Литмир - Электронная Библиотека

NA DEZERTERSKIM SZLAKU

W osobnym przedziale pociągu zdążającego do Koszyc młody feldfebel, z piersią pokrytą orderami, siedząc na ławce pod oknem musztrował stojącego przed nim kruczowłosego szeregowca. Trzej inni żołnierze znajdujący się w przedziale grali w karty. – Tempo raz… tempo dwa! Całą dłonią, małpo jedna! A teraz kehrt euch!… herstellt! noch a mal!… (w tył zwrot!… wróć! jeszcze raz!…). Dobrze… teraz melduj…

– Infanterist Ernest Schneider meldet gehorsamst, dass er nach Kaschau dienstlich angekommen ist und… (Strzelec Ernest Schneider melduje najposłuszniej. że przybył do Koszyc służbowo i…).

– Starczy, nie ględź za dużo… więcej życia przy tym salutowaniu.

– Gdyby wszyscy austriaccy żołnierze mieli tyle życia, co ja, to byliby już w Rzymie.

– Maulhalten! Sacra alleluja, eins, zwei, drei, hin und zurück! (raz, dwa, trzy, tam i z powrotem). Nie wiecie, że żołnierz odpowiada tylko na pytanie, wy drański śmierdzielu afrykański?

– Drański śmierdziel afrykański to za słabo – wtrącił kręcąc głową Szökölön. – Prawdziwy feldfebel austriacki potrafi wymienić w jednym zdaniu połowę arki Noego… To jest nic…

– Stulić pysk, bo jak zajadę w ten głupi tramwaj, to wam wszyscy pasażerowie wyskoczą nosem i ustawią się przede mną w dwuszeregu na baczność… wy… wy…

– Zafajdany świński pawianie – podpowiedział Hładun uprzejmie.

–  Dziękuję… właśnie to miałem na języku. A swoją drogą nie podpowiadajcie, szeregowcze, jak pan feldfebel tego nie żąda, bo nic mądrego nie podpowie taki świński ogon, verstanden? Macie trzymać pyski zamknięte na kłódki i czekać na rozkaz, bo z was duszę wytrzęsę i flaki… Na proch zetrę, zmiażdżę, zgnoję!

– Umiesz, bracie – stwierdził Szökölön – śmiało możesz być feldfeblem. Grunt umieć wymyślać.

– Wydało się. Nieźle musiałeś wymyślać, jeżeliś do cugsfirora dojechał.

– Ze mną było co innego – odpowiedział Szökölön – ja awansowałem wyjątkowo.

– Za waleczność na froncie?

– Waleczny to tak bardzo nie byłem, nie mogę powiedzieć, żebym był zanadto waleczny. Awansowałem fuksem i, można powiedzieć, wbrew woli.

– Musiałeś mieć inne zasługi. Służyłeś przecież kiedyś w żandarmerii.

– Właśnie w żandarmerii tak awansowałem. Chcecie, to wam opowiem.

– Opowiadajcie, człowieku, to się pan feldfebel trochę rozerwie.

Kania wyciągnął się na ławie, położył głowę na kolanach Baldiniego i Szökölön zgarnął karty.

– Na początku wojny przydzielili mnie do szkoły żandarmerii, gdzie skończyłem kurs. A skończyłem go psim swędem, bo do tej służby wcale zapału nie miałem. Łapaczem być? Nie, moi panowie. Bić się z Moskalami mogę, z Serbami też, ale polować na bliźniego? Nie. Na wykładach spałem jak zarżnięty i nie mogli sobie ze mną poradzić. “Was, człowieku, ojciec pewno przez sen zrobił – mówił do mnie komendant kursu – śpicie jak bóbr”. Bardzo im się to moje spanie nie podobało, ale że się raz na jakiejś inspekcji jeden pułkownik uparł, że muszę być żandarmem, bo mam marsowy wygląd, machnęli ręką. Spałem teraz bezpieczniej i kichałem na pana rotmistrza. Jak pan oberst powiedział że muszę być żandarmem, to i tak będę. I dobrzem wykombinował. Kiedy mi na końcu komendant uroczyście dawał świadectwo, pokiwał głową: “Jesteście – powiada – największym kretynem, jakiego te mury gościły od początku swojego istnienia, Lajos Szökölön. Gdyby to ode mnie zależało, kazałbym was nabić w armatę i w dniu imienin Najjaśniejszego Pana wystrzelić w powietrze, a co by spadło na ziemię, oblałbym naftą i podpalił, a popiół na rozstajnych drogach rozsypał. Gratuluję”. Był zwyczaj, że każdemu absolwentowi musiało się obowiązkowo podać rękę i gratulować. Podszedł do mnie mój oberlejtnant, dowódca plutonu. “Skończyliście kurs, Lajos Szökölön - powiada – i obawiam się, że odkąd nałożyliście odznaki, nasza sławna żandarmeria zyska opinię najwięcej bałwańskiego rodzaju wojska. Jesteście hańbą żandarmerii. Gratuluję”. Trzeci dużo nie gadał. “Przykro mi – powiada – że nie mogę w tej uroczystej chwili trzepnąć was w ten głupi pysk. Gratuluję.” Tak samo gratulowali mi podoficerowie-instruktorzy.

– Ładnie ci gratulowali – przerwał Kania – widać uprzejmi ludzie byli w tej szkole.

– Przydzielili mnie do posterunku na dworcu w Temeszwarze i służbę pełniłem tam pod dowództwem jednego wachmistrza, starego zupaka. Łapownika większego nie było chyba w całej koronie świętego Stefana [3] . Zamiast kontrolować wojskowych, tośmy najczęściej kontrolowali cywilnych. Wysiadł jakiś pasażer z walizką z wagonu pierwszej lub drugiej klasy, a mój wachmistrz już się szykuje. Uprzejmie mówi do tego faceta: “Pozwoli pan, że panu pomogę zanieść walizkę na dworzec? Weźcie, żandarmie”. Brałem od niego walizę, a cywil głupieje. “Przepraszam pana – powiada – ja tragarza wezmę, dziękuję za grzeczność.” “Ale ja mam do szanownego pana mały interesik – powiada na to ten złodziejski wachmistrz. – Właśnie dostaliśmy telefonicznie list gończy za jednym facetem, zupełnie podobnym do szanownego pana. Pozwoli pan, że pana trochę tu przetrzymamy do sprawdzenia, a za kilka dni odstawimy do Wiednia.” Gość miał interes w Temeszwarze, a nie w Wiedniu, i mój wachmistrz inkasował stóweczkę za to, że szybko sprawdził rysopis i wyjaśnił omyłkę. Ja z tego zawsze coś obrywałem i nieźle mi się wiodło. Obrastałem, koledzy, w pierze. Potem, kiedy jego siupnęli na etapy pod front rosyjski, to na własną rękę prowadziłem interes. Forsa pchała się nieproszona do kieszeni.

Jednego razu podchodzę sobie do jakiegoś picusia-glancusia w restauracji drugiej klasy i grzecznie pytam o dokumenty. Ten na mnie z mordą, niby na jakiej zasadzie. “Na tej – powiadam – zasadzie, że pytał pan na peronie o drogę do koszar, a to, panie szanowny, w wojennym czasie jest podejrzane, a poza tym – powiadam – nie podoba mi się coś pańska fizjonomia. Chodź pan na posterunek”.

Nie chce, koledzy, iść absolutnie. Więc ja mu tłumaczę, że może to swojej babci opowiadać, że nie pójdzie. Wtedy zaczął krzyczeć, żebym sobie jego babcią nie wycierał zębów, bo ona jest księżną. Powiedziałem mu, że może być sobie samą Najjaśniejszą panią, a on, jako podejrzany, musi pójść, bo spełniam tylko swój obowiązek i basta. Narobił krzyku i przyszedł banhofskomendant. Okazało się, że mówił prawdę, i jego babcia rzeczywiście była księżną. Musiałem przeprosić i wtedy trochę zmiękł. “Nie mam do niego żalu – mówił do komendanta – chociaż niepotrzebnie mi grosmuterkę naruszył, bo chłop jest widać służbisty”. Potem sobie z komendantem niezgorzej pyski wylakierowali i kiedy mu się język plątał, kazał mnie zawołać i zaprosił do stołu. Tak się ze mną zaprzyjaźnił, że chciał mnie koniecznie odkomenderować do Wiednia, gdzie był szefem sekcji, na jakiegoś referenta. Dopiero, kiedy mu komendant obiecał, że poda mnie do awansu na kaprala, dał mi spokój. W dwa dni potem miałem już dwie gwiazdki na kołnierzu. Szökölön przerwał i zapalił papierosa.

– Ale mi ten awans na zdrowie nie wyszedł. Jakoś w kilka dni potem przyszedł rozkaz, żeby młodsze szarże wysłać do służby przy sztabach na front rosyjski. I wysłali mnie. W sztabie stało się niby za frontem, ale nieraz drałowałem do pierwszej linii. Zabrakło gońców na posyłki z meldunkami, od razu do żandarmów. Dostałeś rozkaz prowadzić dochodzenie o gwałt, a obwiniony w okopach. Idź teraz do niego i pisz protokół. Nieraz, zamiast bibuły, karabin maszynowy zasypał elegancko piaskiem i protokół, i ciebie, a taki obwiniony się śmieje: “Zachciało ci się protokołu, to pisz, ścierwo”. Com ja tam wycierpiał, do końca życia będę pamiętał. Wyszedł rozkaz, żeby nie drażnić ludności obszarów okupowanych i żeby zyskiwać przychylność mieszkańców. Za byle kokoszkę albo gęsinę stawiali pod słupek. Ale i na to była rada. Dostałem dochodzenie o rabunek, szedłem do chłopa i tak długo waliłem po mordzie, dopóki nie robił się przychylny i nie wycofywał meldunku. Niejednego wyciągnąłem w ten sposób spod słupka albo i spod szubienicy.

Potem przenieśli mnie z frontu na etap i dostałem rejon. Do pomocy miałem kilku łazików z landszturmu i żyłem tam jak król. W całym pasie przyfrontowym nie było większego porządku jak u mnie. Chłop nie miał prawa się skarżyć w komendzie etapowej, bo brał taki masaż, że trzy tygodnie leżał na brzuchu i gryzł poduszkę. W raportach nie było nigdy żadnej grabieży ani bezprawnej rekwizycji albo czegoś takiego. Po prawdzie, to później nie było co rekwirować, tak moi kochani rodacy rejon ogołocili, kiedy wiedzieli, że jestem ślepy i głuchy. Z dziesiątej wsi przychodzili dranie do mnie. A nastrój był u mnie doskonały. Tak tę ludność prędko przekonałem do monarchii, że jak jaka figura przejeżdżała, zaraz bramy triumfalne stawiali. Takie ustanowiłem prawo. Ryczeli: “Hoch”, “Heil”, “Na zdar”, “Eljen”, “Żivio!”, zależnie od okoliczności. Ech, czasy to były, czasy… Szökölön westchnął i dodał:

– Za to zostałem cugsfirerem. – A dlaczegoś wyszedł z żandarmerii?

– Kto wyszedł? Wyleli mnie. Żeby to ode mnie zależało, nigdy bym się stamtąd nie ruszył. Kiedy mnie w końcu tysiąc dziewięćset piętnastego roku mianowali cugsfirerem, przeniesiono mnie do pewnego miasteczka na Wołyniu. Zostałem tam komendantem posterunku na przedmieściu. Należało do mnie kilka wsi okolicznych z austriackiego rejonu. Trzeba wam wiedzieć, że Wołyń był wtedy podzielony na rejony: niemiecki i austriacki. Jeden sprzymierzeniec nie miał prawa grabić u drugiego.

Po prawdzie, to z tego podziału wielkiej pociechy nie było, bo Niemcy umieli się tak urządzić, że zawsze wszystko wzięli pierwsi. Nasi byli głupi i nie potrafili takiej grandy robić jak oni. Niemcy wystawiali kwity rekwizycyjne i pieniądze wypłacali później albo brali chłopu żyto i wystawiali kwit płatny w Berlinie. Idźże teraz, chłopie, do Berlina po swoje siedem marek. Niektóre komendy dawały swoim feldfeblom na rękę czyste kwity z pieczątkami i mógł sobie brać, co mu się podobało, i wysyłać do domu. Różne cudeńka były powypisywane na tych kwitach. Przychodzi chłop do intendentury z kwitem, kłania się w pas: “Płaćcie, wielmożni panowie, za świnię, coście ją wzięli w tamtym tygodniu u gospodarza Danyły Chmyza ze wsi Karolewo gminy szturbackiej.” Czytali kwit i chłopa za łeb i ze schodów. Idzie chłopina na skargę do urzędu etapowego. Tam biorą kwit do ręki, śmieją się. Napisane było tak:

[3] tj. na Węgrzech


29
{"b":"90999","o":1}