Griffin powstrzymał się od komentarza.
– A więc okłamał pan zarówno policję, jak i żonę, żeby ukryć nocną wizytę w kasynie. Często uprawia pan hazard, panie Rosen?
– Nie wiem. Czy cztery, pięć razy w tygodniu to często? Czy sprzedaż kancelarii i druga hipoteka na dom to mało? – Twarz Dana nabrała rumieńców. Spojrzał na Griffina przekrwionymi oczyma, jakby prowokował go do stwierdzenia tego, co oczywiste.
– Niech sam pan powie – rzekł łagodnie Griffin.
Dan znowu się przygarbił, spuszczając głowę.
– Myślę… myślę, że jestem uzależniony – odparł, a po chwili zawołał: – O, Boże, Carol mnie zabije!
– Od jak dawna to trwa?
– Nie wiem. Od jakichś trzech lat. Pewnego wieczoru poszedłem do kasyna ze znajomymi. I… i naprawdę świetnie mi poszło. Naprawdę świetnie. – Dan ponownie się ożywił. – Wygrałem dziesięć tysięcy dolarów! A wtedy to była dla mnie wielka suma! Właśnie przygotowywałem się do otwarcia własnej kancelarii, dom potrzebował remontu. Dziesięć tysięcy dolarów to było coś. Byłem w siódmym niebie. Bez żadnego wysiłku w jeden wieczór wzbogaciłem się o taki szmal!
– Ehe – przytaknął ze zrozumieniem Griffin.
Dan uśmiechnął się blado.
– Właśnie. Więc otworzyłem kancelarię, tylko że z pięciu lojalnych klientów ostało się raptem trzech. Dochody były niższe, niż przewidywałem, interes rozkręcał się wolniej, a składki na ubezpieczenie społeczne okazały się wyższe…
– Więc zaczął pan zaciągać długi.
– Nie chciałem mówić o tym Carol. Wiele razy rozmawialiśmy o założeniu kancelarii. Miała wątpliwości. Dom pożerał mnóstwo pieniędzy, ale własna kancelaria była marzeniem mojego życia. Powiedziałem jej, żeby mi zaufała. I zaufała…
– Więc zaczął pan mieć kłopoty z wypłacalnością. A potem…?
– Przypomniałem sobie o Foxwoods. O dziesięciu tysiącach. To łatwy grosz, pomyślałem. Nie jestem głupi. Przeczytałem wszystkie książki o blackjacku, zapamiętałem tabele prawdopodobieństwa. W końcu to nie zakłady konne. W blackjacku liczy się strategia, a nie szczęście.
– Dlatego tylu milionerów zbiło fortunę w kasynie – zauważył szorstko Griffin.
– Ale ja naprawdę wygrywałem – odparł Dan, znowu się ożywiając. – I to sporo!
– Na ile się pan zadłużył, panie Rosen?
Prawnik spuścił głowę. Nie potrafił spojrzeć nikomu w oczy. Po minucie ciszy Vinnie podniósł pięść, żeby znowu dać mu kuksańca. Griffin powstrzymał krewkiego bukmachera stanowczym ruchem ręki.
– Panie Rosen?
– Byłem dłużny osiemdziesiąt tysięcy – odrzekł posępnie Dan. Przeczesał ręką włosy, które jeszcze bardziej się nastroszyły. – Teraz zostało mi tylko dwadzieścia. Bo… zlikwidowałem fundusz inwestycyjny. W przeciwnym razie nie pożyczyliby mi już ani centa. A wtedy… nie miałbym szansy się odegrać, prawda?
– Od kogo pan pożycza?
– Niech pan zapyta pana Pesaturo.
– Do mikrofonu nic nie powiem – zastrzegł się Vinnie. Griffin westchnął i wyłączył dyktafon.
– Dobra. Zamieniam się w słuch.
– Wiedziałem coś niecoś o sytuacji pana Rosena.
– Doprawdy?
– Facet potrzebował pieniędzy, a tak się składa, że znam ludzi, którzy nie mają nic przeciwko pożyczeniu co jakiś czas kilku dolców.
– Na jaki procent?
– No, wie pan, jak to jest w bankowości. Wysokość odsetek od kredytu jest wprost proporcjonalna do ryzyka. Niech pan na niego spojrzy. – Łypnął na Dana Rosena lekceważąco. – Osiemdziesiąt patyków przy blackjacku? Ryzyko musiało być wysokie.
– Naliczacie mu sto procent?
– Pięćdziesiąt. Nie jesteśmy zupełnie bezduszni.
– Zaraz. – Jillian uniosła dłoń, w końcu przerywając im rozmowę. – Chce nam pan powiedzieć, że pan…
– Moi znajomi – sprostował Vinnie.
– Niech będzie. Pańscy znajomi pożyczyli Danowi pieniądze na hazard i zażyczyli sobie pięćdziesięcioprocentowych odsetek?!
Vinnie pokiwał głową. Jillian zwróciła się do Dana:
– A ty się na to godzisz?
– Wystarczy jeden dobry dzień – odparł. – Jeden dobry dzień, żeby spłacić taki dług. Kurczę, może nawet zostałoby trochę na spłatę hipoteki. Słowo daję, jeden dzień.
– Boże – wyszeptała Jillian. – Biedna Carol.
Dan znowu spuścił głowę. Griffin włączył dyktafon.
– Czy to prawda, że wykorzystał pan sześćdziesiąt tysięcy dolarów, które pan uzyskał z likwidacji funduszu inwestycyjnego, na spłatę hazardowego długu?
Dan pokiwał głową. Griffin spiorunował go wzrokiem.
– Tak – powiedział prawnik do mikrofonu.
Griffin zwrócił się do Vinniego.
– Panie Vincencie Pesaturo, czy potwierdza pan, że taka transakcja rzeczywiście miała miejsce?
– Tak. Według mojej wiedzy transakcja ta rzeczywiście miała miejsce.
– Panie Pesaturo, czy wynajął pan człowieka do zabicia Eddiego Como?
Pytanie zostało zadane z zaskoczenia, ale Vinnie nawet nie mrugnął, udzielając odpowiedzi.
– Nie. Ja, Vincent Pesaturo, nie wynająłem zabójcy Eddiego Como. Gdybym ja, Vincent Pesaturo, chciał zgładzić tego śmiecia, zamordowałbym go własnymi rękami.
– Albo zlecił zabójstwo w więzieniu – mruknął Griffin.
Vinnie uśmiechnął się i łypnął porozumiewawczo na dyktafon.
– Thomasie Pesaturo – podjął Griffin – czy wynajął pan człowieka do zamordowania podejrzanego o gwałt na pana córce Eddiego Como?
– Nie – odrzekł po chwili Tom. – Uznałem, że to złe wyjście.
– Tom! – krzyknęła jego żona.
– Tato! – zawtórowała jej Meg.
Pan Pesaturo wzruszył bezradnie ramionami.
– Jestem jej ojcem. Po tym, co ten skurwiel zrobił mojemu dziecku, chyba mam prawo zastanawiać się nad takimi sprawami. Ale nic nie zrobiłem. – Znowu wzruszył ramionami. – Bo wie pan, wyglądało na to, że policja zebrała solidne dowody. DNA i tak dalej. Uznałem… uznałem, że proces sądowy będzie lepszy dla Meg. Czytałem gdzieś, że to lepiej dla ofiary. Że dzięki temu odzyskuje poczucie siły, wie pan.
– Czytałeś o ofiarach gwałtu? – zdziwiła się Meg.
– Tak, trochę. Zobaczyłem artykuł w „Cosmopolitan”.
– W „Cosmo”?! – wykrzyknął Vinnie.
Tom Pesaturo łypnął na niego spode łba.
– To moja córka – wyjaśnił. – Chcę wiedzieć, co jest dla niej najlepsze. Poza tym to było u dentysty. Siedziałem w poczekalni, a na stoliku leżała fura kobiecych czasopism. No wiesz, z ładnymi modelkami i tak dalej. Więc zacząłem przeglądać jeden z magazynów. No i rzucił mi się w oczy tytuł. Zacząłem czytać… Całkiem dobry artykuł.
– Jesteś porządnym facetem, Tomie Pesaturo – szepnęła jego żona, ujmując go za rękę.
– Co tam… – odparł skromnie. Wszyscy na niego patrzyli i zrobił się czerwony jak burak.
Wtem z drugiego końca pokoju ozwało się stukanie. Wszyscy spojrzeli na Libby, która wpatrywała się w Griffina wyczekująco.
– Pani Olivio Hayes – powiedział Griffin – czy wynajęła pani kogoś do zabicia Edwarda Como?
Olivia potrząsnęła głową, kartkując jednocześnie książkę z obrazkami. Toppi pochyliła się, gdy Libby postukała w jedną z fotografii, przewróciła kilka stron i wskazała jeszcze dwa zdjęcia.
– Pokazuje Jillian, Carol i Meg – oznajmiła Toppi. Spojrzała na Libby. – Klub Ocalonych?
Pani Hayes stuknęła palcem, otworzyła książkę na innej stronie i wskazała obrazek.
– Jeden – powiedziała Toppi. – Klub Ocalonych i jeden?
Pojedyncze stuknięcie.
– To znaczy „tak” – wyjaśniła Toppi, po czym uklękła przed Olivią. – Nie bardzo rozumiem, Libby. Masz na myśli czwartą ofiarę? Syłvię Blaire?
Brak odpowiedzi.
– Uważasz, że w Klubie Ocalonych powinny być cztery osoby? Libby zmarszczyła brwi i po chwili wahania stuknęła palcem w książkę.
– Dlaczego cztery? – zapytała Meg.
– Nie można jej zadawać pytań problemowych – odezwała się Jillian. – Libby wie, co chce powiedzieć, ale trzeba jej w tym pomóc, zadając pytania, na które można odpowiedzieć „tak” lub „nie”.
Teraz też przyglądała się matce. Trudno było wyczytać odpowiedź z jej twarzy. Było w niej współczucie, napięcie, rezygnacja. Po chwili Libby spojrzała Jillian w oczy i jej twarz natychmiast przybrała inny wyraz. Wyglądała teraz jak kochająca matka patrząca na córkę. Na swoją jedyną córkę.
– Pytanie z odpowiedzią na „tak” lub „nie” – mruczał pod nosem Tom.
– Cztery osoby, cztery osoby… – zastanawiał się na głos Vinnie.
– Większy Klub Ocalonych? – zachodziła w głowę Meg.
Wtedy nagle Jillian otworzyła szeroko oczy.
– Wiem, co mama ma na myśli. O, Boże, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam?
Libby wychyliła się do przodu, czekając, aż usłyszy z ust córki słowa, o których myślała.
– Sierżant Griffin pytał, czy mamy coś wspólnego ze śmiercią Eddiego, bo jesteśmy jego ofiarami. Mamy najmocniejszy motyw.
Energiczne stuknięcie.
Jillian zwróciła się teraz do detektywa.
– Ale statystyki mówią, że ofiary często nie zgłaszają gwałtu, prawda? Podobno policja dowiaduje się o zaledwie jednej czwartej tego typu przestępstw.
Griffin zamknął oczy. Teraz rozumiał.
– A niech mnie…
Z wózka inwalidzkiego dobiegło następne stuknięcie.
– Tak – szepnęła Jillian. – Tylko ja, Carol i Meg zgłosiłyśmy się na policję. Ale to nie znaczy, że byłyśmy jedynymi ofiarami Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego. Jest całkiem prawdopodobne, że co najmniej jedna ofiara nie ujawniła się. A to znaczy, że może istnieć ktoś, kto miał równie silny motyw do zabicia Eddiego.