Литмир - Электронная Библиотека

– Gdzie to się złoży? – zapytał Grzegorz głosem zachrypniętym od kurzu. Cholawicki zastanowił się. Chodziło o to, żeby nie dźwigać rzeczy daleko, ale schować je gdzieś w pobliżu, a pewnie. Przypomniała mu się narożna komnata, zwana „starą kuchnią”.

Była to izba na uboczu od głównych sal, nikt do niej nie zaglądał, a przy tym zalecała się ciężkimi dębowymi drzwiami, umocnionymi żelazem i zamykanymi na klucz.

– Chodźmy – rzekł. – Zaniesiemy to do starej kuchni.

– Do starej kuchni? A dlaczego do starej kuchni?!

– A dlaczego nie? Co Grzegorzowi się stało?!

– Tam… brudno.

– Wszędzie brudno. No, chodźmy. Ma Grzegorz klucz? Wziął lampkę i poszedł wąskim korytarzem, a stary za nim.

Kiedy jednak znaleźli się pod drzwiami, kamerdyner znowu odezwał się:

– Może lepiej byłoby w sali Ariańskiej?

Niech Grzegorz otwiera! – zawołał Cholawicki, który zaczął coś podejrzewać. Ale tamten wyciągnął ku niemu klucze.

– Niech pan sam otworzy.

– Cóż to takiego?!

– Nic…

Cholawicki przekręcił ogromnym kluczem w zamku.

– Panie, niech pan lepiej nie otwiera – szepnął Grzegorz gorączkowo.

– A dlaczego?

– Tam… straszy.

– Aha – przemknęło przez myśl Cholawickiemu. – Czyżby to była ta „niedobra” komnata?

Otworzył drzwi. Oczom jego ukazała się dosyć duża bielona izba, która rzeczywiście musiała kiedyś służyć za kuchnię, gdyż zachował się w niej piec i komin z rusztem.

Powietrze było tu niezłe, gdyż brakowało paru małych szybek w oknie. Spostrzegł ze zdziwieniem, że pod ścianą stało zwykłe łóżko żelazne, przykryte pledem, a dalej umywalka, szafa… wyglądało jakby ktoś tu mieszkał względnie niedawno. Na podłodze walały się stare gazety.

Chciał wejść do środka, ale Grzegorz chwycił go za rękę.

– Panie – rzekł ostrzegawczo – niech pan nie zaczepia… niech pan da spokój. To jest nieczyste miejsce.

– Cóż tu straszy? – zapytał z ciekawością. – Grzegorz widział?

– Niech mnie Bóg broni! Ale za mojej pamięci dwóch ludzi tu ze strachu marnie skończyło. Będzie piętnaście lat temu pan Rudziański, praktykant, też mówił, że się nie boi duchów i nocował tu umyślnie – to rankiem go znalazłem pod schodami, siedział i tylko się kiwał, a włosy mu sterczały do góry, jak szczotka. Już więcej nie przemówił ani słowa, zwariował ze szczętem. – Przenocuję, powiada, zobaczę. No, przenocował, zobaczył… a teraz siedzi w Czubkach i ciągle ręce przy twarzy trzyma, aż mu się podobnież na ty twarzy wrzody porobiły. A drugi, syn kucharza, Wicuś. Także zgłupiał ze szczętem, aż umarł zaraz potem z ty głupoty!

– Co za głupstwa. Może im się co zwidziało?

– Zwidziało, nie zwidziało. Niech pan wyjdzie stąd. A zresztą są tu znaki dla każdego jawne. Każden może poznać od razu, że tu jest nieczysta silą. Widać przecie.

– Cóż takiego?

– Ja ta nie będę mówił.

Cholawicki podniósł do góry lampę, ale nie dostrzegł nic szczególnego. Białe ściany wydawały się nawet dość przyjemne i pogodne w porównaniu z innymi salami. A jednak na pewno było coś anormalnego… przy bliższym wejrzeniu miało się uczucie, że w pokoju dzieje się coś niezgodnego z prawami przyrody, tylko nie wiadomo było, co.

Wreszcie Grzegorz trącił go i milcząc, nieznacznie wskazał palcem ręcznik, szary od kurzu, zawieszony na starym, żelaznym wieszaku. Drżał on z lekka, prawdopodobnie – wskutek prądu świeżego powietrza, idącego od okna.

Ale ruch ten był dziwny. Ten ręcznik nie poruszał się swobodnie na przeciągu, ale drżał i był naprężony. Wywierało to wrażenie jak gdyby niewidzialna dłoń przytrzymywała go od dołu. Ten ruch nie mógł powstać wskutek prądów powietrznych – był to ruch inny.

– Cóż to takiego? – mruknął przyglądając się zjawisku.

Widok drżącego, naprężonego ręcznika działał odstręczająco, był jakiś ohydny. Przezwyciężył wstręt i chciał podejść bliżej, ale Grzegorz schwycił go za ramię.

– Niech pan zostawi!

– Głupstwo! To musi mieć swoją przyczynę.

– Pewnie, że przyczyna jest! – mruknął siwy kamerdyner, żegnając się nieznacznie.

– A jaka?

– Jest.

Zrozumiał, że niczego się nie dowie. Żadna siła nie wydusiłaby z Grzegorza bliższych informacji. Zresztą jemu także, choć nie wierzył w duchy, zrobiło się nieprzyjemnie. Roześmiał się.

– No, no, niech Grzegorz się uspokoi. Jeszcze nie było takiego zamku, który by nie miał swojego ducha. Ostatecznie możemy rzeczy złożyć gdzie indziej, chociaż tu byłoby najlepiej, bo szczurów nie ma.

– Pewnie, że szczurów nie ma. Tu żaden szczur się nie pokaże – odparł zabobonnie, zamykając drzwi. Mądrzejsze one od ludzi.

– A książę tu zachodzi czasem?

– Nigdy a nigdy.

Przenieśli rzeczy do jednej z sąsiednich sieni. Ale Cholawicki długo jeszcze nie mógł się wyzbyć ohydnego uczucia – ni to zgrozy ni to wstrętu – które ciszę i pustkę zamkową czyniło jeszcze przykrzejszymi niż dotychczas.

15
{"b":"89322","o":1}