Литмир - Электронная Библиотека

– Może… może w takim razie porozmawiamy o tym, co czujemy – zaproponowała. – Ale bez wdawania się w szczegóły jego śmierci. Zgoda?

Meg pokiwała głową. Po namyśle Carol zrobiła to samo.

– Ja przede wszystkim jestem szczęśliwa! – wyznała od razu. – Pękam z radości! O, tak! To wielki dzień dla Ameryki! Skurwiel wreszcie dostał to, na co zasłużył! Wiecie, czego nam teraz trzeba? Szampana.

Powinnyśmy to uczcić. W ten sposób naprawdę docenimy to, co się stało. Gdzie jest ta kelnerka? Zamówimy szampana i, czemu nie, po kawałku czekoladowego tortu.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki kelnerka pojawiła się przy ich stoliku. Carol zamówiła butelkę dom perignon i cały tort.

– Proszę się nie martwić, zapłacimy za to – powiedziała. – Nie chcemy nadużywać niczyjej uprzejmości, chcemy po prostu wznieść porządny toast. Macie truskawki, złotko? Proszę włożyć po jednej do każdego kieliszka. Idealnie. A potem tort! Proszę nie zapomnieć o torcie. Mój Boże, wygląda tak apetycznie!

Carol z entuzjazmem wymachiwała rękami. Jej błękitne oczy znowu lśniły, a twarz jaśniała radością. Meg i Jillian wymieniły zaniepokojone spojrzenia.

– No dobra! – zawołała Carol ożywionym głosem. – Bąbelki są już w drodze. W tym czasie spróbujmy wymienić wszystko, co od tej pory zmieni się na lepsze. Ja zacznę. Po pierwsze, nie musimy się już przejmować zeznawaniem w sądzie. Nie będziemy się zmuszać do żadnych okropnych wspomnień ani odpowiadać na wredne pytania obrony. Nie będziemy oglądać zdjęć z miejsca przestępstwa ani pokazywać fotografii naszych ciał obcym ludziom. Najlepszy proces sądowy to taki, którego nie ma. Wszystko dzięki tobie, martwy Eddie Como. O, patrzcie, szampan już idzie.

Kelnerka wróciła. Przyniosła dom perignon i szampanki ze świeżymi truskawkami. Otworzyła butelkę, napełniła kieliszki i zaczęła podawać tort.

Sięgając po szampana, Jillian już wyobrażała sobie nagłówki w prasie. „Eddie Como zastrzelony. Ofiary jedzą tort”. Ale po chwili jej także udzielił się nastrój Carol. Co niby miały zrobić? Ronić łzy do herbaty? Posypać głowy popiołem? Może to nie było najzdrowsze i akceptowane społecznie, ale miały za sobą wiele chwil znacznie bardziej niezdrowych i doświadczyły aż nazbyt wielu rzeczy, które nie powinny być społecznie akceptowane.

Trisha związana, rozebrana do naga, a potem brutalnie zgwałcona. Trisha szarpiąca się rozpaczliwie. Trisha próbująca krzyczeć. Trisha konająca ze świadomością, że w jej ciało wtargnął obcy mężczyzna…

– Teraz moja kolej – powiedziała Jillian, unosząc kieliszek. – Piję za brak telefonów w środku dnia, niepożądanych listów i okropnych plików wideo. Dzięki tobie, martwy Eddie Como.

– Za koniec obaw, że wyjdzie na wolność i zaatakuje kogoś innego – dodała Carol.

– Za koniec obaw, że wyjdzie na wolność i zaatakuje jedną z nas – podchwyciła Jillian.

– Za koniec strachu! – wykrzyknęła Meg.

Wychyliły kieliszki do dna. Szampan smakował wspaniale. Zmył bladość z ich policzków. Jillian nalała następną kolejkę, podczas gdy Carol pałaszowała największy kawałek tortu.

– Dobrze, że gliny sobie poszły – zauważyła Meg przy trzecim czy czwartym kieliszku. Nie zjadła śniadania, więc szampan powędrował jej prosto do głowy.

– O, na pewno wrócą – powiedziała Carol, która po pierwszym kieliszku dała sobie spokój z szampanem i zajęła się tortem. Jej wargi były brązowe od czekolady, miała umazany polewą policzek i upaćkane kremem palce.

– Ten nowy jest niczego sobie – przyznała Meg. – Te błękitne oczy. I ta klata! Widziałyście jego klatę? Idealny facet do obrony obywatelek.

– To samo mówiłaś o Fitzu, a on wcale nie jest przystojny. Po prostu lubisz facetów w mundurach. – Carol skończyła pierwszy kawałek tortu i natychmiast sięgnęła po następny.

– Wydał mi się znajomy – zauważyła Jillian.

– W Rhode Island wszyscy wydają się znajomi – stwierdziła Carol.

– Ale nie mnie! – wykrzyknęła wesoło Meg, podnosząc pusty kieliszek.

– Może powinnaś trochę zwolnić tempo – ostrzegła ją Jillian.

– Stara dobra, rozsądna Jillian. Wszystko zawsze musi być pod kontrolą. Wiecie, czego nam trzeba? Imprezki. Z męskim striptizem!

– Nie wydaje mi się, żeby grupa kobiet, które przeżyły gwałt, powinna wynajmować striptizera.

– Dlaczego? Mężczyzna jako przedmiot. To mogłoby nam pomóc. No, Jillian, nie bądź taka zasadnicza. Kazałaś nam czytać te wszystkie tradycyjne podręczniki i omawiać tradycyjne metody. Dlaczego nie miałybyśmy spróbować czegoś nowego? Minął już rok. Możemy zaszaleć!

Spojrzała na Carol w poszukiwaniu poparcia. To był właśnie problem z trzyosobową grupą, Jillian od początku zdawała sobie z niego sprawę. Dwie osoby mogły się sprzymierzyć przeciwko trzeciej. Na początku to Jillian i Carol decydowały za Meg. Ostatnio jednak…

Na szczęście Carol tylko wzruszyła ramionami. Wyglądało na to, że w tej chwili interesuje ją raczej czekoladowy tort, a niekręcący biodrami goły mięśniak. Zresztą ostatnio Carol w ogóle nie potrzebowała mężczyzn. Nie, żeby którakolwiek z nich najlepiej radziła sobie na tym polu, ale Carol aż się wzdragała na myśl o seksie.

– Naprawdę gdzieś widziałam tego Griffina – powiedziała Jillian, sprowadzając rozmowę na inne tory. – Skądś go znam. Mogłabym przysiąc, że widziałam jego twarz w telewizji. Muszę to sprawdzić.

– Nie nosi obrączki. – Meg uniosła znacząco brwi.

– Na litość boską dziewczyno. To policyjny detektyw, a nie uczestnik Randki w ciemno.

– I co z tego? Jesteś bardzo ładna, Jillian. I nie możesz się całe życie zamartwiać.

Po tych słowach zapadła niezręczna cisza. Nawet Carol znieruchomiała, a jej widelczyk zawisł w powietrzu.

– Nie powinnyśmy o tym rozmawiać – przerwała milczenie Jillian.

– Mówię tylko, że…

– A ja nie chcę teraz o tym słyszeć. To dla nas wielki dzień. Pijmy szampana i zostawmy resztę, jak jest.

Carol ponownie zagłębiła widelec w czekoladowym cieście. Lecz Meg wyraźnie się rozmarzyła. Była wstawiona, ale nawet na trzeźwo mówiła czasem o sprawach, o jakich Carol i Jillian nie odważyłyby się wspomnieć. Były starsze, bardziej przywiązane do swojej prywatności i trudno im było burzyć mury, którymi się otoczyły. Ale nie Meg. Meg była inna.

Teraz ni z tego, ni z owego powiedziała:

– Jestem zła. Eddie Como nie żyje, ale ja wciąż jestem zła. Dlaczego?

Jillian wzięła kieliszek i zaczęła obracać jego nóżkę między palcami.

– Bo jest jeszcze za wcześnie – odpowiedziała cicho. – Potrzebujesz czasu, żeby w pełni to sobie uświadomić. Wszystkie potrzebujemy czasu, żeby oswoić się z tym, że jego naprawdę już nie ma.

Meg potrząsnęła głową.

– Nie, to co innego. Myślę, że to może nie mieć znaczenia. A raczej boję się, że to bez znaczenia. Eddie Como nie żyje. I co z tego? Czy dzięki temu nagle wrócisz do dawnego życia, Jillian? Czy ja nagle odzyskam pamięć? Czy Carol w końcu wyłączy telewizor? Nie wydaje mi się. – Jej głos zmienił się niemalże w pisk. – O, mój Boże! Właśnie tego najbardziej pragnęłyśmy i nic się nie zmieniło!

– Meg…

Jillian wyciągnęła ku niej rękę. Meg gwałtownie cofnęła dłoń, przewracając pustą butelkę. Jillian złapała butelkę, Carol serwetkę. Meg mówiła dalej.

– Pomyślcie tylko. Nienawidziłyśmy go. Wszystkie, jak tu siedziby. Nawet ja. Dzięki niemu nasza złość miała jakiś kierunek. Dlaczego zorganizowałaś tę grupę, Jillian? Żeby złapać Eddiego Como. A dlaczego trzymałyśmy się razem? Żeby walczyć przeciwko Eddiemu Como. Przez ostatnie dwanaście miesięcy wszystko koncentrowało się wokół niego. I tak było łatwiej. Kiedy budziłyśmy się zdenerwowane, zdezorientowane albo przerażone, wiedziałyśmy, dlaczego: z powodu Eddiego Como. Kiedy policja wtrącała się w nasze prywatne życie albo znajomi lub rodzina dziwnie na nas patrzyli, wiedziałyśmy, dlaczego: to była wina Eddiego Como. Ale teraz… – zamilkła.

Jillian i Carol nic nie powiedziały. Nie potrafiły nic powiedzieć.

– Jestem taka wściekła – wyszeptała Meg. – Nie wiem, kim jestem. Wciąż muszę się badać na obecność HIV i czasami późno w nocy… po prostu leżę w łóżku i myślę. Ten człowiek wie o moim ciele więcej niż ja. Robił mi takie rzeczy, dotykał miejsc… Odebrał mi mnie samą. I mimo że nie żyje, ja wciąż jestem wściekła.

– Wątpię, żebym dziś zasnęła – odezwała się nagle Carol. – Meg ma rację. Tak naprawdę to nie o niego chodzi. To znaczy, tak, wciąż się go boję. Ale boję się też… wszystkiego innego. Ciemności. Ciszy. Mojego domu. Okna w sypialni. Nawet własnego męża. Nigdy o tym nie rozmawiamy, ale on wie, że czasami budzę się w środku nocy, patrzę na niego i widzę tylko Eddiego. Wolę kanapę. Sypialnie nie są już bezpieczne. Najlepiej spać na sofie. Nawet teraz. Sofa jest stanowczo lepsza.

Obie spojrzały na Jillian. Nadeszła jej kolej. Na takich zasadach funkcjonował klub. Jeśli jedna dzieliła się czymś, dzieliły się wszystkie.

– Przynajmniej mamy jakieś poczucie powrotu do zdrowia – spróbowała.

Carol pokiwała głową.

– Powrót do zdrowia. Nieźle brzmi. Jednak Meg nie dała się przekonać.

– Znowu unikasz odpowiedzi.

– Nie unikam – zaprotestowała Jillian, jak zwykle. – Nie muszę odpowiadać od razu.

Carol i Meg po prostu popatrzyły na nią. Czekały. Ostatnio zrobiły się twardsze.

– Moja strata polega na czym innym – powiedziała w końcu. – Trish nie żyje i bez względu na to, co się stało z Eddiem Como, nic nie zdoła przywrócić jej życia. Od początku zdawałam sobie z tego sprawę.

– Tobie jest łatwiej. – W głosie Carol słychać było odrobinę goryczy. – Nie dałaś mu się. Zwyciężyłaś.

– Nie zwyciężyłam.

– Zwyciężyłaś.

– Miałam szczęście, okej? Myślisz, że o tym nie wiem? Miałam szczęście!

– No cóż, nie jestem wybredna, chętnie skorzystałabym ze szczęścia!

– A ja wolałabym, żeby moja siostra wciąż żyła! – Jillian prawie krzyczała, po raz kolejny przyciągając uwagę innych gości. Zacisnęła wargi, próbując nad sobą zapanować. Podniosła pusty kieliszek. Odstawiła go. Znowu podniosła.

26
{"b":"94206","o":1}