Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Dlaczego ty mi o nim nic nie mówisz? – zapytała Malwa szeptem, przeciskając się między stolikami.

– Nie wiem, o co ci chodzi! – broniła się Karolina. – Nie pytałaś, a to przecież jego prywatne sprawy.

– No wiesz? Jakbyśmy się znały od wczoraj.

– Jeślibym wiedziała, że tak ci zależy… – Karolina spojrzała na nią czujnie i Malwina nagle zaczęła się spieszyć.

– A skąd! – powiedziała. - Zwykła ciekawość. Muszę lecieć. Pa.

Pożegnała się i zniknęła, zanim Karolina zareagowała. Chciała jeszcze o coś zapytać, ale nie zdążyła. Weszli nowi goście i szybko ruszyła w ich stronę z kartą. Wdrożyła się już do obowiązków kelnerki. Podobnie jak pozostałych funkcji. Pomagała tutaj we wszelkich pracach. Zajmowała się wszystkim. Od pucowania podłogi przez dekorację sali po podawanie potraw i doprawianie słynnego rosołu. Była wszędzie tam, gdzie jej potrzebowano. Szybko zdobyła szacunek pracowników. Umiała bowiem stanąć obok nich, równie dobrze wykonać każdą robotę i żadnej nie unikała.

A tego dnia wiele było okazji, by to pokazać. Ruch był wyjątkowo duży. Nie wiedziała, czy to za sprawą coraz bardziej popularnych zwłaszcza wśród studentów czekoladowych gratisów, czy też zapachu żurku, który dzisiaj w kuchni warzył Jakub według jakichś tajemnych staropolskich receptur, a może miękkiego wilgotnego sernika w truskawkowej polewie. Dość powiedzieć, że wszystkie stoliki były zajęte.

Karolina uwijała się szybko. Miała czas do piętnastej, by jak najwięcej pomóc. Potem musiała odebrać córeczkę z przedszkola. Dzisiaj miał się też u nich bawić Mikołaj. Postanowiła więc wziąć dzieciom trochę ciastek przygotowanych przez Jakuba. Jedną z niezaprzeczalnych zalet nowej pracy był dostęp do posiłków. Nie musiała się już codziennie głowić, co by tu ugotować na obiad.

Było też wiele innych pozytywnych aspektów. Minęło trochę czasu i Karolina ze zdumieniem zauważyła, że po katastrofie jej życie zmieniło się na lepsze. Była sama, to znaczy nie w związku, ale czuła się o wiele mniej samotna niż wcześniej, gdy przynajmniej teoretycznie Patryk był obok niej. Polepszyły się jej stosunki z rodzicami, zwłaszcza z tatą, została jej cudowna córeczka. Wiernie stanęły obok niej przyjaciółki. Malwina i Janka.

Był też Jakub. Człowiek, któremu mogła powiedzieć wszystko. Być wobec niego całkowicie szczerą. Zjawisko zadziwiało nawet ją samą. Oczywiście nie rozmawiali na każdy temat. Szanowała to, że mężczyzna chronił znaczną część swojego świata. Nie chciała wchodzić do niego na siłę. Nie zarzucała go też własnymi troskami. Ale wiedziała, że zawsze może pogadać, jeśli będzie tego potrzebowała.

Przed piętnastą Jakub przyszedł do niej do kantorka. Sumowała właśnie faktury. Nie było to szaleńczo przyjemnie zadanie, ale o wiele mniej frustrujące niż na początku. Powolutku pojawiały się przychody i to była bardzo przyjemna świadomość.

– Robię rozliczenie. – Podniosła wzrok na Jakuba. Lubił na nią patrzeć. Miała oczy koloru czekolady i bardzo apetycznie mu się to kojarzyło.

– I co ci wychodzi? – Usiadł naprzeciw niej.

– Dla mnie dobrze. Spłacam długi, trwam, nie muszę sprzedawać spadku. Babcia byłaby dumna. Ale jest problem.

Jakub wygładzał dłonią blat stołu. Śledziła ten ruch z zafascynowaniem. Było w jego mocnych dłoniach, które tak wiele potrafiły, coś magicznego.

– Jaki problem? – zapytał.

– Nie zarobisz wiele, wspólniku – odpowiedziała szczerze. – Na czysto zostaje nam jakieś dwa tysiące na twarz.

– I świetnie – odparł, położył dłonie na kolanach i uśmiechnął się.

– Proszę cię, nie mów tak. – Wstała i zamknęła energicznie segregator z fakturami. – Jesteś świetnym fachowcem, ciężko pracujesz. Na pewno o tym wiesz. I ja też ci to muszę uczciwie powiedzieć. Znalazłbyś zatrudnienie bez najmniejszego problemu. Za dużo większe pieniądze.

– Wiem – powiedział.

– I co? Chcesz mi wmówić, że taki z ciebie szlachetny mnich karmelita bosy, że pracujesz wyłącznie dla idei?

Znowu ogarnęło ją nieprzyjemne uczucie, że nic z tego wszystkiego nie rozumie.

– Nie. – Pokręcił zdecydowanie głową.

– Ale… – popędziła go. – Po takim stwierdzeniu powinno nastąpić słowo „ale” i jakieś rozwinięcie.

– Nie musi przecież. – Chyba celowo trochę się z nią drażnił.

– Musi – powiedziała stanowczo. – Chcę zrozumieć, o co tu chodzi.

– Dobrze. – Znów zaczął wygładzać drewniane słoje stolika. – Nie wiem wprawdzie dokładnie, jaka jest moja wartość rynkowa, bo nigdy nie szukałem pracy. Po przyjeździe do Krakowa od razu zatrudnił mnie Michalski, a potem ty…

– Ale… – nie wytrzymała znowu i go pospieszyła.

– Znowu to słowo? Nie przepadam za nim. – Jakub uśmiechnął się.

– Tak – potwierdziła. – Musi się pojawić, bo nadal nie rozumiem.

– No dobrze – poddał się. – Odpowiem ci wyczerpująco. W miarę. Po odejściu Agnieszki pokłóciliśmy się z Michalskim okropnie. Wygrażał się, że kupi twój lokal. Przyszedłem tutaj pod wpływem silnych emocji. – Nie dodał, że także z tego powodu, iż tak bardzo ją polubił. Od pierwszego momentu. Wolał, by sytuacja była czysta. Płaszczyzna zawodowa i koniec.

– I ten gniew ci wystarcza? – zapytała. Jakoś trudno jej było w to uwierzyć. Silne emocje mogą wystarczyć na jakiś czas, ale nie na stałe. W końcu opadają i wtedy trzeba na nowo podjąć decyzje.

– Nie – odparł po chwili. Nie chciał poruszać tego tematu, ale jednocześnie nie mógł jej okłamywać. – Sprawia mi to wielką frajdę – zaczął ogólnie. – Jestem tu bardziej u siebie. Pracuję na sukces. To coś zupełnie innego niż zasuwanie dla szefa. Podoba mi się, nawet jeśli kasa jest mniejsza. Poza tym wierzę, że z czasem będzie dużo lepiej.

Rozpromieniła się tak bardzo, jakby jej właśnie ktoś podarował wygrany los na loterii życia.

– To znaczy, że nie odejdziesz? – zapytała. – Nie jest to dla ciebie tylko chwilowy przystanek?

– Nie – odpowiedział.

Chyba że Agnieszka znowu coś wykombinuje – pomyślał jeszcze, ale nie powiedział tego głośno. Nie było sensu martwić się na zapas.

Wstał i chyba chciał wrócić do obowiązków. Nie namyślając się ani chwili, podbiegła do niego i uściskała go. Po przyjacielsku, rzecz jasna, ale uczucie było niewiarygodnie przyjemne. Stali objęci dużo dłużej, niżby na to wskazywały okoliczności. Karolina ocknęła się pierwsza. Odsunęła na szerokość ramion.

– Dziękuję ci – powiedziała, patrząc mu w oczy. – Czuję, że będziemy doskonałymi wspólnikami.

– Tak – powiedział i coś go mocno szarpnęło w okolicach serca.

Pierwszy raz pomyślał, że właściwie to niekoniecznie musi walczyć o Agnieszkę. Kochał ponad wszystko swoją córeczkę i gotów był na każde poświęcenie, by być bliżej niej. Kiedyś ta sytuacja dotyczyła także Agnieszki. Ale to się zmieniało. W mocnej linie uczuć, które ich łączyły, pękło naraz mnóstwo sznurków. Został może jeden, bardzo już cienki i zużyty.

Jakub poczuł ulgę. Miłość powinna dodawać człowiekowi skrzydeł, a jego obciążała niczym metalowe sztaby włożone znienacka do plecaka. Kiedy poznał Agnieszkę, chciało mu się latać, ale potem Michalscy dzień po dniu wyrywali z jego skrzydeł po jednym piórku. Czynili jego życie coraz trudniejszym. Działo się to powoli, w taki sposób, że początkowo nawet tego nie zauważył. Dopiero teraz poczuł różnicę. Dotarło do niego, że może być inaczej. Praca jest również przyjemnością, nie tylko stresem, a z ludźmi da się swobodnie rozmawiać. Nie czuć się cały czas gorszym, niedorastającym do pięt.

Lubił to, co teraz robił, i nie pragnął zmian. Nawet jeśli szybciej przyniosłyby mu większe pieniądze.

– Co zrobimy z sobotą? – zapytał. – Znowu zamykamy czy jednak spróbujemy jakoś się zorganizować?

– A co? Czyżbyś się wybierał na szkolenie z Malwiną? – Sama nie wiedziała, dlaczego zadała to pytanie. Zdumienie zachowaniem przyjaciółki wciąż w niej tkwiło.

– Nie żartuj. Mówię poważnie.

– Ja jestem z Lenką sama – odpowiedziała. – W tym tygodniu Patryk może nas odwiedzić dopiero w niedzielę wieczorem, a nie chcę jej znowu zawozić do rodziców.

44
{"b":"690877","o":1}