto to może być, do diabła? – mruknął, wkładając klucz do zamka.

– Zauważyłam tylko… Urwała, gdyż z rozklekotanej półciężarówki wysiadł Jeffrey. Z nastawionego bardzo głośno radia leciała jakaś piosenka country. Zmełła w ustach przekleństwo i rzuciła stażyście:

– Dziękuję, że zechciałeś mi otworzyć drzwi.

– Nie ma za co – mruknął i po raz kolejny ziewnął tak szeroko, że mogła policzyć plomby w jego zębach trzonowych. Przekręcił klucz i otworzył przed nią drzwi.

Wyszła już przed dom pogrzebowy, lecz odwróciła się i zapytała szybko:

– Czy jest ktoś jeszcze w budynku? Harold zerknął przez ramię.

– Żywego ducha.

Znowu ziewnął szeroko, jednakże częstotliwość jego ziewania nasunęła jej wątpliwości, czy faktycznie spał, kiedy zadzwoniła. Chciała zapytać o to wprost, lecz machnął jej ręką na pożegnanie, zamknął przed nosem oszklone drzwi i ziewnął ponownie, jakby specjalnie dla niej.

Od Jeffreya czuć było alkoholem z daleka, jakby się znalazła w pobliżu browaru. W dodatku ruszył jej na spotkanie wyraźnie chwiejnym krokiem. Aż przystanęła pośrodku parkingu. Nie uważała go za abstynenta, ale jak dotąd ograniczał się zawsze do okazyjnej lampki wina czy jednego piwa. Jednak poznawszy jego matkę, nawet za bardzo się nie zdziwiła, chociaż fakt, że postanowił się upić właśnie tego wieczoru, odebrała jak sygnał ostrzegawczy, na który ani trochę nie była przygotowana.

– Cześć – rzuciła ostrożnie.

Uśmiechnął się głupkowato i wyciągnął w górę palec wskazujący, jakby chciał, żeby umilkła i posłuchała płynącej z radia piosenki Wise men say Elvisa Presleya.

– Jeffrey…

Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie, podejmując żałosną próbę poprowadzenia jej do tańca.

Spojrzała na półciężarówkę, która prawdopodobnie liczyła więcej lat niż ona. W kabinie spostrzegła tylko Jedną szeroką kanapę, do złudzenia przypominającą tę, którą widziała w jaskini. Z podłogi wystawała masywna dźwignia biegów.

– Prowadziłeś w takim stanie? – zapytała.

– Cii… – syknął, do tego stopnia zionąc piwskiem, że aż odwróciła głowę.

– Ile wypiłeś?

Zamruczał w rytm piosenki, po czym podchwycił refren:

– „Falling in love… with… you…”

– Jeffl

– Kocham cię, Saro.

– Bardzo się cieszę – powiedziała, odpychając go lekko. – Ale lepiej wracajmy do domu, dobrze?

– Nie mogę wrócić do Oposa.

Położyła mu dłonie na ramionach, jakby w ten sposób chciała go przytrzymać w pozycji wyprostowanej.

– Owszem, możesz.

– Aresztowali Roberta.

Nieco zaskoczyła ją ta wiadomość, ale powstrzymała się od komentarza.

– Porozmawiamy o tym, jak wytrzeźwiejesz.

– Przecież jestem trzeźwy.

– Jak diabli.

Obejrzała się, żeby sprawdzić, czy Harold stoi jeszcze przy drzwiach.

– Pojedźmy gdzieś – zaproponował Jeffrey i odwrócił się, by usiąść za kierownicą półciężarówki.

– Zaczekaj…

W porę wyciągnęła ręce, żeby go przytrzymać, kiedy poleciał do tyłu. Zaparła się o jego plecy, potem o pośladki i wepchnęła go do kabiny auta. Usiadł i wybełkotał:

– To był… strasznie męczący dzień…

– Nie mogę uwierzyć, że w tym stanie usiadłeś za kierownicą.

– A co? Kto mnie tu aresztuje? – wycedził. – Gdyby nie ja, Hoss nawet Roberta nie wsadziłby za kratki. – Położył ręce na kierownicy. – Boże, co za chryja… Całe miasto zwariowało, ledwie się tu pokazałem.

– Spadaj stąd. – Trąciła go łokciem w bok.

– Żaden mężczyzna nie powinien pozwolić kobiecie prowadzić.

Zaśmiała się i pchnęła go mocniej.

– No, rusz się, dryblasie. Jutro rano też będziesz mężczyzną.

Pod jego nogami zadzwoniły puste butelki po piwie, kiedy przesuwał się na miejsce pasażera. Schylił się, pogrzebał wśród nich i mruknął:

– Cholera. Piwo się skończyło.

– Jeszcze zdążymy kupić – odparła.

Wsunęła się za kierownicę i zatrzasnęła drzwi. Głośny metaliczny trzask rozszedł się echem po szoferce. Sięgnęła do stacyjki, ale nie było w niej kluczyków.

– Pewnie dostanie wyrok śmierci – rzekł Jeffrey rozpaczliwym tonem. – Jezu… – Ukrył twarz w dłoniach.

Jeszcze raz obejrzała się na oszklone drzwi domu pogrzebowego, nie mając pojęcia, jak zareagować. Podczas praktyki na izbie przyjęć szpitala Grady’ego nieraz miała do czynienia z pijanymi i świetnie wiedziała, że dyskusje z nimi nie mają żadnego sensu, skoro chwilowo nie są zdolni do logicznego myślenia.

– Gdzie masz kluczyki? – zapytała.

Odchylił się do tyłu, oparł głowę o tylną szybę i zamknął oczy.

– W kieszeni.

Popatrzyła na niego z mieszanymi uczuciami, bo nie wiedziała, czy dać mu po pysku, czy objąć, przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Po namyśle poprosiła tylko:

– Przesuń się jeszcze trochę.

Kiedy to zrobił, wsunęła rękę do jego kieszeni.

Uśmiechnął się i wepchnął jej dłoń trochę głębiej. Zaskoczyło ją, że nawet po pijanemu okazywał tak silne Pożądanie.

– Już? – mruknął, kiedy odnalazła kluczyki i wyciągnęła rękę z kieszeni.

– Przykro mi – odparła rozbawiona, wkładając kluczyk do stacyjki.

– A co powiesz na małe lizanko? Zaśmiała się głośno.

– Zdaje się, że to ty jesteś pijany, a nie ja. – Przekręciła kluczyk i odetchnęła z ulgą, kiedy silnik zaczął pracować. – Zapnij pas.

– Tu nie ma żadnych pasów – odparł, przysuwają się do niej.

Naparła na dźwignię i wrzuciła wsteczny bieg. Jeffrey usadowił się tak, żeby mieć dźwignię między nogami.

– Ile wypiłeś? – spytała z zaciekawieniem.

– Za dużo – przyznał szczerze, pocierając oczy. Kiedy wycofała wóz sprzed wejścia i blask neonu na dachu domu pogrzebowego wlał się do szoferki, naliczyła co najmniej osiem pustych butelek taczających się po podłodze. Jeffrey miał na nogach wielkie czarne buty, których przedtem nie widziała. Podwinęła mu się jedna nogawka dżinsów, odsłaniając owłosioną łydkę.

Wyprowadziła samochód na autostradę i zapytała:

– Kiedy aresztowali Roberta?

– Niedługo po tym, jak się rozstaliśmy – mruknął, rozcierając sobie czoło, którym uderzył w boczną szybę na zakręcie. – Poprosił, żebym przyjechał do niego. Nawet się ucieszyłem, że chce ze mną rozmawiać.

Umilkł na dłużej, toteż zapytała:

– I co ci powiedział?

– Przyznał się do winy. – Jeffrey z rezygnacją machnął ręką. – Stałem na wprost niego w tym wielkim idiotycznym salonie w domu rodziców Jessie, a on, patrząc mi w oczy, przyznał się otwarcie do zabójstwa.

Wyłowiwszy sens z tej chaotycznej relacji, powiedziała cicho:

– Przykro mi.

– Wrócił ze sklepu i zwyczajnie go zastrzelił. O nic nie pytał.

Mogła tylko powtórzyć:

– Przykro mi.

– Miałaś rację.

– To marna pociecha.

– Naprawdę?

Zerknęła na niego. Sprawiał wrażenie, jakby powoli dochodził do siebie, ale z ust wciąż śmierdziało mu tak, że szybko odwróciła głowę i skupiła się na prowadzeniu auta.

– Oczywiście – odparła. Położyła mu rękę na kolanie. – Przykro mi, że tak to się skończyło. Wiem, że robiłeś wszystko, co w twojej mocy, by ratować przyjaciela.

– Coś takiego. Od razu wiedziałaś, że Robert kłamie, a ja ci tłumaczyłem, że jesteś w błędzie, ale myślę, że jednak miałaś rację. To znaczy… Moim zdaniem teraz jeszcze bardziej kłamie.

Sara wpatrywała się w drogę.

– Myślisz, że próbuję ratować przyjaciela, ale to nieprawda. Wiem, jak to wygląda z boku. Wiem, że jego relacja trzyma się kupy. Ale to przecież gliniarz. Miał wystarczająco dużo czasu, żeby wszystko przemyśleć i tak dopracować szczegóły, by nie można się było do niczego przyczepić. – Po stu kał się palcem w czoło, nie za każdym razem trafiając. – Mam przeczucie. Za długo służę w policji, żeby się nie orientować, kiedy ludzie kłamią.

– Porozmawiamy o tym jutro – odparła, zdając sobie sprawę, że i tak nic nie wskóra.

Oparł głowę na jej ramieniu i powtórzył:

– Kocham cię, Saro.

Poprzednio zbyła to milczeniem, ale teraz poczuła się zobligowana, żeby odpowiedzieć.

– Chyba rzeczywiście za dużo wypiłeś.

– Mylisz się – burknął, zionąc piwskiem. – Wcale nie wiesz, co naprawdę czuję.

Ścisnęła go lekko za kolano i wrzuciła czwarty bieg.

– Spróbuj się zdrzemnąć.

– Wcale nie chcę spać – zaoponował. – Chcę z tobą rozmawiać.

– Powiedziałam, że porozmawiamy jutro.

Zwolniła przed skrzyżowaniem, usiłując sobie przypomnieć, w którą stronę powinna skręcić. Wielki billboard z reklamą banku wydał jej się znajomy, toteż wybrała drogę w lewo.

– Dobrze jadę? – zapytała.

– Dlaczego ludzie mówią szczerze o swoich uczuciach tylko wtedy, gdy są pijani? – zapytał retorycznie. – Bo przecież alkohol zawsze skłania człowieka do mówienia prawdy.

– Nie wiem, dlaczego tak jest – odparła, z radością witając stację benzynową, którą widziała tego ranka. W sąsiadującym z nią sklepie panowały ciemności, prawdopodobnie już od dawna był zamknięty, podobnie jak wszystkie inne w tym mieście.

– Kocham cię.

Zaśmiała się, nie mając pojęcia, jak zareagować.

– Skręć tutaj – rzekł, a gdy się zawahała, złapał kierownicę i obrócił nią gwałtownie.

– Jeffrey! – krzyknęła, a serce podeszło jej do gardła, gdy spostrzegła, że skierował ją w jakąś polną żwirową drogę.

57
{"b":"97179","o":1}