Литмир - Электронная Библиотека

SWÓJ MIĘDZY SWYMI

Kompania wartownicza Nr 11 była zbiorowiskiem przedstawicieli wszystkich narodowości wchodzących w skład monarchii austriacko-węgierskiej, którzy nie okazali wymaganej od nich ofiarności w przelewaniu krwi za cesarza i ojczyznę.

Byli to sami politycznie podejrzani, zakwalifikowani przez Kundschaftstelle do izolowania w hinterlandzie w celu uniemożliwienia im prowadzenia propagandy i agitacji. Politycznie podejrzani z tego wycofania na tyły zmartwieni bardzo nie byli. Służba w kraju, o ile to, co robili, można było nazwać służbą, przynosiła więcej korzyści narodowym komitetom niepodległościowym niż komendzie austriackiej, liczącej nieoględnie na to, że węszący jak wyżły żandarmi i członkowie policji politycznej łatwiej będą mogli paraliżować akcję separatystów czeskich, słowackich, polskich i chorwackich w kraju niż na froncie, gdzie Naczelne Dowództwo miało inne kłopoty, jak pilnowanie niepewnych politycznie żołnierzy.

Przeważali inteligenci, którzy wykazali wiele pomysłowości w pogmatwaniu swoich danych ewidencyjnych, w celu zatajenia posiadanego wykształcenia i zawodu. Chodziło o uniknięcie odesłania do szkoły oficerskiej, skąd była tylko jedna droga – na front.

Buławy marszałka nie nosił w tornistrze żaden z nich, bardzo często natomiast znaleźć tam można było literaturę, której treść mogłaby doprowadzić audytora sądu wojennego do ataku apoplektycznego.

Kompania wartownicza Nr 11, mówiąc zwięźle, była gromadą zdeklarowanych zdrajców z punktu widzenia K-stelle i Kania w godzinę po zaznajomieniu się z towarzyszami wyłożył swoje karty na stół. Rej wodziło kilku: Chorwat Ivanović, Czech Slavik, były jednoroczny, i zdegradowany feldfebel Mladecek, również Czech.

Nowi towarzysze byli bardzo dyskretni i nie zadawali mu podstępnych pytań. Legionista polski? Nie? O co podejrzany? O sprzyjanie Japonii? Aha! Z cywila kelner? Niech będzie kelner. Prawdziwe nazwisko Kania? Niech będzie Kania.

Byli bardzo zadowoleni z jego odpowiedzi i nie okazali najmniejszego zdziwienia. Nawzajem nie wdzierał się w ich tajemnice i nie kwestionował nawet oświadczenia Slavika, który powiedział mu, że jest podejrzany o szpiegostwo na rzecz Wenezueli i Hondurasu. W ten sposób zrozumieli się prędko. Kania zauważył, że nieufność do jego osoby znikła od razu i z tego obrotu rzeczy wywnioskował, że służba w takim gronie, gdzie bez wielu słów wszyscy doskonale zgadzają się z sobą, będzie szła przyjemnie.

Cugsfirer Szökölön, któremu meldował się w pokoiku podoficerskim, nie wyjął nawet papierosa z ust, kiedy mu oznajmił, że jest przydzielony do jego zmiany. W pokoju panowała atmosfera pogodnej konfidencjonalności i szczerości.

– Dobrze, bracie. W karty grywasz?

– Grywam, panie cugsfirer.

– No, to mów mi ty. Daj grabę. Kania bez zdziwienia podał mu rękę.

– Będziesz chodził na patrole po mieście. Chcesz?

– Mogę chodzić…

W pokoju znajdowało się jeszcze trzech podoficerów: kapral Fidor, Czech, cugsfirer Koperka, również Czech, i cugsfirer Matjas, Niemiec z Wiednia, który sam ostrzegł Kanię przed innymi Niemcami w kompanii.

– To są wszystko lizusy i durnie! Uważaj, Polaku, i nie gadaj z nimi za wiele! Ze mną możesz gadać, o czym ci się podoba, verstanden? Widzę, żeś morowy chłop. A Polaków lubię, bracie. Mam nadzieję, że jak waszego Piłsudskiego wypuszczą z Magdeburga, zabierzecie nam Galicję. Bierzcie sobie, nie mam nic przeciwko temu. A b s o l u t n i e!

W drugiej izbie podoficerskiej zastał zupełnie innych ludzi. Zameldował się służbiście cugsfirerowi, który meldunek przyjął stojąc w przepisowej postawie. Tu już panował duch rygoru i karności.

Kiedy się wszystkim przedstawił, cugsfirer kazał mu usiąść i rozpoczął rozmowę od tego, że jego nowy przełożony, cugsfirer Szökölön, jest największym durniem, jakiego kiedykolwiek ziemia nosiła. O innych powiedział mniej więcej to samo i Kania na jego oświadczenia zgodnie kiwał głową.

– Nie dajcie się, frajtrze, wciągnąć w jakieś konszachty z nimi, bo wpadniecie. Tyle szubienic jeszcze na świecie nie było, ile się postawi dla tych zdrajców po zawarciu pokoju. Oni liczą na to, że państwa centralne przegrają. My jednak wiemy, że Niemcy robią ofensywę we Francji, jakiej dotąd nie było, i niedługo my będziemy w Rzymie, a oni w Paryżu. Słyszeliście o nowych moździerzach niemieckich? Niosą na sto kilometrów. Widzieliście fotografie nowych czołgów? Osiągają szybkość stu kilometrów. Jest to szybkość pociągu pospiesznego. Z Anglią będzie koniec niedługo, niech tylko Niemcy wykończą budowę swoich zeppelinów uzbrojonych w działa szybkostrzelne. Wytruje się ich gazami jak szczury…

Kania poważnie kiwał głową, słuchał pilnie i patrząc na cugsfirera zadawał sobie w duchu pytanie, jaki zwój mózgowy jest u niego w stanie biernym. Idiotyzmy na temat zakończenia wojny, wypowiadane przez kaprala Jamkego oraz dwóch pozostałych podoficerów, których nazwisk nie zapamiętał, skłoniły go do wyrażenia przypuszczenia, że nie ulega dla niego najmniejszej wątpliwości, iż koalicja dostanie w skórę, i to prędko. Dostał rozkaz odejścia. Za drzwiami odetchnął z ulgą.

W kompanii zdjął pas i usiadł przy stole.

– No, jak ci się podobają? – zapytał Slavik.

– Ten mój Węgier i ci, co z nim mieszkają, morowe chłopy, ale tamci to chorzy ludzie, powinni już dawno być w szpitalu wariatów.

– Mówili ci o szybkostrzelnych działach niemieckich – zapytał Ivanović – i o czołgach?

– Mówili.

– I o tym, że wytrują Anglików, jak szczury?

– O tym też.

– To jeszcze nic, bracie. Jest tu jeszcze trzech, ale są teraz na warcie. Z nimi można się jeszcze lepiej dogadać…

5
{"b":"90999","o":1}