Литмир - Электронная Библиотека

– Mam nadzieję, że będziesz miał dosyć znośną podróż. Trochę spokojniej jest w ostatnich dniach.

– A kiedy ty wyjedziesz?

– Jak skończę gromadzie rodaków. Już mam przydział. Za kilka dni przyjdzie moja nominacja na podchorążego czy nawet podporucznika… Nie wiem dokładnie…

Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale zamknął usta i patrzył bez słowa na twarz przyjaciela.

– Bitte einsteigen! (Proszę wsiadać!) – nawoływali konduktorzy.

Baldini wyciągnął rękę i Kania chwycił ją w swoją dłoń. Obydwom cisnęły się na usta jakieś słowa, ale nie wypowiadali ich i patrzyli sobie w oczy.

– Jestem ostatni z paczki – odezwał się Baldini – oni są już pewno w domu…

– Prawdopodobnie.

Konduktorzy przechodzili wzdłuż wagonu i zatrzaskiwali drzwiczki.

Baldini mocno potrząsnął trzymaną w uścisku dłonią.

– Żegnaj, przyjacielu, mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy w lepszych warunkach. Kania przełknął łzy.

– Niedługo…

Od strony parowozu odezwał się ostry gwizdek.

– Do widzenia, Giuseppe… do widzenia, drogi towarzyszu…

– Arivederci, amico!… (Do zobaczenia, przyjacielu!…) Ciężko mi się z tobą rozstawać…

W oczach Włocha ukazały się łzy.

– Mnie też jest ciężko – odpowiedział Kania odwracając głowę. Po chwili jednak wyprostował się i uśmiechnął.

– E, do diabła rogatego!… rozmazgaiłem się!

Po drugim gwizdku wagony drgnęły i powoli zaczęły sunąć wzdłuż peronu. Baldini nie wypuszczał dłoni Kani, który szedł obok wagonu.

– Żegnaj, życzę ci szczęścia.

– A ty pisz zaraz po przyjeździe do domu. Adres masz.

– Napiszę, na pewno napiszę.

Pociąg nabierał szybkości i obaj przyjaciele jeszcze raz mocno uścisnęli sobie dłonie. Kania skinął głową.

– Do widzenia!

Chciał jeszcze coś krzyknąć, ale słowa uwięzły mu w gardle i patrzył w milczeniu na okno wagonu, w którym stał Baldini i machał chusteczką.

Kania wytężył oczy, aby widzieć ten malejący coraz bardziej obraz. Wreszcie zasnutymi mgłą oczyma dojrzał już tylko czarny punkt ostatniego wagonu. W punkcie tym ześrodkował wszystkie wspomnienia, a kiedy i on znikł za linią horyzontu – w promiennej tarczy zachodzącego słońca ujrzał cztery twarze. Twarze wiernych towarzyszy, z którymi przeżył ostatnie miesiące służby pod czarno-żółtym sztandarem nie istniejącej już monarchii.

64
{"b":"90999","o":1}