– Och, Jillian…
– Wiem, że jestem niesprawiedliwa w stosunku do Libby. Chciałabym ci powiedzieć, że mam dobry powód, ale obawiam się, że go nie znam. Ostatnio jakoś… nie lubię wracać do domu. Czasami wręcz wolałabym się znaleźć gdziekolwiek, byle nie tutaj. Chce mi się wsiąść w samochód i jechać. Jak najdalej stąd. – Znowu się uśmiechnęła, ale tym razem ze smutkiem. – Może powinnam pojechać do Meksyku.
– Uciekasz od nas.
– Nie. Po prostu uciekam. Tylko wtedy czuję się bezpieczna.
– On już nie żyje, Jillian. Jesteś bezpieczna.
Jillian potrząsnęła głową.
– Takich jak on jest bardzo wielu, Toppi – powiedziała chrapliwie. – Czytałam na ten temat. Nawet nie masz pojęcia, jak zły jest świat. – Zaczęła się trząść. Boże, naprawdę nie była sobą. Nagle znalazła się znowu w tym straszliwie mrocznym pokoju, gdzie Trisha potrzebowała jej pomocy, liczyła na nią. Lecz Jillian nie udało się jej uratować. O mało sama nie została zgwałcona. A teraz jego już nie było. Jak więc nada swojemu życiu sens, skoro nie może się opiekować Trish ani nienawidzić Eddiego Como?
Wtedy pomyślała o Meg – „Chyba nie byłam szczęśliwa” – i o Carol – „Zamówmy tort czekoladowy” – i nagle zdała sobie sprawę, że je zawiodła. Zmieniła je w wojowniczki, ale czy po pokonaniu wroga poczuły się lepiej? Doprowadziły do schwytania Eddiego Como, lecz żadna dzięki temu nie ozdrawiała.
A teraz, kiedy Eddie Como zginął, ich świat zaczął się rozpadać.
Jillian zacisnęła powieki, zakryła dłonią usta. Weź się w garść. Weź się w garść. Matka jest w pokoju obok. Znowu przypomniał jej się sierżant Griffin i poczuła się jeszcze bardziej zagubiona. Po mężczyznach nie można oczekiwać niczego dobrego. Wystarczy spojrzeć na Eddiego…
Toppi podeszła do Jillian i łagodnie położyła jej dłoń na ramieniu.
– Nie znam się na tych sprawach – oznajmiła cichym głosem. – Bóg mi świadkiem, że nie byłabym w stanie znieść tego, przez co przechodzisz. Ale wiem jedno. Kiedy naprawdę cierpisz, naprawdę czujesz się źle, nic nie pomaga bardziej od wypłakania się w ramionach matki. Możesz to zrobić, Jillian. Ona też tego potrzebuje. Obie poczułybyście się lepiej.
Jillian wzięła głęboki oddech.
– Wiem.
– Naprawdę?
Toppi patrzyła na nią zbyt przenikliwie. Jillian odwróciła wzrok. Skoncentrowała się na przywróceniu miarowego oddechu. Potem otarła ręką policzki i zamrugała powiekami, strzepując łzy z rzęs. Powinna się położyć. Dobrze się wyspać. Jutro będzie nowy dzień. Jutro poczuje się lepiej. Z nowymi siłami stanie do walki z prasą i policją.
– Zajrzę do mamy – powiedziała.
– Dobrze – odparła Toppi, ale ton jej głosu zdradzał, że nie dała się oszukać.
Jillian weszła do salonu, gdzie matka siedziała w ulubionym fotelu i oglądała telewizję. W wieku sześćdziesięciu pięciu lat Olivia Hayes była wciąż piękną kobietą. Drobniutka jak porcelanowa figurka, miała gęste ciemne włosy i duże orzechowe oczy. Włosy były oczywiście farbowane. Co sześć tygodni Libby wybierała się do ulubionego fryzjera, który nakładał sześć odcieni brązu, aby odtworzyć jej naturalną barwę. Kiedy Jillian była mała, lubiła patrzeć, jak wieczorem po powrocie do domu matka czesała długie kasztanowe pukle. Dokładnie sto pociągnięć szczotką. Potem przychodziła kolej na płukanie gardła roztworem sody i wreszcie na grubą warstwę kremu na twarzy.
– Jeżeli będziesz dbać o swoje ciało – mawiała Libby, puszczając oko – twoje ciało zadba o ciebie.
Jillian pochyliła się nad fotelem.
– Cześć, mamo – wyszeptała. – Przepraszam, że wracam tak późno. Objęła matkę łagodnie, uważając, by nie ścisnąć jej zbyt mocno. Kiedy się wyprostowała, zauważyła błysk w jej oczach. Frustracja, złość, trudno było zgadnąć, a Libby nie mogła nic powiedzieć. Od wylewu dziesięć lat temu Libby miała sparaliżowaną prawą stronę ciała i cierpiała na afazję ekspresywną – mimo że doskonale rozumiała, co się do niej mówiło, nie potrafiła odpowiedzieć ani ustnie, ani na piśmie. Jak wyjaśnił to Jillian jeden z lekarzy, umysł jej matki działał najzupełniej sprawnie, gdy jednak próbowała cokolwiek powiedzieć, natrafiał na barierę, której nie potrafił pokonać.
Teraz Libby komunikowała się za pomocą książki z obrazkami, zawierającej rysunki wszystkiego, począwszy od toalety i jabłka, a na fotografiach Jillian, Toppi i Trishy skończywszy. Po pogrzebie Trishy Libby pukała palcem w zdjęcie młodszej córki tak często, że praktycznie się wytarło.
– Widziałaś wiadomości? – zapytała Jillian, siadając na kanapie.
Matka stuknęła palcem w okładkę książeczki, co oznaczało „tak”.
– On już nie żyje, mamo – powiedziała cicho Jillian. – Już nikogo nie skrzywdzi.
Libby uniosła głowę. Spojrzała na córkę przepełnionym goryczą wzrokiem, lecz jej palce pozostały w bezruchu.
– Jesteś szczęśliwa? Nic.
– Smutna? Nic.
– Boisz się?
Matka mruknęła niecierpliwie. Jillian zastanawiała się przez moment.
– Jesteś zła? Pojedyncze stuknięcie. Jillian zawahała się.
– Czekałaś na proces? Energiczne puknięcie.
– Dlaczego, mamo? Przynajmniej wiemy, że został ukarany. Teraz nie pomogą mu przysięgli z wyrzutami sumienia. Nie musimy się przejmować apelacjami ani tym, że kiedyś wyjdzie z więzienia za dobre sprawowanie. Już po wszystkim. Wygrałyśmy.
Libby wydała z siebie kolejny gardłowy dźwięk. Jillian zrozumiała, o co jej chodzi. Pytania zaczynające się od „dlaczego” nie sprawdzały się w tym systemie. Aby otrzymać odpowiedź, trzeba było zadać właściwe pytanie, a obowiązek wymyślenia go należał do Jillian jako osoby, która potrafiła mówić.
W tym momencie w drzwiach pokoju pojawiła się Toppi.
– Nie widziałaś konferencji prasowej o wpół do siódmej, prawda?
– Nie.
– Adwokat Eddiego mówi, że ma świadka, którego zeznanie przeczy temu, by Eddie mógł zaatakować Carol, bo w tym samym czasie był na drugim końcu miasta i zwracał kasetę do wypożyczalni.
– Żartujesz! – Jillian wyprostowała się gwałtownie.
Na fotelu obok jej matka zaczęła nerwowo przewracać kartki książeczki.
– To niedorzeczne – oświadczyła Jillian. – Carol nie jest nawet pewna, o której godzinie wtargnął do jej domu. W takim przypadku nie może być mowy o pewnym alibi.
– Niektórzy dziennikarze zaczynają się dopatrywać niesprawiedliwości. Może Eddie został wrobiony. Może policji trochę za bardzo zależało, żeby kogoś aresztować. Może… – Toppi zawahała się – może ty, Carol i Meg trochę za mocno naciskałyście.
– To absurd! – Jillian zerwała się z kanapy, zaciskając pięści. Kiedy czuła się zagrożona, zawsze najpierw reagowała gniewem. A teraz była wściekła. Szybko, dawać jej jakiegoś reportera. Musiała się na kimś wyżyć. – My tylko podsunęłyśmy trop punktów krwiodawstwa. To wszystko! A Eddie miał dostęp do domowych adresów zarówno Trishy, jak i Meg. To Eddie widział dwie z trzech ofiar parę tygodni przed atakami. I to jego nasienie zostało znalezione w ich domach. Jak to, do cholery, tłumaczą?
– Nie tłumaczą. Po prostu wymachują jego zdjęciami ze szkolnego albumu i wykrzykują słowa w rodzaju „mniejszość rasowa”, „domniemany” gwałciciel, „tragicznie” zastrzelony.
– Na litość boską! – Jillian musiała znowu usiąść. Nagle rozbolała ją głowa. Pomyślała, że może być chora. – Robią z niego męczennika – wyszeptała. – Ten, kto go zastrzelił, sprawił, że Eddie zaczyna się wydawać niewinny.
Libby chwyciła Jillian za ramię. Znalazła obrazek, którego szukała. Toppi dołożyła go rok temu, żeby ułatwić Libby porozumiewanie się na temat procesu. Ukazywał alegorię sprawiedliwości – kobietę z przepaską na oczach, trzymającą wagę.
– Wiem, że chciałaś, żeby stanął przed sądem – powiedziała niecierpliwie Jillian. – Zrozumiałam to.
Matka zacisnęła usta. Pokazała palcem samą wagę.
– Chciałaś sprawiedliwości, a nie samego procesu?
Energiczne stuknięcie.
– Bo nie doczekałyśmy się jej jeszcze – dopowiedziała Jillian. – Media urządziły sobie przedstawienie. Wykorzystują wygląd i pochodzenie Eddiego jako dowody w sprawie. A żeby sprawiedliwości stało się zadość, musiałybyśmy wygrać rzeczywisty proces, podczas którego dowiodłybyśmy ponad wszelką wątpliwość, że Eddie Como rzeczywiście był Gwałcicielem z Miasteczka Uniwersyteckiego.
Matka ponownie stuknęła palcem w książeczkę.
– Masz rację, mamo. Mnie się to też nie podoba. Zostałyśmy dzisiaj okradzione. – Głos Jillian był pełen goryczy. – Jakbyśmy nie straciły już zbyt wiele.
Libby znowu zaczęła wertować kartki z obrazkami. Zatrzymała się na innym nowym rysunku. Wyglądał jak namalowany ręką dziecka, przedstawiał karykaturę mężczyzny z wielkimi żółtymi kłami i okrągłymi przekrwionymi oczami. Tak właśnie Toppi sportretowała Eddiego, ponieważ obie z Jillian doszły do wniosku, że nie wkleją do książeczki Libby jego prawdziwego zdjęcia.
Teraz Olivia odgięła plastikową folię w albumie i wyrwała portret Eddiego. Potem spojrzała na Toppi i Jillian z błyskiem w oczach i drżącymi wargami. Zgniotła kartkę w słabej dłoni i rzuciła ją na podłogę.
– Masz rację – powiedziała cicho Jillian. – Eddie Como nie żyje, więc raz na zawsze pozbądźmy się go z naszego życia. Mam już zresztą dość strachu, dość gniewu. Nie chcę się już zadręczać tym, co mogłam zrobić inaczej. – Jej głos podniósł się, nabrał siły. – Do diabła z dziennikarzami. Do diabła z adwokatem Eddiego. I do diabła z ludźmi, którzy nie mają nic innego do roboty, jak tylko emocjonować się telewizyjną parodią sprawiedliwości. Eddie Como za dużo nam odebrał i nie pozwolę mu już zabrać niczego więcej. Koniec. Nie będziemy więcej rozmawiać na jego temat. Nie będziemy się nim przejmować. Nie będziemy się go bać. Od tej chwili Eddie Como nie istnieje!