Литмир - Электронная Библиотека

HYMN LUDÓW

Nauka hymnu szła kapralowi Ulmbachowi jak po grudzie, co było wynikiem poufnej konferencji, jaką przed lekcją miał w kompanii Kania z kilkoma przyjaciółmi.

Przeczytał wyraźnie i powoli cały dostarczony mu z kancelarii tekst, zaśpiewał sam od początku do końca, po czym zaczął uczyć kompanię pierwszej zwrotki. Żołnierze w skupieniu wysłuchali recytacji, śpiew pana kaprala nagrodziło nawet kilka oklasków, ale z powtarzaniem poszło od razu źle i Ulmbach doszedł do wniosku, że najcięższym zadaniem w wojsku, a szczególnie w tej kompanii, jest nauczenie hymnu.

– Uważam, panie kapralu – zauważył Mladecek – że należałoby każdemu przetłumaczyć hymn na jego język ojczysty. Kiedy słowa są zrozumiałe, łatwiej jest spamiętać.

– Nie wtrącajcie się w nie swoje sprawy! Ulmbach podniósł dłoń do góry.

– Na drei zaczynacie wszyscy jednocześnie. Uwaga… eins, zwei, drei!

– Gooott eeerhaaalteee, Gott beschüüützeeeee…

– Halt! Dlaczego tak przeciągacie, kanalie? Przecież podałem wam melodię… Jeszcze raz od początku!

– Gooott eeeeerhalteeeee…

– Panie kapral! – wrzasnął nagle Ivanović, jakby go ze skóry obdzierali. Ulmbach opuścił rękę i śpiew ustał.

– Co się stało, dlaczego przerywacie?

– Panie kapral – zaczął mówić Ivanović z niewinną miną – chciałem posłusznie zameldować, że trzeba będzie ustawić głosami, osobno basy, osobno tenory, osobno alty, osobno…

– No nie…

Kapral wymówił to takim tonem, że nie wiadomo było, czy to jest pytanie, czy twierdzenie.

– U nas, w chórze kościelnym… – ciągnął dalej niezmieszany Ivanović, ale nie skończył.

– Ja was zgnoję, wy świnio! – wrzasnął kapral. – Dlaczego przerywacie. Kto ma uczyć, ja czy wy?

– Melduję posłusznie, że chciałem dać dobrą radę, bo ja się na tym znam. Byłem przez kilka lat członkiem takiego chóru, to wiem. Zawsze ustawia się głosami: osobno basy, osobno tenory, osobno alty, osobno…

– Jak ja was ustawię osobno, to będziecie śpiewali psim głosem… wy świnio!

– To wtedy wyjdzie g…, a nie hymn – zauważył jakiś głos.

– Milczeć! – wrzasnął Ulmbach. – Zaczynamy jeszcze raz od początku. I nie radzę nikomu więcej przerywać!

Żołnierze nie szczędzili tym razem płuc. Kapral spocił się.

– Chyba śpiewaliście już coś kiedyś, bodaj w dzieciństwie, wy nędzne śmierdziele! Dlaczego beczycie, jak te barany przed zarżnięciem? I dlaczego się wyrywacie? Gdzie wam tak pilno?

– Chcemy się prędzej nauczyć, żeby panu zaoszczędzić fatygi, panie kapral – uprzejmie rzekł Kania. Ulmbach popatrzył na niego zezem.

– Żebym ja wam czegoś nie ułatwił, frajtrze!… Zaczął jeszcze raz od początku i tym razem okazało się znowu co innego…

– No przecież mnie diabli wezmą przy was! – krzyczał ochrypnięty kapral. – Nie możecie zacząć razem?

– Uważam, panie kapral, że przydałaby się panu batuta – zauważył Holjan – taki krótki kijaszek, jaki mają kapelmistrze w orkiestrze. Wszyscy patrzą na pałeczkę i w takt śpiewają. Bez podania taktu nigdy z tego nic nie będzie.

Kapral Ulmbach najeżył się i otworzył usta do wygłoszenia jakiejś miłej recytacji żargonem koszarowym, ale widać wpadła mu rozsądna myśl do głowy, bo machnął ręką i zaczął mówić powoli, patrząc na stół:

– Słyszeliście rozkaz pana dinstfirendera. Mam was nauczyć hymnu, ludzie. Więc uczę. Hymn bezwzględnie musicie umieć, choćbyście wymyślali nie wiadomo jakie przeszkody. Rozkaz jest wyraźny: kompania ma umieć. Więc będziecie hymn umieli, choćbyście ogłuchli i oniemieli.

– Niemowy nie śpiewają – zauważył jakiś głos z kręgu żołnierskiego otaczającego stół. – Jeszcze o takim wypadku nie słyszałem.

Kapral zaczął się drzeć:

– Ludzie, nie doprowadzajcie mnie do furii!

– To pana kaprala zgrabnie zwiążemy w kij i zaniesiemy do izby chorych – mówił ten sam rozmowny głos. – Pamiętam, jak jeden oficer na froncie zwariował i zaczął krzyczeć. Tośmy mu zameldowali, żeby zamknął buzię, bo…

Ulmbach trzepnął pięścią w stół.

– Milczeć! Ostrzegam was, że jeśli mi będziecie robili wstręty, pójdę do pana dinstfirendera, a wtedy zobaczycie…

– …drugiego bałwana – uzupełniono uprzejmie z koła żołnierskiego.

Ulmbach wściekł się. Blisko kwadrans trwało śledztwo, które niczego nie wykazało.

Zaczął więc jeszcze raz od początku, nie reagując na bezczelne zaczepki. Tym razem wyłoniła się inna przeszkoda: jakiś bas huczał ostatnią zgłoskę jak krowa przy wodopoju i zagłuszał wszystkich urywanym: e e e e e.

Ulmbach usiadł i rozwichrzył włosy z wyrazem beznadziejnej rozpaczy.

Śpiewacy skapitulowali przed tym beczeniem i umilkli, po czym ucichł i zwycięski bas.

Nastała cisza.

– Właśnie popełniamy wszyscy profanację – zaczął poważnie mówić Kania, jakby do siebie. – Hymn powinno się śpiewać w postawie “habt acht”, a nie jak nas tu uczą. Zawsze przy hymnie powinno się stać na baczność… nawet sam Najjaśniejszy Pan stoi przy hymnie na baczność, bo to jest pieśń państwowa, a nie piosenka o ułanie i Marynie. W burdelu tak się nawet nie śpiewa hymnu…

Ulmbach milczał z opuszczoną głową.

– Masz rację – przyznał Mladecek – nastąpiła tu rzeczywiście profanacja.

– I to na rozkaz i pod okiem przełożonego – potwierdził Slavik.

Ulmbach ciężko, bardzo ciężko westchnął.

– To nas usprawiedliwia – uzupełnił Ivanović – bo gdybyśmy to zrobili sami, dostalibyśmy karne ćwiczenia i gonilibyśmy z wywieszonymi jęzorami do zemdlenia. Albo i (pod sąd mogliby oddać…

– Jest rzeczą jasną i oczywistą dla każdego, największego nawet bałwana w feldgerichcie, że do profanacji nakłaniał nas przełożony, nie?

Kania powiedziawszy to spotkał się z przygasłymi oczyma kaprala, który słuchał tej dyskusji jak we śnie lunatycznym. Kwestia popełnionej profanacji była rozstrzygana coraz bezwzględniej.

Kiedy kapral doszedł do jakiej takiej równowagi duchowej, powstał z ławy.

– Słuchałem tego wszystkiego i jedno wam powiem: jesteście największe łotry, jakich kiedykolwiek święta ziemia nosiła. Żołnierze wysłuchali tej opinii z całym szacunkiem.

– Nie ma większej profanacji, jak wy, politycznie podejrzani zdrajcy! Was powinno się powywieszać, jednego przy drugim! Nie myślcie, że mnie takie opowiadania przejmują, świńska inteligencjo. Jeśli zechcę, będziecie hymn wyli na kniet (klęknij) i nieder! (padnij!) Będziecie śpiewali z pyskami w błocie na jeden mój rozkaz i nawet wtedy żaden z was nie będzie miał prawa mówić o profanacji! Każę wam stać na głowie i będziecie musieli śpiewać, wy bydlęta międzynarodowe. Jeżeli wam się zdaje, że będziecie robili, co wam się podoba, to jesteście w błędzie, małpia bando słowiańska!

– Całe szczęście, że jesteśmy rozumni ludzie – przemówił Kania – bo już byś dotąd miał kilka bagnetów w żebrach, ty wszawy Austriaku!

Ulmbach szeroko otworzył oczy.

– I za takich drani człowiek miał zginąć na froncie, no… Przecież to jest niesłychane, co wy tu mówicie, człowieku! To jest obraza…

– No, myślę, że obraza – zgodził się Kania – rzeczywiście obraziłem za jednym, zamachem kilka paragrafów kodeksu wojskowego.

Urwał, namyślał się przez chwilę.

– Za to, frajtrze, pójdziecie pod sąd – odezwał się kapral – to już przebrało miarę, żeby taki parszywy Polak bezkarnie sobie gębę wycierał…

Kania w dwóch susach dopadł do kaprala i trzepnął go pięścią między oczy tak, że się od razu zwalił na ziemię.

– Trzymajcie go!

Szybko wyjął z kieszeni nóż i popróbował palcem ostrza.

Kapral zbielał.

– Nie bój się – uspokoił go Kania – krzywdy ci nie zrobię. Ale, że cię mamy dość, rozstaniemy się z tobą raz na zawsze. Zatkajcie mu gębę!

Żołnierze trzymali Ulmbacha i zatkali mu usta czapką.

Kania przejechał się nożem po policzku od ucha do podbródka i wyjął lusterko z kieszeni. Przyjrzał się, potem sumiennie rozmazał krew na policzku i położył się u nóg kaprala na podłodze.

– Zepsułem sobie na kilka dni cerę przez ciebie, ty gnido!… Zaczynaj, Slavik, krzyczeć.

W sali podniósł się raptem piekielny hałas. Wołania o pomoc krzyżowały się z głośnym rykiem Kani i wrzaskiem wydzierającego się Ulmbacha.

Wpadł służbowy oficer, zobaczył okrwawionego frajtra na podłodze, okręcił się dokoła swojej własnej osi i pędem pobiegł do kancelarii.

Przywołany przez niego dinstfirender krzyczał na żołnierzy, żeby uspokoili się, i kiedy się rozejrzał w sytuacji, rozkazał przede wszystkim przenieść Kanię na pryczę i posłał po sanitariusza.

– Cicho, do stu tysięcy diabłów, przecież żyje… Powoli hałas umilkł i feldfebel, nieć nie rozumiejąc, zaczął wypytywać.

– Zamknijcie gęby i nie gadajcie wszyscy naraz… opowiedzcie Slavik, co tu się stało.

– Właśnie śpiewaliśmy hymn, panie feldfebel – z przejęciem opowiadał Slavik, wymachując przy tym okrwawionym nożem – kiedy nagle pan kapral spojrzał na pana frajtra tak jakoś dziwnie, aż mi się nieprzyjemnie zrobiło. – “Dlaczego – powiada – nie nosicie wąsów?” – Pan frajter stanął na baczność i mówi: – “Nie noszę wąsów – powiada – ponieważ golę, panie kapral!” – Wtedy pan kapral wyjął z kieszeni nóż, o, ten sam, jeszcze na nim krew nie obeschła, i mówi do pana frajtra: – “Zarżnę ciebie – powiada – a potem – Slavik szurgnął nogami – przepraszam za wyrażania, tego drania dinstfirendera – powiada – za to, że mi kazał uczyć hymnu…”

Dinstfirender patrzył na Ulmbacha z podniesionymi brwiami i kręcił głową.

– “…potem – powiada – zarżnę tego zapijaczonego oberlejtnanta – ciągnął dalej Slavik – potem tego idiotę kapitana, potem arcyksięcia Fryderyka…”

– Nie rżnij tyle do cholery – szepnął mu w ucho Ivanović.

– “…Potem – powiada – wykastruję Najjaśniejszego Pana”. Wówczas pan frajter Kania odstąpił o krok i mówi: – “Pan bredzi od rzeczy, panie kapral, niech pan nie robi zgorszenia.” – Wtedy pan kapral zaczął wymachiwać nożem i krzyczeć: – “Będziecie hymn śpiewali w burdelu – powiada – z pyskami w błocie, będziecie śpiewali ten drański hymn, wy bydlęta!” – Pan frajter wtedy powiada: – “Pan popełnia profanację, panie kapral, to jest obraza pieśni państwowej! Idę o tym zameldować panu dinstfirenderowi.” – Wtedy pan kapral rzucił się na pana frajtra z nożem i zajechał go w twarz. Pan frajter zaraz upadł na ziemię, a ja wyrwałem panu kapralowi nóż.

10
{"b":"90999","o":1}