Westchnęła ciężko. Sprawa wyglądała źle i trudno było w tej sytuacji łudzić się nadzieją, że szybko się rozwiąże.
– Nie wiem – odparła i jeszcze mocniej przytuliła córkę. Wiedziała, że obie są w tej samej sytuacji. Zostały zdradzone i opuszczone. Ale dziecko przecież było słabsze. Musiała je teraz chronić. – Nie martw się – powiedziała. – Wszystko sobie z tatą wyjaśnimy.
– A nasza kolacja? – Dziewczynce zaczęła drżeć broda, jakby się miała rozpłakać.
– Może innym razem. Za to dzisiaj zaprosimy na wieczór Mikołaja. Pobawicie się.
Modliła się, żeby Janka, mama Mikołaja, miała czas i zgodziła się przyprowadzić chłopca. Potrzebowała czasu, by ochłonąć. Nogi się pod nią uginały, a serce dudniło w szalonym tempie. Umysł wszelkimi siłami bronił się przed napływającymi wnioskami. Całe szczęście, że do domu było niedaleko. Po drodze Karolina wstąpiła do pobliskiej cukierni i kupiła rogaliki z konfiturą. Wiedziała, że nie znajdzie dziś energii, by piec z córeczką ciastka. Będzie dobrze, jeśli w ogóle jakoś zdoła przetrwać wieczór.
Na razie czuła się jak człowiek tuż po wypadku. Jeszcze nie zauważył, że z głowy cieknie krew, ręka jest złamana, a plecy otarte. Szok działa niczym znieczulenie. Ona też automatycznie dotarła do mieszkania, wyciągnęła klucze, zdjęła buty. Przygotowała dla Lenki sok i wyłożyła rogaliki na talerzyk. Potem zaniosła to do pokoju córki, choć zwykle nie pozwalała jej tam jeść. Wiedziała, że jeśli zrobi wyjątek, mała zajmie się przygotowywaniem przyjęcia dla misiów i lalek. Dłuższą chwilę pobawi się sama.
Karolinie starczyło jeszcze sił, by wysłać esemesa do Janki, mamy Mikołaja, po czym opadła na kuchenne krzesło i skuliła się z bólu. W jednej chwili prysły wszelkie znieczulenia. Jakby organizm tylko czekał, aż ona zabezpieczy dziecko, by przypuścić atak.
W głowie huczały jej pojedyncze, oderwane od siebie słowa. Inna kobieta… od wielu miesięcy… już dawno chciałem ci powiedzieć… jak mogłaś uwierzyć?… restauracja ma kłopoty… długi… będę teraz zajęty… nowe życie…
Krótki ciąg, który niszczył każdą sferę jej życia. Miłość, rodzinę, bezpieczeństwo.
Miała wrażenie, że zaraz się rozpadnie na milion kawałków. I już nigdy nie pozbiera. A nawet jeśli, to będzie zupełnie innym człowiekiem. Nie da się bowiem czegoś tak gruntownie rozwalonego poskładać dokładnie tak, jak to było na początku.
Nie mogła jednak płakać, krzyczeć czy rozpaczać. Była w domu sama z dzieckiem. Musiała być przygotowana, że Lenka w każdej chwili może tutaj wpaść. Dziewczynka była zdenerwowana całym zajściem, trochę niespokojna. Chciała wytłumaczeń, a tych na razie nie udało się znaleźć.
Karolina wzięła do ręki telefon. Mogła teraz zadzwonić tylko do jednej osoby. Do swojej najlepszej przyjaciółki Malwiny. Mama by jej teraz nie zrozumiała. Od początku nie lubiła Patryka, nie mogła pojąć, co córka w nim widzi.
Siostra natomiast była zajęta przedślubnymi przygotowaniami, tonęła w tiulach, bezowych tortach i koronkowych trenach. Karolina nie chciała jej wyrywać swoimi kłopotami z bajkowego świata. Nigdy zresztą nie rozumiały się zbyt dobrze i choć zawsze sobie pomagały, to jednak nie było między nimi tej prawdziwej nici porozumienia.
Malwina. To była jedyna osoba na świecie, która mogła teraz pomóc. Ze swoim zdroworozsądkowym podejściem do życia, humorem i energią miała szansę sprawić, że cierpienie stanie się choć trochę mniejsze, a wszystko znów zyska jakieś logiczne proporcje.
Karolina miała świadomość, że być może wymaga od przyjaciółki za wiele. Nikt nie mógł przecież sprawić takiego cudu. Może tylko Patryk. Jeszcze przez chwilę. Jeśliby się opamiętał, natychmiast przybiegł, żałował, cofnął wszystkie swoje straszne słowa. Znów jej się przypomniały, napłynęły całą ławicą. Nagle zerwała się.
Restauracja! – pomyślała ze strachem. – Czy prawdą było, że jest w takich kłopotach?
Tak ją bolała zdrada, że zupełnie zapomniała o bardziej prozaicznych sprawach.
Drżącymi rękami zaczęła przekopywać kontakty w telefonie. Gdzieś miała numer do kucharza. Rzadko z nim rozmawiała i nie znali się zbyt dobrze. Szanowała ustalenia Patryka, że prowadzenie biznesu jest jego sferą. Nie wtrącała się. To jednak był błąd.
Odnalazła kontakt i wybrała numer.
– Dzień dobry – przywitała się, próbując wszelkimi siłami opanować drżenie głosu. – Przy telefonie Karolina Mazur. Chciałabym o coś zapytać, ale nie wiem, czy może pan teraz rozmawiać.
– Ależ oczywiście – ucieszył się kucharz, jakby telefon był miłym urozmaiceniem długiego dnia wypełnionego nudą. – Nikogo nie ma na sali.
To tylko pogłębiło złe obawy Karoliny. Trwała pora obiadowa, dania powinny były płynąć do klientów, naczynia stukać, a kucharz uwijać się nad garnkami. Ale najwyraźniej nic takiego nie miało miejsca.
– Nie wiem, jak zacząć – powiedziała powoli, zerkając przez drzwi, czy córeczka nadal się bawi. – Ale Patryk wspomniał dzisiaj, że restauracja ma kłopoty finansowe… jakieś długi – uściśliła, choć niełatwo było jej wypowiedzieć te słowa.
– Cóż – westchnął kucharz. – To nie moja sprawa. Ale tutaj dla nikogo to nie jest tajemnicą.
– Ale co to są za długi? U prywatnych osób? – zdenerwowała się nagle. Rola ofiary bardzo jej nie odpowiadała. Jeśli Patryk pozaciągał jakieś zobowiązania, to niech sam je spłaca. Skoro zaczął nowe życie, to jego sprawa.
– Przede wszystkim restauracja ma nieuregulowane rachunki u dostawców. – Kucharz szybko zdusił jej nadzieję. – Niektórzy już nam nie przywożą towaru, więc ofertę mamy coraz uboższą. A poza tym pan Patryk zadłużał się, gdzie mógł. Mnie na przykład też wisi dwa tysiące.
Karolina zaczerpnęła powietrza. Było jej duszno i czuła mdłości. Ze strachu i przerażenia. Jako właścicielka restauracji nie mogła się od tego odciąć.
– Jak wielkie mogą być to sumy? – zapytała, choć wcale nie była pewna, czy chce znać odpowiedź.
– No… – Kucharz znów westchnął, chyba zaczynał jej współczuć. – Sporo się nazbierało. Raczej trzeba liczyć w dziesiątkach tysięcy.
– Rany! – wyszeptała.
– Święte słowa – powiedział. – Lepiej bym tego nie podsumował. Nie wiedziałem, że to wszystko dzieje się za pani plecami, ale można było się domyślić. Patryk spieprzył w nieznane? – zapytał wprost. Już się nie silił na tytułowanie go „pan”. Czuł, że szef stał się byłym pracodawcą, a prywatnie wcale go nie szanował.
– Tak – odparła Karolina i rozpłakała się. Mimo usilnych starań, by zachować spokój, i wielkiego pragnienia, by oszczędzić Lence stresu.
– Proszę się nie martwić – powiedział kucharz ciepłym głosem, choć niepozbawionym zaciekawienia nagłą sensacją. – Najlepiej przyjechać tutaj najszybciej, jak to możliwe – poradził. – Zamknąć knajpę, żeby nie generować kolejnych kosztów. I na pniu sprzedać lokal. Jest wiele wart. Starczy na pokrycie długów i jakąś pociechę po marnym kochanku. – Kucharz najwyraźniej dopiero się rozkręcał w roli doradcy personalnego.
– Dziękuję – ucięła krótko Karolina i natychmiast przestała płakać, tak ją zdenerwował tymi wskazówkami. – Będę dziś wieczorem.
Zakończyła rozmowę i podeszła do okna. Szybkim gestem otarła łzy. W samą porę, bo Lenka przybiegła do kuchni. Już jej się znudziła zabawa.
– Dlaczego ja nie mam siostry? – zapytała. – Asia ma malutką siostrzyczkę i mogą się razem bawić. A mama Bartka też urodziła nowego dzidziusia. Mówił w przedszkolu, a jego tata pokazywał zdjęcia w szatni.
– Proszę cię. Nie teraz. – Karolina odwróciła się w stronę córki i pogłaskała ją po głowie. Dlaczego wszystkie kłopoty musiały się zwalać na jej plecy w jednym momencie? Ostatnie, czego teraz potrzebowała, to przypomnienie, że także to marzenie właśnie straciło swoją rację bytu. – Zaraz przyjdzie Mikołaj – powiedziała, z trudem zachowując spokój. – Pobawicie się aż do wieczora.
– Ale zaraz potem urodzisz mi dzidziusia? – próbowała się targować Lenka.
– Nie dzisiaj – odparła Karolina. Miała naprawdę dość, a na dodatek usłyszała dźwięk telefonu i z niepokojem spojrzała na wyświetlacz. To była mama Mikołaja. Oby nie z wiadomością, że chłopiec zachorował i z dzisiejszej zabawy nici.