— Tak bym chciał, aby Lu… Synteza jest bezbolesna… Odsunęłam się od niego z przerażeniem.
— Nie! Nie!
— Daisy! Nie doprowadzaj mnie do… — rozpoczął innym już tonem i urwał. Zdawało mi się, że w oczach jego dostrzegam obłęd. Zerwałam się z tapczanu.
— Do czego? Do czego mam cię nie doprowadzić? — zapytałam przygotowana już na wszystko.
Objął mnie gwałtownie wpół i przygarnął do siebie. Uczułam, iż jakiś zimny, metalowy przedmiot dotknął mego czoła. Jednocześnie w głowie zaczęło mi szumieć, a całe ciało ogarnął bezwład.
Przed oczyma zaczęły mi tańczyć i zamazywać się strzępy obrazów: ściany kabiny, twarz Deana, jego ręka wzniesiona nad moją głową, ręka, w której błysnął mi na moment jakiś czarny, owalny przedmiot.
Chciałam się wyrwać z jego objęć, ale nie byłam w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Czułam, że zapadam się gdzieś w dół, w przepaść…
Obudziłam się w niedużej, jasno oświetlonej sali, o ścianach i suficie z mleczno-białego „szkła”. Tylko jedna ze ścian była przezroczysta i widać było za nią urpiański ogród z pomarańczowymi, żółtymi i zielonymi roślinami.
Leżałam na dziwacznym tapczanie pokrytym miękkim, podobnym w dotyku do puchu, piankowym tworzywem. Kilka sprzętów, niewątpliwie przeznaczonych dla ludzi, między innymi stolik, szafka i fotele, dopełniało umeblowania.
Wstałam z tapczana i zakręciło mi się w głowie. Byłam osłabiona jak po długiej męczącej chorobie. Podeszłam do przezroczystej ściany. Nigdzie nie spostrzegłam nawet śladu otworów wejściowych. W ogrodzie panowała cisza i spokój. Mimo że miałam na sobie zwykłe ubranie — wideofonu nie było.
— Dean! — zawołałam głośno. Nie usłyszałam odpowiedzi.
Zaczęłam bić pięściami w ściany. Były one miękkie, elastyczne, uginające się pod dotykiem i nie wydawały żadnego odgłosu.
Podeszłam do stolika. Stało tam jakieś zamknięte naczynie z trzema rurkami. Prawdopodobnie znajdował się w nim płyn odżywczy. Uniosłam naczynie w górę i upuściłam z niedużej wysokości na stół. Spadało wolno, niezwykle wolno. A więc moja zdolność odbierania wrażeń została wzmożona.
Zaczęłam znów nawoływać, wzywać Deana, Lu, A-Cisa. Ale nikt się nie zjawiał. Byłam uwięziona. Niewątpliwie znajdowałam się na Juvencie, może nawet w Mieście Zespolonej Myśli.
Uważnie obejrzałam swe ciało. Niestety, potwierdzały się najgorsze obawy: znalazłam liczne ślady przyssawek, zacisków i elektrod.
A więc dokonano na mnie eksperymentu. Będę musiała urodzić, tak jak Zoe, Urpianina. Jak to się jednak stało, że koledzy pozwolili Deanowi zabrać mnie nieprzytomną z Astrobolidu? A może nie byłam nieprzytomna? Może tylko nie pamiętam? Może Dean podporządkował moją wolę swej woli i wszystkim zdawało się, że sama chcę z nim lecieć? Na pewno A-Cis był z nimi w porozumieniu.
Niespodziewanie jedna ze ścian jakby się rozstąpiła i do pokoju weszła mała, szara postać.
Poznałam.
— A-Cis! Gdzie ja jestem?
— Tam gdzie chciałaś.
— Ja? To nieprawda! Coście ze mną zrobili? Urpianin patrzył na mnie ze zwykłym spokojem.
— Nie ja cię tu przeniosłem — rozległ się melodyjny glos translatora — ani też żaden z Urpian.
— A więc Dean i Lu? I tyś im na to pozwolił?
— Ja im nie wydawałem takiego polecenia. Mają pełną swobodę działania w granicach bezpieczeństwa, tak jak każdy Ziemianin.
— Gdzie ja…
— Jesteś w Mieście Zespolonej Myśli, w domu Deana i Lu.
— A co dzieje się z Deanem? W jaki sposób zabrał mnie ze statku?
— Poszłaś sama. Dean i Lu znajdują się w tej chwili w Astrobolidzie.
— Poszłam sama? A więc…
— Tak. Stało się. Urodzisz córkę, która ma być żoną Lu i matką nowej ludzkości.
— Nowej ludzkości? Co Lu i Dean robią w Astrobolidzie? — zapytałam gwałtownie.
— Lu wciela w życie swój plan. Dean mu pomaga.
— A Andrzej, Igor, Kora? A inni? Zoe? Nie stawiają oporu?
— Już nie.
— To wyście do tego doprowadzili! Chcecie naszymi rękami…
Skoczyłam ku A-Cisowi wpółprzytomna z gniewu i rozpaczy. Nie dosięgły go jednak moje ręce. Natrafiłam na… pustą przestrzeń. To był tylko obraz wytworzony przez telewizory Urpiańskie.
— I co? Co teraz będzie? Co z nami będzie?
Czułam, że za chwilę padnę jak Zoe przed A-Cisem na kolana i będę błagać o litość. Choć wiem, że te istoty nie znają litości ani współczucia.
— Co z wami będzie? — powtórzył konwernom pytanie i po chwili dodał z naciskiem: — Macie wolną wolę. Tak jak chcieliście.
— Nie mamy żadnej wolnej woli! Wyście nam ją odebrali! Lu i Dean to narzędzia! Ślepe narzędzia! Wasze narzędzia!
— Nie! Jeśli nawet Dean i Lu narzucili swą wolę twoim towarzyszom, ty w tej chwili nie jesteś we władaniu Deana i Lu. Twój umysł jest wolny.
— Ale jestem zamknięta w tych pięciu ścianach!
— Już nie. Możesz w każdej chwili opuścić tę salę.
— Jak to możliwe? Dlaczego?
— Jesteś w Mieście Zespolonej Myśli. Jesteś u nas, Urpian. Myśmy zaś przyrzekli wam, że nie będziemy ingerować w pracę mózgu tych, którzy tego nie chcą. Ty nie chcesz…
— I nic nie działacie? — przerwałam. — Dlaczego ty nie lecisz do Astrobolidu? Nie przeciwstawiasz się temu, co chce uczynić Lu wbrew naszej woli?
— To nie nasza sprawa.
— Nic nie robicie, bo wam na tym zależy. Bo plany Lu to wasze plany!
— Działaj sama, jeśli chcesz. Mido czeka.
— Oczywiście, jeśli tylko będę mogła, to polecę! Czy jednak potrafię przeciwstawić się Lu? Czy istnieje choć jedna szansa na tysiąc?
— Przeciwstawisz się, jeśli zechcesz.
Głos płynący z translatora był spokojny i zimny.
— Muszę jednak cię przygotować…
W tej samej chwili uczułam, że skórę całego mojego ciała zwilża jakaś chłodnawa ciecz. Pokrywa twarz, płynie między włosami, ścieka po szyi, ramionach, plecach… zastygając w dobrze znany mi elastyczny strój noszony przez Lu, Deana, a dawniej Zoe.
— Chcesz już lecieć? Czasu mało…
— Tak. — Otoczył mnie obłok mgły. Jakaś siła uniosła mnie w górę.
— Co mam robić? Jak działać? — zawołałam do niewidocznego A-Cisa.
— Będziesz robić to, co uznasz za słuszne! Przekonamy się, jak potraficie kształtować swe losy!
Głos zamilkł i nie usłyszałam go więcej.
Otaczająca mnie mgła zrzedła i ujrzałam, że jestem zawieszona między gwiaździstym niebem a ogromnym globem planety.
Czas wlókł się wolno.
Usiłowałam skupić myśli, rozważyć na chłodno sytuację. Ale byłam tak zdenerwowana i wytrącona z równowagi dziwnym zachowaniem się Urpian, że nie potrafiłam skoncentrować uwagi na żadnym problemie.
Setki pytań cisnęło mi się do głowy: Co zastanę w Astrobolidzie? W jaki sposób przeciwstawię się Lu? Dlaczego Urpianie wysłali mnie do Astrobolidu? Czyżby zrozumieli swój błąd? A może to podstęp? Albo jakiś nowy eksperyment? A może, po prostu, na podstawie wiedzy gromadzonej przez długie wieki i po przeanalizowaniu wszystkich faktów doszli do wniosku, że ich plan przeobrażenia ludzkości może przynieść nam tylko szkodę? Może zadecydowało tu sięgnięcie przez I.u Deana siłą po władzę? Wszystko to było dla mnie wielką niewiadomą.
Nie wiem, jak długo leciałam. Zdawało mi się, że upłynęło wiele godzin.
Wreszcie ukazał się przede mną wielki kadłub Astrobolidu. W trzech miejscach z powierzchnią statku stykały się wierzchołki stożków z pyłów autosterowanych. A więc Lu korzystał z pomocy mido.
Do wnętrza Astrobolidu dostałam się bez trudu. Śluza była czynna.
Na korytarzach, w kabinach i laboratoriach panowała cisza. Nikt, nawet psy nie wybiegły mi na spotkanie. Znalazłam zresztą dwa na korytarzu. Leżały nieruchomo jakby pogrążone w sztucznym śnie. Trzeci stał przy wejściu do windy, zwracając ku mnie łeb tak powolnym, że ledwo dostrzegalnym ruchem.
Czułam potęgujący się z minuty na minutę niepokój. Ale nie był to strach — raczej świadomość odpowiedzialności i niewiara we własne siły.
Dotarłam wreszcie do sali klubowej. Tu zastałam wszystkich. Siedzieli bez ruchu w fotelach: Igor, Kora, Wład, Suzy, Will, Andrzej, Zoe, Allan… Mieli oczy szeroko otwarte, utkwione w jeden punkt sali.