– Mnie się to też nie podoba.
– Myślę, że to był kumpel Eddiego – powiedział nagle Fitz.
– Como się przechwalał?
– Ta wersja wydaje się najbardziej sensowna. Może Tawnya miała na swój sposób rację, mówiąc, jakim Eddie był dobrym, łagodnym facetem. Ale wiemy, że był także drugi, zły Eddie, który wychodził z domu nie tylko po to, żeby zwrócić kasetę wideo do wypożyczalni. Ten zły Eddie miał potrzebę życia na krawędzi, może więc potrzebował również towarzystwa złych kumpli, o których Tawnya zapewne nigdy nie słyszała.
– Sugerujesz, że wiódł podwójne życie.
– Nie byłby pierwszy. A poza tym to pasuje. Griffin pokiwał głową.
– Fakt.
– A teraz załóżmy, że jeden z tych złych kumpli od roku fantazjuje o tym, co usłyszał od Eddiego. Może nawet kupił kilka magazynów sado-maso i wciągnął się w twarde porno. Ale po dwunastu miesiącach żadne fotki, żadne filmy nie wywołują już tego samego dreszczyku. I wtedy pewnego dnia włącza telewizor, a tu proszę, Eddie Como nie żyje. No i do głowy wpada mu genialny pomysł. Wie wszystko o poprzednich gwałtach, więc decyduje się wcielić w Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego, licząc na to, że nikt go nie złapie. Sposób działania wskazuje na Eddiego, a ten nie może zaprzeczyć, bo nie żyje. Nie może powiedzieć, że zwierzył się takiemu to a takiemu, bo nie żyje. Innymi słowy, mamy do czynienia z idealną przykrywką.
Griffin popatrzył na niego ze spokojem.
– Po co zatrzymywać się w tym miejscu, Fitz? Może ten drugi nie tylko cały rok fantazjował o gwałtach Eddiego. Może chciał spróbować tego co Eddie. Tylko że zamiast obudzić się pewnego dnia i dowiedzieć, że Eddie nie żyje, sam postanowił go zabić.
– A niech mnie! – Fitz grzmotnął pięścią w kierownicę i prawie wjechał na znak drogowy. – Jasne! Dlaczego sam o tym nie pomyślałem?
– Bo to mało prawdopodobne?
– Nieważne!
– Właśnie widzę. I też mnie to niepokoi.
– Co?
– Między nami gliniarzami. Zupełnie prywatnie. Myślę, że za bardzo chcesz, żeby Como okazał się gwałcicielem.
– Ale…
Griffin potrząsnął głową.
– Wiera, jak to jest. Też przez to przechodziłem. Wewnętrzna presja, zewnętrzna presja. Dziennikarze mają trochę racji. Wcześniej czy później musiałeś kogoś aresztować.
– Myślisz, że się wkurzam, bo może uległem naciskom społecznym i spieprzyłem ważne śledztwo?
– Nie. Myślę, że się wkurzasz, bo może gdybyś się za bardzo nie pośpieszył, złapałbyś mordercę Sylvii Blaire.
Fitz nie odpowiedział, co – obaj zdawali sobie z tego sprawę – znaczyło „tak”. Jeśli Eddie okazałby się niewinny, a prawdziwy gwałciciel wciąż znajdował się na wolności, to Fitz schrzanił śledztwo i nie tylko dwie dziewczyny straciły życie, ale także Eddie junior został bez powodu osierocony, bo ktoś, pewnie jedna z ofiar lub jej rodzina, dokonał nieuzasadnionego morderstwa. Koszty były bardzo wysokie.
Taki był zresztą główny problem z długo ciągnącymi się śledztwami. W pewnym momencie podejrzany po prostu musiał okazać się winny, ponieważ ludzie zaangażowani w dochodzenie nie mogli sobie pozwolić, aby było inaczej.
Fitz po raz kolejny skręcił i wjechał w uliczkę, na której Griffin zaparkował samochód. Zatrzymał się dokładnie obok niego, ignorując trąbienie zirytowanych kierowców.
– Jeden do piętnastu miliardów – powiedział. – Pomyśl o tym.
– Pomyślę.
– Hej, Griffin, ile pieniędzy Jillian podjęła z konta?
– Dwadzieścia tysięcy – odparł Griffin, otwierając drzwiczki.
– Wystarczyłoby na wynajęcie zabójcy.
– Pewnie tak. – Griffin zawahał się. – Słuchaj, Fitz, Dan Rosen też mógł to zrobić. Pół roku temu wziął drugą hipotekę na dom, na sto tysięcy. A w zeszłym tygodniu zlikwidował konto u maklera. Ci od przestępstw finansowych wciąż starają się ustalić, co się stało z tą forsą.
Fitz przymknął oczy.
– Ten dzień robi się coraz lepszy.
– Na razie nie mamy nic na rodzinę Pesaturo – oznajmił Griffin. – Ale chyba obaj zdajemy sobie sprawę, że akurat oni nie potrzebowaliby pieniędzy na wynajęcie zabójcy.
– Bo mają już wujka Vinniego.
– Właśnie.
– Naprawdę sądzisz, że to robota którejś z ofiar?
– Taka odpowiedź wydaje się najbardziej prawdopodobna.
– Słusznie. – Fitz pokiwał głową, westchnął, a potem sięgnął po tumsa. – Lubię je, wiesz? Znam je od roku. To niewiarygodne, przez co przeszły, a przecież jakoś dają sobie radę. Jestem… dumny, że miałem okazję z nimi pracować.
– Rozwiążemy tę sprawę.
– Jasne. – Fitz uśmiechnął się gorzko. – Teraz stanowi ruszyli do dzieła. A stanowym zawsze się udaje, racja, Griff? Nie to co my z miastowej, którzy nadajemy się tylko do napadów na sklepy i porachunków między bandami podrostków. Stanowi nigdy nie popełniają błędów. Nigdy nie ulegają presji.
Griffin zacisnął zęby i wstrzymał oddech. Zadzwoniło mu w uszach. Bardzo powoli wypuścił z płuc powietrze, zamknął oczy i policzył do dziesięciu.
– Miałeś ciężką noc – powiedział cicho, kiedy trochę ochłonął. – Więc zrobię nam obu przysługę i udam, że tęgo nie słyszałem.
Fitz patrzył na niego uważnie. Oczy zaświeciły mu niezdrowym blaskiem, a twarz wykrzywiła się gniewnie. Przez chwilę Griffin myślał, że Fitz mimo wszystko nie popuści. Pewnie dlatego, że spędził noc przy ciele dziewczyny, która nie powinna była umrzeć, a teraz dostawało mu się od dziennikarzy, od detektywa z policji stanowej i za pół godziny prawdopodobnie dostanie mu się od własnego szefa. Tego rodzaju frustracja potrafiła zeżreć człowieka żywcem. Wzmagała się i wzmagała, aż w końcu nie zostawało nic innego. Za często myślał o biednych ofiarach, które mogłyby przeżyć, gdyby on działał szybciej, rozumował precyzyjniej, bardziej się starał… Aż w końcu pęd do samozniszczenia brał górę nad chęcią życia.
I wtedy wracał do domu, brał w ramiona umierającą żonę, tak bardzo osłabioną rakiem, że nie miała siły mówić. Wkrótce i jej zabraknie, a on będzie wracał do pustego mieszkania, siedział w pustym pokoju i widział w wyobraźni twarze zaginionych dzieci.
– Jedź do domu i się prześpij – powiedział Griffin.
– Pierdol się. Nie jestem już młody i nie wyciskam sztangi trzy razy cięższej ode mnie, ale nie waż się mnie lekceważyć. Jestem stary. Zgorzkniały. Gruby i łysy. A to daje mi taką skłonność do przemocy, o jakiej możesz najwyżej pomarzyć. Więc nie praw mi morałów i przestań się przypieprzać do mojego śledztwa! I jeszcze jedno. Wiem, co Jillian zrobiła z tymi pieniędzmi.
– Fitz…
– Zadzwoń do ojca Rondella z parafii w Cranston. Powiedz, że Jillian podała ci jego telefon.
– Parafia w Cranston? – Griffin zmarszczył brwi, nie wierząc własnym uszom. – A niech mnie!
– No właśnie. A niech cię. Znam te kobiety, sierżancie. Naprawdę je znam. A teraz wypierdalaj z mojego wozu.
Griffin wzruszył ramionami i wygramolił się z samochodu.
– Wiesz co, Fitz? Powiadają, że wspólne śledztwo bardzo zbliża.
– Też odnoszę takie wrażenie.
Fitz odjechał. Griffin wsiadł do swojego forda i ruszył w kierunku Cranston.