Литмир - Электронная Библиотека

– Śniła mi się kiedyś taka płachta ruszająca się – na jakimś wieszaku – rzekła machinalnie.

Słowa jej miały efekt nieoczekiwany. Cholawicki uczynił się blady.

– Jak to? Jaka płachta? Opisz mi dokładnie.

Maja pokrótce opowiedziała mu sen. Podziemie, czy też pokój, wąskie okno, białe ściany, żelazny wieszak, a na nim wzdymająca się płachta czy też ścierka, a może zwierzę jakieś. Nie mogła dobrze rozróżnić. Coś tak wstrętnego i złego, że trudno o tym mówić. Kilka razy jej się to śniło i zawsze budziła się, wyczerpana i zlana potem.

– Czy w tym pokoju nie było pieca? Pieca kuchennego?

– Nie. A może był. Nie pamiętam dokładnie. Ale czy tobie także się to śni? Co to znaczy?

Jednakże nie mogła niczego od niego się dowiedzieć. Odpowiadał jej półsłówkami i zaraz począł się żegnać. Maji zdawało się że zwariował. Złapał ją za rękę.

– Mam do ciebie prośbę. Jakbyś jeszcze miała sen w związku z tą płachtą, nie zapomnij do mnie napisać. Bardzo proszę. Zależy mi! No, do widzenia.

I znowu opadła ją natrętna myśl. Co znaczą te sny?

Maja na szczęście nie miała czasu zastanawiać się nad tym za wiele. Maliniak wezwał ją i oświadczył, że za dwa dni przenoszą się do Konstancina. Znudziło mu się mieszkać w hotelu, wzdychał do słońca i zieleni. I zdawało mu się, że na świeżym powietrzu jeszcze lepiej wykończy nieszczęsną „lwicę”, dla której zakupił już niesłychane, sielskie toalety.

Nienawiść markizy do Maji osiągnęła chorobliwe napięcie. Daremnie hamowała się wiedząc, że to woda na młyn wujaszka, że Maliniakowi właśnie o to chodzi. Ona, europejska awanturnica w wielkim stylu, demoniczna, kruczowłosa, blada wampirzyca z karminowymi usty nie mogła znieść tego, iż musi ulegać tej prowincjonalnej kozie, smarkatej, tej gąsce, która wkradła się w łaski Maliniaka.

Ją również doszły dziwne historie na temat Maji i nie omieszkała donieść o nich Maliniakowi. Ta panienka ze dworu była w istocie osóbką zamieszaną w podejrzane sprawki! Ostentacyjnie chowała przed Mają te resztki osobistej fortuny.których jej jeszcze nie odebrał Maliniak. Traktowała Maję nieomal jak osobę z półświatka. A Maja już sama nie wiedziała, kim właściwie jest i jak należy ją traktować.

A w te nie kończące się wątpliwości wdarł się telefon od prezesowej Halimskiej.

– Jak się pani miewa, dziecko drogie! Jestem tak oburzona na Szulka! Moje dziecko, czy pani nie mogłaby zobaczyć się ze mną dziś wieczorem, miałabym do pani jeden drobiazg.

Dla Maji ta propozycja, zarówno jak miodowy głos prezesowej, były niespodzianką. Prezesowa nie dała znaku życia od balu. Umówiły się w jakiejś pomniejszej cukierence – widocznie jednak Halimska wolała nie pokazywać się publicznie.

Ale, gdy Maja nadeszła, przyjęła ją bardzo wylewnie, chociaż – trochę inaczej niż zwykle.

– No, no! Nie przypuszczałam, że pani taka rezolutna! Z takim charakterkiem dasz sobie radę w życiu, moja droga! Nie posądzałam pani o tyle sprytu! Przecież gdyby pani go nie uderzyła i nie nadała przez to sprawie zupełnie innego charalc -.’ teru, zawezwałby policję i z tym chłopakiem byłoby niedobrze. A propos, czy ty rzeczywiście chcesz wyjść za niego, moja kochana?

– Dlaczego pani pyta?

– No, chyba mam prawo. Opiekuję się tobą już od dłuższego czasu. Mnie zawdzięczasz Maliniaka, a w przyszłości, sądzę, także mogę ci być pomocna, bo chyba z rodziną już tego… nie wrócisz do niej, co? W twoim położeniu beze mnie nie dałabyś sobie rady.

I prezesowa dłuższy czas wykazywała Maji, iż tylko ona może uratować jej sytuację towarzyską i finansową. Po czym przystąpiła do rzeczy.

– Moje złotko, ja cię umieściłam u Maliniaka, a ty za to musisz mi załatwić jeden drobiazg.

– O co chodzi?

– Głupstwo. Chodzi także o pugilares, ale nie Szulka, tylko Maliniaka.

– Jak to?

– Otóż zależałoby mi na tym, abyś stamtąd wyjęła jeden papier. Pewien projekt w związku z rozbudową tych jego nowych zakładów przemysłowych. Ten szkic przyniesiesz mi na parę godzin, a polem wsadzisz z powrotem do pugilaresu. Żywa dusza nie będzie wiedziała.

– No – pomyślała Maja – jeszcze tydzień temu nie ośmieliłaby się zrobić mi takiej propozycji. No tak, ale przecież ona mnie uważa za jego narzeczoną i wie, że jestem podobna…

A przy tym gdyby odmówiła, Halimska mogłaby się zemścić – co w jej położeniu równało się katastrofie. Maja postanowiła odwlec decyzję.

– A jeśli Maliniak się spostrzeże?

– Jakim sposobem? On na noc kładzie ten pugilares pod poduszkę, a sen ma twardy. Będziemy miały całą noc przed sobą.

– Namyślę się.

– Zgoda. Ja chętnie poczekam. Wiem, że nie będziesz niewdzięczna…

Odcień groźby pojawił się w miodowym głosie prezesowej. Maja przyglądała się jej. Aha, to ona jest taka! I to ja jestem taka! I Leszczuk…

Nie! Nie! To niemożliwe! Ani Leszczuk, ani ona… Jeszcze raz zobaczyć się z nim! Jeszcze raz się przekonać!

Widywali się teraz często, spędzali razem długie godziny. Ale rozmowa im nie wyszła. A przede wszystkim wstydzili się poruszyć sprawy najważniejszej. Ani słowem nie napomknęli o tych nieoczekiwanych „zaręczynach” swoich na balu. Nic – na temat wspólnej przyszłości, lub chociażby doraźnego jakiegoś rozwiązania. Mieli przecież tyle do omówienia – a tracili czas na błahe uwagi w rodzaju:

– O tej porze największy dok na ulicach.

Nie byli ze sobą ani na pan, ani na ty – i to również utrudniało im porozumienie.

Maja postanowiła wtajemniczyć go w propozycję prezesowej.

Miała szaloną nadzieję, że Leszczuk przyjmie to negatywnie lub choćby niechętnie. Najmniejszy taki odruch z jego strony podsyciłby jej wolę oporu. Gdyby wiedziała, że jemu zależy na tym, aby ona nie wdawała się w takie imprezy… A jeśli nie, jeśli mu jest wszystko jedno, to i jej jest wszystko jedno i niech się dzieje, co chce!

Powtórzyła mu rozmowę z prezesową. Czy on by jej nie mógł dopomóc? We dwoje można by to załatwić dużo łatwiej.

Nie okazał najmniejszego zdziwienia. Od razu przystąpił do omawiania szczegółów sprawy. Jedyne zastrzeżenie, które zgłosił, było natury czysto praktycznej:

– Czy aby nas nie złapią?

Jeżeli Maja żywiła jeszcze jakie złudzenia, to rozpłynęły się one bezpowrotnie.

Nie wiedziała, że w tej samej chwili rozpływają się i ostatnie złudzenia Leszczuka. Gdyż Leszczuk był prawie przekonany, że to ona zabrała pugilares Szulkowi! Co prawda podejrzewał nieco pana Pitulskiego, ale obecne wystąpienie Maji rozwiało ostatnie jego wątpliwości. Tak – musiała być albo narwana, może – kleptomanka, albo też sprytniejsza od niego, bez żadnych skrupułów. I zresztą inaczej być nie mogło, gdyż normalna panna z jej sfery nie zadawałaby się z takim, jak on.

Ale nie miał siły opierać się jej. Zanadto była mu bliska. Zanadto czuł w sobie to samo, co ona, pragnienie używania życia. I nawet jej inicjatywa ułatwiła mu wypowiedzenie czegoś, co już od dawna nosił na sercu.

– Ja bym chciał jeszcze raz spróbować z tym klubem.

– Jak to?

– Ja bym pobił Wróbla do zera!

Wzruszyła ramionami, zmęczona i znudzona tym wszystkim. Wróbel był jedną z najlepszych rakiet europejskich, nazwisko jego od kilku lat stale widniało na liście Myersa – o tym, aby Leszczuk miał go pokonać, nie mogło być mowy.

– Wymyśliłem nowe uderzenie. Mogę pobić każdego, jak będę chciał.

– Co za bzdury!

– Zajdźmy na jaki plac, to pokażę.

Wkrótce nawinęła się im tablica z napisem „place tenisowe”. Weszli. Maja była obojętna, apatyczna. Wynajęli pantofle i rakiety, przy czym Leszczuk długo oglądał struny rakiet, zanim wybrał jedną, mocno już zdezelowaną, o pięknej ramie.

I oto stali naprzeciwko siebie na korcie Jak w Połyce. Ale nie mieli ochoty grać. Nie byli odpowiednio ubrani, a zresztą… Tenis już im nie wystarczał i nie było między nimi tej swobody – tylko sztywność, trudność, skrępowanie.

– Proszę zaserwować – rzekł.

Maja zaserwowała, on zaś odbił – piłka dość ostra tuż za siatką załamała się, jakby znienacka podcięta niewidzialną ręką i prawie pionowo spadła na ziemię. Żaden gracz nie mógłby dopaść jej na czas, po prostu nie warto było biegać.

To samo powtórzyło się z następnymi piłkami. Zmieniła system serwisu. Podawała mu potem mocne drajfy na ostatnią linię. Wszystkie piłki odbite przez nią kończyły się tuż za siatką, jak ucięte. W tych warunkach właściwie nie było wcale gry. A jednocześnie z punktu widzenia formalnego nie można było nic zarzucić. Zdawało się, iż Leszczuk sztukę skracania piłek opanował w stopniu dotychczas nieznanym i nieosiągalnym.

– Jak to się robi? – zapytała zdumiona, podchodząc do siatki.

Uśmiechnął się.

– To jest taki wynalazek. Trzeba rakietę wziąć tak – wyjaśniał – i tak pociągnąć nią przy uderzeniu. Piłka nabiera wtedy specjalnego obrotu i musi spaść tuż za siatką. To nie jest żadna sztuka, zwykłe „podcięcie” piłki, tyle tylko, że rakietę trzyma się inaczej i przez to ruch piłki jest inny.

– Ale że też nikt na to nie wpadł! – zawołała.

W istocie było to niezrozumiałe! Zdawałoby się, iż nie ma już uderzeń i chwytów, które by nie były wypraktykowane przez miliony graczy na tysiącach kortów świata!

– To uderzenie niejednemu musiało się zdarzyć przypadkowo, jak mu się rakieta zwinęła w ręku. Ale cała rzecz w tym, że jak się pierwszy raz tak uderzy człowiekowi się zdaje, że to głupie i że nic z tego nie może wyjść. Kiks i tyle! Na pozór to takie głupie trzymanie rakiety, że aż odrzuca. Dopiero jak się poćwiczy trochę, to się widzi, że w tym jest coś! A druga rzecz, to że do tego potrzebna jest specjalna rakieta – stara, z miękkim naciągnięciem, a w szczególności te dwie struny z boku muszą być wolniejsze. Dobrą rakietą nie można tak zagrać.

Chciała go zapytać, jak wpadł na to, ale w formie bezosobowej to pytanie było trudne do postawienia. Domyślił się jednak o co chodzi.

– Ja to wynalazłem jeszcze dawniej w Lublinie – rzekł – ale dopiero teraz doprowadziłem do doskonałości. Teraz najlepszy gracz świata nie mógłby wziąć ode mnie seta!

– To w ogóle uniemożliwia tenis! Trzeba by wprowadzić jakieś nowe reguły. To odbicie nie dopuszcza do gry!

49
{"b":"89322","o":1}