Литмир - Электронная Библиотека

– Jak to trzy wódki, kiedy wypiłem cztery, dobrze wiem!

Pan Łopatko podniósł brwi do góry.

– Zapewniam, że trzy, przecie wiem, co nalewałem!

– A ja wiem, że cztery!

Łopatko obraził się.

– Wariata pan szanowny ze mnie struga?

Leszczuk posłyszał, że stojący obok niego wysoki jegomość zaśmiewa się po cichu do siebie – chichocze serdecznie, a zarazem umiarkowanie. Chłopak spojrzał.

Był to osobnik, woniejący perfumami, wypomadowany, w spodniach sztuczkowych, jasnej marynarce i z urzekającym wąsikiem na górnej wardze, a z profilem orlim.

– A panu co się stało?

– Hi, hi, hi! Hi, hi, hi! Przecież to mnie pan wypiłeś jedną czystą spod ręki. Moje czyste pan się napił.

– Ale! No to płacę za cztery!

– O, przepraszam stokrotnie! Moja była, to ja opłacam! Za wódkie forsy nie przyjmuje! Co pan myśli, że z kiem pan masz do czynienia! Poczęstowałeś się pan moją czystą, to siedź pan cicho i dobra, a przyzwoitego człowieka pan nie obrażaj.

– To teraz ja dwie wódki stawiam!

– A, to rzecz inna! A propos! Pozwoli pan się przedstawić. Ewaryst Pitulski z własnych funduszów.

Pan Pitulski kordialnie uścisnął rękę Leszczuka i zaprosił go jeszcze na jedną wódkę, tytułem rewanżu, po czym obaj zasiedli przy stoliku i kazali podać dwie bomby.

Wkrótce zapanowała między nimi wielka przyjaźń. Pan Pitulski podśpiewywał pod nosem, a Leszczuk uśmiechał się mętnie.

– Chodźmy się przejść – zaproponował Pitulski. – Teraz najprzyjemniejsza pora. Tony liliowe, panie, i seledynowe zapadającego wieczoru, sikorek jak lodu i w ogóle pieśń wielkomiejska. Chodź pan! Boja z usposobienia jestem poeta! Byłem fryzjerem damskim, ale to, panie, nędzny fach! Są lepsze! A pan w czym się zatrudniasz, nie chcąc być niedyskretnym?

– Bezrobotny – odparł krótko. I od razu przypomniało mu się wszystko.

– A to z czego pan żyjesz?

– Jak popadnie. A pan?

Pitulski mrugnął porozumiewawczo.

– Nie bądź pan zbyt nachalny, panie tego! Żyje się i koniec! O, ale co widzę. Ławka, a na ławce niewiasta. Kuchareczka, jak sądzę, albo pokojóweczka. W sam raz dla nas! Zobaczysz pan, jak ją przygadam!

I pan Pitulski, usiadłszy na ławce, puścił w ruch wszystkie swoje umiejętność i z taką energią, iż po upływie kwadransa tłusta kucharka, oczarowana i podbita jego romantycznym nosem, umówiła się z nim do kina na niedzielę, oraz zwierzyła mu liczne szczegóły, dotyczące swoich warunków życiowych. Gdzie mieszkają jej państwo, ile mają pokoi, z czego się utrzymują – oto wiadomości, które wydobył z niej Pitulski, ubolewając nad dolą sług w ogólności, a nad jej dolą w szczególności.

Kucharka oddaliła się wreszcie, zamieniając z nim spojrzenia i zapraszając, aby kiedy odwiedził ją w kuchni – najlepiej między szóstą a ósmą, bo wtedy państwo na mieście i ma się trochę spokoju.

– Moja jest! – rzekł dumnie były fryzjer damski, gdy zniknęła mu z oczu. Ale co widzę! Sklep, a przed sklepem niewiasta. Kuchareczka, albo pokojóweczka. Zobaczysz pan, jak ją przygadam!

Po paru godzinach, zapełnionych takimi romantycznymi incydentami, przeplatanymi gęsto alkoholem, Leszczuk i Pitulski mówili sobie „ty” i zawarli dozgonną przyjaźń! Leszczukowi było zupełnie wszystko jedno. Nie chciał wracać do domu. Wolał Pitulskiego od rozmyślań. Co pewien czas Maja stawała mu przed oczami jak żywa i słyszał jej głos – jak wtedy na schodach w Połyce, kiedy mówiła mu ze złością i bezlitośnie: – Każdy trener wyobraża sobie Bóg wie co o swojej grze.

Otrząsnął się.

– Po co ci te znajomości? – rzekł do Pitulskiego, który żegnał się właśnie z dziesiątą, czy też jedenastą ofiarą swojego orlego nosa.

– Frajer! – zawołał Pitulski, zataczając się mocno! Frajer!

– Bo co?

– Maniuś, jesteśmy przyjaciele! To moja ręka! Każda taka jedna kobietka znaczy dla mnie – złotówka. Jedenaście kucharek znaczy się jedenaście złotych! Jak chcesz, to i ty możesz zarobić – owszem, czemu nie?! Dla przyjaciela wszystko! Nie każden ma się rozumieć ma moje uzdolnienie, to jest, iż żadna a żadna mi się nie oprze. Na mój nos lecą, bo mam nos wydamy, czyli orli, romansowy.

I pan Pitulski wytłumaczył Leszczukowi w krótkich słowach istotę swoich romantycznych poczynań. Dowiadywał się od kucharek, sklepówek, służących, modystek i innych pracujących kobiet rozmaitych ciekawych szczegółów – za co pewien „pan”, którego nazwiska nie chciał Leszczukowi zdradzić, płacił mu po złotówce od sztuki.

Pitulski przysięgał się, iż nie wie po co owemu panu potrzebne są te wiadomości i jaki z nich czyni użytek – jemu wystarczał godziwy zarobek za pracę i talent, oraz wrodzone zalety powierzchowności, a zwłaszcza nosa, który doskonale nadawał się do spacerów przy księżycu. Nie! On, Pitulski, nie wchodził w żadne podejrzane interesy!

– Ale co widzę! – zawołał, bełkocąc z lekka. – Ławka, a na ławce niewiasta! Pokojóweczka, albo kuchareczka! Hm… co widzę? Obok niewiasty na ławce jej damska torebka. Przygadaj ją, a ja siądę z drugiej strony i zajrzę do tej torebki.

Było już po jedenastej. Znajdowali się w Alejach Ujazdowskich niedaleko Belwederu. O tej godzinie Aleje były jeszcze dosyć rojne – zapóźnione pary gęsto obsiadły ławki.

Leszczuk wytrzeźwiał nagle i zrozumiał, co mu proponuje Pitulski.

Ale w tej samej chwili fala wspomnień uderzyła mu do głowy. Maja stanęła mu przed oczyma, jak żywa.

Nie namyślał się długo. Podszedł i przysiadł się do nieznajomej, która okazała się młodą blondynką w skromnym, granatowym żakiecie.

Pitulski oddalił się w głąb alei.

– Pani tak samotnie – zaczął Leszczuk i urwał.

Dziewczyna płakała. Po jej policzku ściekała wolno łza.

– Przepraszam – rzekł – ja odejdę.

– Niech pan nie odchodzi. To nic. To zaraz przejdzie – szepnęła, jakby usprawiedliwiając się.

– Woli pani, żebym siedział?

– Wolę, bo przy kimś przestanę płakać – a sama nie mogę przestać. Zaniosła się krótkim szlochem. Był zdziwiony jej prostodusznością.

– Czy ona taka naiwna, czy naciąga? – pomyślał.

– A dlaczego pani płacze? – zapytał, przysuwając się bliżej.

– Pokłóciłam się.

– Z kim?

– Z narzeczonym.

– Bardzo się pani pokłóciła?

– Na… na zawsze.

– A pani pracuje gdzie?

– Ja pracuję jako kelnerka w cukierni. A on jest monter.

– O co się pani z nim pokłóciła?

– On… z inną zaczął chodzić… A mnie rzucił. Teraz jestem sama, jak ten palec! Znowuż nikogo nie mam!

Tymczasem w dali ukazał się pan Pitulski i nadciągnął powoli, z wdziękiem kołysząc postacią. Zbliżywszy się do ławki wytarł nos, jakby przygotowując go do działania i usiadł w pewnej odległości po drugiej stronie zapłakanej kelnerki.

– A pani ze mną rozmawia – rzekł Leszczuk – skąd pani może wiedzieć, kto ja jestem?

Był mocno pijany.

Jednocześnie pan Pitulski zaczął manewrować delikatnie ramieniem i przegiął się nieco. Leszczuk oprzytomniał.

– Odstaw się pan! – krzyknął.

Dziewczyna drgnęła i złapała torebkę. Pitulski zbaraniał i prędko odsuwając się, wyjąkał:

– Coś pan z byka spadł?

– Wynoś się pan stąd!

– A, przepraszam!

Pan Pitulski wstał, obrażony.

– Widzę, że przyzwoity człowiek winien bardziej przestrzegać z kiem ma przyjemność. Widzisz go! Arogant i szczeniak!

Ostatnie słowa dochodziły już z pewnej odległości, gdyż Pitulski wsiąkał pospiesznie w spacerujący tłum, nie przestając zresztą wdzięcznie kołysać postacią.

– Widzi pani, byłby pani zabrał torebkę.

– Ale pan mnie obronił!

– No tak! – odparł niepewnie.

Był zmieszany. Nie mógł zrozumieć, co w nim się tak nagle „przekręciło”. Gotów był bronić tej kelnerki przed całym światem, nawet przed samym sobą.

Odprowadził ją do domu. Mieszkała na Podchorążych. Nazywała się Julia Nowak, niedawno przyjechała ze wsi spod Płocka, gdzie rodzice mieli kawałek gruntu.

Z zupełnym zaufaniem opowiadała Leszczukowi, jak bardzo była nieszczęśliwa w pierwszych miesiącach pobytu. Nikogo nie znała, nie miała do kogo ust otworzyć i po skończonej pracy tylko tęskniła i płakała.

– Bardzo wtenczas zmarniałam – mówiła – aż ciotka napisała do mamy, żeby mnie z powrotem wzięła.

Ale wtedy akurat poznała tego montera i jakoś jej przeszło, a nawet zakochał się w niej i ona w nim i zaręczyli się. Cóż kiedy on przedtem kochał się w jednej, która go rzuciła i z innym zaczęła chodzić.

– Ale jak tamten ją rzucił, ona znowuż powróciła do Władzia – więc Władzio przestał chodzić ze mną, a zaczął chodzić z tamtą. Gryzłam się, gryzłam, aż pokłóciłam się i zerwałam na amen – zakończyła. – Takie to moje szczęście!

– A pan pracuje gdzie? – zapytała.

Stropił się i przez chwilę nie odpowiedział.

– Na razie nie mam posady – rzekł.

– To marnie. A w jakim fachu pan pracuje?

– Jako kelner.

Nie chciał jej mówić o tenisie. Wolał wymienić drugą swoją funkcję, którą pełnił w restauracji Mieczkowskiego.

– To ja panu znajdę posadę! Mam znajomą, która pracuje w jednym barze i mówiła mi, że potrzebują pomocy dla kelnerów. Ona mnie bardzo lubi. Jeżeli jeszcze jest miejsce, to pana przyjmą.

Ucieszyła się tak serdecznie, że nie chciał psuć jej radości odmową.

– Doskonale!

– A widzi pan, jak to dobrze, żeśmy się dogadali! Będzie pan miał robotę!

Umówili się na jutro po południu, gdyż Julka pracowała jednego dnia od południa do wieczora, a drugiego od rana do południa – i pożegnał się z nią przed jej bramą tak wdzięczny, jak gdyby wyrządziła mu nie wiadomo jaką przysługę.

Ale jak tylko się rozstali, zrozumiał, że nie może się ź nią spotykać. Po co? Przecież ona nie była Mają! I czuł, że z nim jest coś nie w porządku – coraz bardziej – że znajomość z nim nie jest bezpieczna dla tej naiwnej dziewczyny.

Coś mu się przypomniało. Przystanął przed jakimś lusterkiem na wystawie i obejrzał sobie usta. Były normalne. Cóż – ostatecznie to zsinienie ust wtedy, w lesie, mogło być przypadkowe, może zjadł coś niezdrowego, albo po prostu wargi mu spierzchły – bodaj nawet nie były one wcale takie strasznie sine, jak to mu się wówczas zdawało. A jednak nie mógł o tym zapomnieć i do wszystkich trosk i niepokojów zewnętrznych dołączyła się jeszcze niepewność stanu fizycznego. Leszczuk dotąd jeszcze nie zdawał sobie w pełni sprawy, do jakiego stopnia był zakochany w Maji. Dlatego gwałtowność jego reakcji na wszystko, co było w związku z tą dziewczyną, przerażała go i zdumiewała. Nie rozumiał jej postępowania z nim – i w ogóle to wszystko między nimi było tak odległe od normalnego współżycia, że tracił się w tym beznadziejnie.

36
{"b":"89322","o":1}