SAMOBÓJSTWO OBERLEJTNANTA
W kompanii zaczęły się ciężkie czasy. Oberlejtnant Giser zapomniał o hymnie, którego teraz uczył kto inny w miejsce zamkniętego w szpitalu wariatów Ulmbacha, przypominał sobie natomiast co kilka dni jakiś inny paragraf regulaminu i w najmniej oczekiwanej porze wpadał do kompanii, zarządzał alarm i żądał przerabiania jakiegoś ćwiczenia.
Dinstfirender żył w ciągłym podnieceniu i niespokojnym oczekiwaniu niespodzianek. Groźby oberlejtnanta o wysłaniu na froni przestały go już przejmować panicznym strachem. Kiedy alarmy oberlejtnanta stały się częstsze, feldfebel zaczął medytować nad tym, czy nie lepiej będzie zgłosić się samemu ochotniczo na front, niż znosić dalej wybryki stale pijanego oficera. Pocieszał się myślą, że do frontu zalicza się także magazyny, w których miłujący spokój przedsiębiorczy feldfebel mógłby do końca wojny przesiedzieć. Byle tylko można było wysyłać dalej paczki do domu.
Początkowo nie donosił nic kapitanowi o nocnych wizytach pana oberlejtnanta, lecz po jednej nocy, kiedy Giser wyjął rewolwer i zagroził, że go zastrzeli za to, że kompania nie umie mówić po hiszpańsku, zebrał się na odwagę i zameldował o wszystkim.
– I mówi pan, że to się zawsze zdarza po pijanemu? Bo może być i w śnie lunatycznym.
– Czuć koniak na kilka metrów, panie kapitanie. Jaki tam sen lunatyczny… Lunatyk, jak słyszałem, łazi po dachach i kiedy się na niego zawoła, bezwarunkowo spadnie na łeb, panie kapitanie. Nie słyszałem, żeby w śnie lunatycznym ktoś żądał opisu maski gazowej albo wymieniania wszystkich części karabinu maszynowego systemu Scharzlose. A pan oberlejtnant mówi nieraz całkiem rozsądnie, chociaż nie zawsze do rzeczy, bo naprawdę myślałem, że jest lunatykiem, i chciałem go obudzić. Zjechał mnie z góry na dół przed całą kompanią, aż mi wstyd było. “Nie jestem – powiada – głuchy i nie ryczcie na mnie, feldfeblu, jak pastuch na krowę.” Kapitan Zivancić zamyślił się.
– Dziwne historie pan mi tu opowiada, feldfeblu – odezwał się po chwili. – Skoro jest, jak pan mówi, pijany, to jakżesz może mówić rozsądnie? Jedno z drugim się nie zgadza.
– Panie kapitanie, zgadza się. Jednej nocy wpadł do koszar, zrobił alarm i pyta: “Kto umie mówić po angielsku?” Zameldował się Polak, frajter Kania, a pan oberlejtnant do niego: “Jak się wymawia Lojd Żorż?” Frajter mówi tak samo: “Lojd Żorż”. “A jak się nazywa król angielski?” “Żorż piąty” – powiada frajter. “A czy to są bliźniaki, frajtrze?” “Nie – powiada frajter – nawet nie są krewni”. Zamyślił się trochę pan oberlejtnant i mówi tak: “Pójdziecie, frajtrze, do kryminału za to, że nie potraficie wymienić członków austriackiego domu panującego.” Zaczął mu ten frajter tłumaczyć, że król angielski nie jest członkiem dynastii austriackiej, ale, jak sobie pan oberlejtnant życzy, to może mu wymienić z własnej ochoty członków angielskiego domu panującego, bo był w Anglii przed wojną i wie. Zaczął gadać tak jak naprawdę jest, a pan oberlejtnant powiada, że nie wszyscy i żeby gadał do końca, więc ten frajter zaczął niezgorzej zmyślać, dopóki pan oberlejtnant nie usnął. Zgorszenie z tego wychodzi i zły przykład, panie kapitanie, bo naszym ludziom i bez tego nic nie brakuje.
Po tej rozmowie zaszedł kapitan Zivancić do kwatery swego zastępcy i to, co zobaczył, potwierdziło oświadczenie dinstfirendera o jego nienormalnym stanie.
Oberlejtnant leżał zupełnie pijany na podłodze i szablą wodził pod łóżkiem.
– Co ty robisz?
Giser odwrócił głowę i wtedy kapitan zobaczył błędne oczy i czerwoną, nalaną twarz przyjaciela.
– Myszy… pełno myszy…
– Wstań!
– Muszę je przepędzić… coraz więcej… Białe, zielone, czerwone… i mnożą się, mnożą, mnożą…
Kapitan siłą podniósł go z podłogi i położył na łóżku.
Próbował z nim rozmawiać, ale oberlejtnant plótł coś bez związku, wreszcie zaczął płakać.
Zivancić siedział przy nim, dopóki nie usnął, po czym odszedł. W nocy wpadł do jednego mieszkania na wpół ubrany ordynans oberlejtnanta.
– Herr Hauptmann! Herr Oberleutnant hatt sich erschossen! (Panie kapitanie! Pan porucznik się zastrzelił!).