Atak paniki, uprzytomniła sobie. Na początku ciągle je miała. Od ostatniego minęło już sporo czasu, ale dzisiejszy dzień należał do wyjątkowo ciężkich. Najpierw Sylvia Blaire, teraz Carol.
O Boże, Carol…
Jillian oparła głowę o kierownicę i nagle się rozpłakała. Drugi raz tego samego dnia. Nowy rekord. Nie mogła się jednak powstrzymać. Gorzkie łzy same napływały jej do oczu, wstrząsały jej ciałem, ściskały boleśnie żołądek. Właśnie dlatego rzadko płakała. W jej żalu nie było nic tragicznego ani wykwintnego. Beczała jak bóbr, a potem wyglądała okropnie: miała przekrwione, zapuchnięte oczy, czerwone policzki i rozmazany makijaż.
A gdyby sierżant Griffin ją teraz zobaczył? Na myśl o tym znowu zachciało jej się płakać.
Mogła do niego zadzwonić. Pewnie by odebrał, chociaż było po północy. Pewnie nawet wysłuchałby jej wyznań o żalu i nie ustępującej tęsknocie. Wydawał się właśnie tego typu facetem.
Nie sięgnęła jednak po telefon. Może sama nie była tego typu kobietą, może nie wierzyła już w księcia z bajki. A może wierzyła, a Meg miała mimo wszystko rację, mówiąc, że ciągle obarcza się winą za śmierć siostry.
A może to tylko psychologiczny bełkot, a tak naprawdę po prostu jeszcze nie była gotowa. Wciąż brakowało jej siostry. Wciąż odczuwała ból. I rzeczywiście za bardzo zamykała się przed otoczeniem, i rzeczywiście czuła się winna. A teraz jeszcze martwiła się o Carol. Jak zwykle myślała o matce. No i jeszcze to, co się przydarzyło tej biednej studentce. Kto mógł wiedzieć, co się czai w nieprzeniknionym mroku nocy?
Jillian włączyła silnik. Wyjechała z parkingu.
Kiedy wjechała na podjazd przed domem, powitały ją zapalające się światła. Ogród wyglądał jak pas startowy. Rano Jillian kazała zamontować trzy nowe reflektory, więc sąsiedzi pewnie musieli zakładać ciemne okulary, żeby położyć się spać. I dobrze. Oby to była największa tragedia, jaka się wydarzy w ich życiu.
Po drodze minęła radiowóz zaparkowany na ulicy. Dwaj policjanci kiwnęli jej głowami na powitanie. Pomachała im. A więc Griffin dotrzymał słowa.
Wjechała do garażu tak jak zwykle – nie otwierając drzwiczek i patrząc w tylne lusterko do momentu, gdy drzwi całkowicie się zamknęły. Przyjrzała się wszystkim mrocznym zakamarkom, szukając śladów intruza. Teren wydawał się bezpieczny. W końcu wysiadła z samochodu i weszła do domu.
Toppi zostawiła jej na kuchennym blacie talerz przykryty folią. Kanapka z kurczakiem, na wypadek gdyby Jillian była głodna. Włożyła talerz do lodówki, nalała sobie szklankę wody i przystąpiła do obchodu. Drzwi zamknięte. Okna zabezpieczone. Wszystko na swoim miejscu.
Dom był cichy o tej porze. Słyszała tylko tykanie zegara w przedpokoju i pochrapywanie dochodzące z sypialni Toppi.
Pierwsza w nocy. Powinna się położyć. Wciąż jednak obchodziła dom, by się upewnić, że jest bezpieczna.
Czy zawiodła Carol? Kiedyś Carol i Meg oskarżały ją o zbyt duże poczucie winy. Dziś po południu Griffin zasugerował, że obarcza się za wszystko odpowiedzialnością. Ludzi nie można ustrzec przed pewnymi niebezpieczeństwami.
Ale tym się właśnie zajmowała. Od kiedy sięgała pamięcią. Libby prowadziła beztroskie życie. Jillian starała się zapewnić Trishy spokój, stworzyć dom. Potem matka zachorowała. Jillian musiała się nią zająć. Kochała ją, a z miłością wiąże się odpowiedzialność. Robiła więc dla matki i siostry wszystko, co mogła. Tylko nigdy nie dopuszczała ich zbyt blisko siebie.
Tak samo postępowała w stosunku do Carol i Meg.
Po raz pierwszy zaczęła się zastanawiać, czy czuje się winna dlatego, że Trisha umarła, czy też dlatego, że nie kochała jej bardziej, kiedy jeszcze żyła. Tyle letnich dni, gdy Trish biegała po plaży, a Jillian leżała samotnie pod parasolem. Dlaczego nie biegała z siostrą? Dlaczego się z nianie kąpała? Przed czym tak bardzo się wzbraniała?
Silna, odpowiedzialna Jillian, która nigdy nie zdobyła się na żaden poważny związek. Niezależna Jillian, która myślała tylko o pracy. Dumna, samotna Jillian, która kroczyła przez życie, jakby to było pole bitwy, a ona nie zamierzała brać żadnych jeńców. Ani matki, ani siostry, ani Eddiego Como, ani Klubu Ocalonych.
Biedna, głupia Jillian, która w wieku trzydziestu sześciu lat wciąż nie wiedziała, co jest w życiu ważne. Griffin miał rację. Trisha ją kochała. A Jillian nie powinna była potrzebować aż roku, żeby sobie o tym przypomnieć.
Wyszła na korytarz. Znowu myślała o Trishy i o przeszłości, która już nigdy nie wróci. Potem pomyślała o matce – o latach, które jeszcze razem spędzą. Dumna, zdenerwowana Libby. Smutna, milcząca Libby, która tak bardzo pragnie odwiedzić grób córki. Jillian stanęła w drzwiach do pokoju matki. Libby leżała w łóżku skąpana w niebieskiej poświacie nocnego światła. Miała otwarte oczy. Patrzyła prosto na nią.
– Czekałaś, aż wrócę? – zapytała Jillian ze zdziwieniem. Matka puknęła palcem o prześcieradło.
– Chciałaś mieć pewność, że nic mi się nie stało. Palec matki uniósł się i opadł na pościel. Jillian weszła do pokoju.
– Możesz już zasnąć. Wróciłam, mamo. Jestem bezpieczna. – A po chwili dodała: – I też cię kocham, mamo.
Libby uśmiechnęła się. Wyciągnęła ręce do córki. I po raz pierwszy, od kiedy była dzieckiem, Jillian przytuliła się do matki.
Tymczasem zegar tykał w przedpokoju, przed domem paliły się światła, a policjanci siedzieli w radiowozie, czekając na to, co przyniesie następny dzień.