– Przede wszystkim, gryzipiórku, nie jestem dla ciebie żaden człowiek, tylko frajter!
– Frajter? – Żołnierz łyknął z menażki i odłożył gazetę, nie zmieniając przy tym pozycji. – Witam pana uniżenie, szanowny panie frajter!
Przybyły szeroko otworzył oczy.
– Karność, psiakrew! – mruknął po polsku. Żołnierz podskoczył na krześle.
– Polak?
– Polak.
– Daj pan grabę! Siadaj pan! – przemówił po polsku. – Wypije pan kawy? Zje pan konserwę?
Frajter był trochę zaskoczony tym niespodziewanym wybuchem serdeczności.
Tymczasem żołnierz mówił dalej:
– Bardzo się cieszę, panie… jak godność?
– Na razie nazywam się Kania… Stefan Kania.
– Skąd?
– Ze Lwowa,
Żołnierz podszedł do niego i ujął jego dłoń.
– Haber… Izydor Haber. Handel drzewem en gros i tartak w Skolem. Zdejm pan płaszcz i siadaj pan, panie Kania. Nareszcie będę miał z kim pogadać.
Żołnierz okazał tyle naturalnej serdeczności, że Kania ujęty tym rozpogodził oblicze, zdjął płaszcz i usiadł przy stole.
– Więcej Polaków tu nie ma? – zapytał po chwili krzątającego się żwawo przy piecyku rodaka.
– Panie! Pan nie wie, ile pan radości mi sprawił. Siedzę tu jak Robinson na bezludnej wyspie. Wszystkie narody ma pan w tej kompanii, lecz ani jednego Polaka! Ani na lekarstwo!
– No, to dobrze. Mówmy sobie “ty”.
– Wypijesz kawę, będziesz co jadł? – Nie, jeść mi się nie chce, ale gorącej kawy wypiję.
– Zaraz będzie. – Pisarz zaczął się krzątać z żywotnością zupełnie nie odpowiadającą jego okrągłej postaci. – Poczekaj chwilę.
Wyszedł do przyległego ciemnego pokoju, skąd wrócił niebawem z dwiema garściami małych słodkich sucharów oficerskich, które wysypał na stół.
– Zwędziłem feldfeblowi – przyznał się szczerze. – Ma świnia cały kuferek, co kilka dni odsyła taki transport do domu.
Nalał kubek kawy i zachęcając gościa do picia usiadł i splótł dłonie na stole.
– Skąd przyjechałeś, z frontu czy z kadry?
– Z kadry.
– Rekonwalescent?
– Politisch verdächtig, streng beobachten… (Politycznie podejrzany, surowo nadzorować…)
– Legiony? Propaganda? Frajter popił i machnął ręką.
– Dużo by o tym trzeba mówić. Mam tyle grzechów na sumieniu, że sam się nieraz dziwię, dlaczego mnie dotąd nie rozstrzelali. Powiem ci krótko. Widzisz ten karabin? Jakem go zafasował w czternastym roku, tom z niego może z dziesięć razy wystrzelił. A byłem już na dwóch frontach. Na dobrą sprawę nie wiem, po co go z sobą wożę. A służyłem już wszędzie, z wyjątkiem marynarki i lotnictwa. Starczy ci?
Haber ze zrozumieniem skinął głową i dodał:
– A ja, bracie, znam bez mała połowę wszystkich szpitali wojskowych w monarchii, w pasach przyfrontowych i obszarach okupowanych. Od roku wyszły mi, psiakrew, choroby i trafiłem tutaj. Ze mnie też pociechy wielkiej nie mają.
– A tu jak? Haber westchnął.
– Głód, nędza, maulhalten, abtreten! (stulić pysk, odmaszerować!). Frajter odstawił kubek i wyjął z kieszeni papierosy.
– Dowódca kto?
– Kapitan Zivancić.
– Sadysta, świnia, pijak?
– Pić, pije zdrowo, ale ujdzie. Zastępca jego oberlejtnant Giser, też ujdzie. Obaj są także “P. V.”. Dali ich tu dla izolacji. Podoficerowie – przeważnie swoi ludzie. Ani dowódca, ani oberlejtnant nie wtrącają się prawie wcale do służby, bo stale chlają albo jeżdżą do Pesztu na zabawę. Za często ich się tu nie widuje.
Wszystko robi dinstfirender, Niemiec; drań z niego niezgorszy, ale myśli tylko o tym, żeby jak najwięcej paczek z żarciem do domu wysyłać i też nie bardzo przejmuje się służbą. Nie lubi mądrali; urzęduję tu z nim dlatego, że mam oczy i uszy zamknięte na głucho i udaję półgłówka. A znam tyle jego tajemnic, że mógłbym go wsadzić dożywotnio. Przed nim bądź skromny i rób z siebie ofermę, a zyskasz sobie jego zaufanie. Frajter skrzętnie notował w pamięci cenne informacje.
– Kiedy mu się zameldować?
– Najlepiej zaraz, to będziesz miał już spokój. Pójdę go zawołać z kantyny.
Haber zgarnął ze stołu pozostały cwibak oficerski do kieszeni, zabrał menażkę i kubek.
– On się mnie czasem słucha i kto wie, czy nie będzie cię można wkręcić na jaką funkcję. Ubierz się i zamelduj mu się ostro, bo on to bardzo lubi. Potem poszukaj mnie w kompanii, to zrobię ci spanie koło mnie. Serwus!
Frajter włożył pas z bagnetem i paląc papierosa czekał.
– Nowa karta – mruknął do siebie patrząc w zadumie na lampę.
Kiedy usłyszał kroki w korytarzu, wyprostował się, przywołał na twarz wyraz dobrodusznego zadowolenia z własnej głupoty i zwrócił się wyczekująco w kierunku drzwi.
Do kancelarii wszedł wysoki, tęgi feldfebel.
Kania stanął przed nim w ten sposób, że nie pozwolił mu się ruszyć z miejsca, i ostro się zameldował.
Feldfebel usiadł za stołem.
– Dokumente!
Frajter z przesadną uniżonością wyjął z mankietu rękawa papiery i położył z szacunkiem przed feldfeblem na stole.
– Ruht! (Spocznij!) – zakomenderował feldfebel i Kania posłusznie wysunął lewą nogę naprzód. Stał teraz przed stołem w postawie pełnej pogodnego oczekiwania, a jednocześnie bystro i bacznie obserwował feldfebla, który rozparł się za stołem i zagłębił w czytaniu.
Kiedy skończył, podniósł głowę i odłożył papiery z westchnieniem.
– Więc jesteście politycznie podejrzani, frajtrze.
Powiedziawszy to popatrzył uważnie w oczy mile uśmiechniętemu frajtrowi i obracając papier w ręku melancholijnie powtórzył:
– … politisch verdächtig, streng beobachten…
– Tak jest, panie feldfebel, jestem rzeczywiście, według tego papieru, politycznie podejrzany, ale to, można powiedzieć, przez omyłkę.
Feldfebel zrobił pytający wyraz twarzy.
– Za co jesteście politycznie podejrzani? Kania przyciągnął lewą nogę do prawej.
– Za g…, panie feldfebel. Feldfebel groźnie zmarszczył brwi.
– Przepraszam pana bardzo, panie feldfebel, ale chociaż to wygląda na niegrzeczność, mówię panu szczerą prawdę.
– Nie rozumiem.
– Udowodnili mi świadkami, że buntowałem żołnierzy i zostałem przyłapany na agitacji w wychodku…
– Hm…, za czym agitowaliście?
– Żebym to ja wiedział, panie feldfebel! Napisane było, że uprawiałem agitację w wychodku, a ja, panie feldfebel, załatwiałem swoją potrzebę przepisowo, bez żadnej polityki.
– Ale musieliście coś jednak takiego mówić, skoro was zrobili politycznie podejrzanym – argumentował feldfebel. – Gadaliście co do kogo?
Kania skinął głową.
– Gadałem, panie feldfebel. Rzeczywiście gadałem z żołnierzami, co siedzieli w innych dziurach, ale nie o żadnej polityce. Lubię gawędzić, owszem, bo jestem człowiek towarzyski, ale wiem, co można, a co jest zakazane. Zresztą ja jestem z cywila kelner i na polityce się nie znam.
– Musieliście coś jednak powiedzieć zakazanego – niecierpliwie przerwał feldfebel. – Bez podstawy nikogo się nie oskarża.
– Tam żadnej podstawy nie było, panie feldfebel… Kania obejrzał się na drzwi i popatrzył na feldfebla, jakby mu miał poufnie coś zakomunikować.
– Czy mogę panu wszystko szczerze opowiedzieć, panie feldfebel?
– Jeżeli macie zamiar i mnie wciągnąć w jaką politykę, frajtrze, to lepiej nie mówcie! Chwała Bogu, siedzę sobie tutaj spokojnie i nie chciałbym wyjechać na front albo znaleźć się przed sądem za jakieś głupie gadanie.
– Chcę tylko opowiedzieć panu szczegółowo, jak to było ze mną.
– No, więc mówcie. – Feldfebel ostrzegawczo podniósł palec w górę. – Zwracam jednak uwagę, że przy najmniejszej wzmiance o polityce wyrzucę was za drzwi.
– Befehl! (Rozkaz!) Otóż było to tak. Siedziałem właśnie w latrynie razem z kilkoma kolegami i rozmawiałem o jedzeniu, jakie fasowaliśmy w tej kadrze. Bo nie dostawaliśmy nic, tylko Dörrgemüse, Grünzeug i zamiast chleba wystygłą polentę. Kiedy tak sobie swobodnie rozmawiamy, wchodzi jeden żołnierz z naszego batalionu i rozpina spodnie. – No – powiada – może się który zmęczył tym siedzeniem i odstąpi dziurę, bo mnie okropnie wzdęło. – Na to mówi jeden tak: – Są obok trzy puste wychodki oficerskie, możesz tam wejść i wypatroszyć się. – Wtedy ja mówię: – Nie radzę wchodzić do oficerskiej latryny, bo cię może spotkać poniżenie. – Wtedy znowu pyta mnie ten wzdęty:
– Jakie poniżenie? – Na to ja mu mówię: – Wiesz ty, dlaczego panowie oficerowie piją czarną kawę po obiedzie? – Powiada, że nie wie, więc ja mu wytłumaczyłem: – Na to piją panowie oficerowie czarną kawę po obiedzie, żeby g… glanc miało. – Zaczęli się z tego śmiać żołnierze, a ja mówię dalej do tego głupiego: – A wiesz ty, po co to? – Nie wiem, mówi ten idiota. – Dla odróżnienia – mówię – bo nasze musi stać na baczność przed oficerskim, verstanden? (zrozumiano?). – Na tym się skończyło, bo więcej z tym wzdętym nie gadałem i ubrałem się. Przed wejściem zaczepił mnie lejtnant z naszego batalionu i mówi tak:
– Chodźcie, przyjacielu, ze mną do dowództwa batalionu celem spisania protokołu. – Zdziwiłem się, panie feldfebel, i pytam: – Za co, melduję posłusznie? – Wsiadł na mnie od razu z pyskiem: Maulhalten! Kehrt euch! Marsch! (Milczeć! W tył zwrot! Marsz!) W kancelarii pogadał po cichu z adiutantem, zawołali podoficera i kazali pisać protokół. – Coście mówili, frajtrze? – pyta mnie adiutant. Więc mu mówię szczegółowo wszystko. – He – powiada – całe szczęście, że pan lejtnant był obok w oficerskim i wszystko przez drewnianą ściankę słyszał, bo moglibyście się wyprzeć.
– Na to ja mówię.: – Niczego bym się, panie oberlejtnant, melduję posłusznie, nie wypierał, bo żartowałem, a to chyba w latrynie wolno. – Wtedy mówi adiutant: – Stulcie wasz przemądrzały pysk, frajtrze! To nie były żarty, ale krytyka przepisów wojskowych i wyśmiewanie! – Nie dał mi dojść do słowa i napisali protokół, że jestem podżegaczem, że sieję jakiś defetyzm. Sam nie wiem, co to słowo znaczy, bo, jak żyję, niczego nie siałem. Potem mówili, że obniżam powagę starszyzny wojskowej i takie różne historie, aż wreszcie z tego zrobili politykę i w ten sposób jestem politycznie podejrzany. Feldfebel pokręcił głową.