Ludmiła siedzi na obszernym zielonym fotelu i rzeczywiście płacze. W pokoju w głębi domu gotuje się woda na herbatę, a botwina skwierczy na patelni obok złocistego, mięciutkiego koi.Ludmiła podnosi na Olega spojrzenie zaczerwienionych oczu.
— Powiedz, dlaczego? — prosi cicho Oleg.
— Co dlaczego? — Ludmiła pociąga nosem i wyciera go rękawem.
— Dlaczego cię stworzyli? Dlaczego do mnie przyszłaś?
— Czego ty chcesz, Oleg? Ciągle sprawiasz kłopoty. To przez ciebie musieliśmy tu zamieszkać, przez ciebie musieliśmy wykroić sobie kawałek ziemi z rwącej rzeki i trzech źdźbeł trawy. To wyczerpujące, takie wieczne zgadywanie. Uciekłam, bo chciałeś mieć coś, za czym mógłbyś gonić Nie wróciłam, bo uznałeś, że nie zasługujesz na mój powrót. Płaczę tylko dlatego, że myślałam, że tego właśnie byś chciał. — Ludmiła uśmiecha się promiennie, na jej twarzy maluje się usłużna radość. — Mogę się również ucieszyć na twój widok, albo złajać cię i kazać ci się płaszczyć, albo wychłostać cię jak konia, żebyś miał swoją pokutę. Powiedz tylko, czego chcesz? Powiedz, proszę cię.
— Przestań, Miła!
— Przyszłam do ciebie, Oleg, ja, całe miasto w jednym ciele, przyszłam, bo byłeś taki samotny i tak bardzo za nią tęskniłeś. Chciałam, żebyś mnie pokochał, mnie — dziewczynę z Nowogrodu i miasto w jednym, połączone, nierozerwalne, owoc naszego zespolenia. Chciałam, żebyś był szczęśliwy. Z materii twojego jestestwa stworzyłam ręce, nogi, piersi i włosy. Starałam się jak mogłam.
— Dlaczego właśnie ja?
Ludmiła przekrzywia głowę jak ptak.
— A kto powiedział, że tylko ty? Jestem pecią,jednym rękopisem w wielu częściach i wielu kopiach. I jestem Palimpsestem, wieloma fragmentami połączonymi w jeden rękopis. Robię to dla każdego, kto płacze, tęskni i pragnie. Nie mogę odwrócić się plecami do pragnień. Wzywają mnie, jakby były jednorożcem, a ja dziewicą. Chociaż tyle mogę zrobić. Tak trudno się tu dostać… Pragnęłam cię. Pragnęłam twojej siostry. Dla mnie to było łatwe.
— Chciałem odzyskać moją prawdziwą siostrę, w prawdziwym świecie, taką jak zawsze, w czerwonej sukience i z mokrymi włosami.
Ludmiła wstaje i podchodzi do Olega. Ujmuje jego twarz w dłonie. Ma takie ogromne oczy, łagodne i smutne, i całuje go jak kochanka, jak dobra kobieta kokietująca zagubioną duszę.
— Oleg… — szepcze. — Mój ty biedaku. Mój nieszczęsny chłopcze. W tamtym świecie nie ma żadnej Ludmiły. Nigdy nie było. Malutka Miła zmarła przed twoim urodzeniem i nigdy nie opuściła miast umarłych. Zatrudniła się tam w pracowni kapeluszniczej, ma kotka, a ty łykasz pigułki, żeby odpędzić halucynacje, ale one nie zawsze działają, więc Ludmiła pojawia się i znika. Mieszkając w mieście zwanym Nowym Jorkiem, widziałeś i słyszałeś wiele rzeczy, które nie istnieją. To właśnie nazywają obłędem.
Oleg opiera się o nią i szlocha, bezgłośnie i bez łez. Ona pachnie zupełnie jak jego Miła, mokrym sitowiem i wysokimi chmurami, a on nie chce tego słuchać — nie chciał słuchać wtedy, na łodzi, i nie chce teraz. Wtula twarz w jej piersi, na oślep szukając pociechy. Wie, że to wszystko prawda, lecz nie potrafi przekonać swojego serca, żeby stawiło jej czoło.
— Wszystkie tu przybywamy, Oleg, my, pecie,kiedy nie jesteśmy potrzebne gdzie indziej. Sadzimy truskawki i hodujemy kozy. Pieczemy świąteczne ciasta, pobieramy się, tańczymy tańce, których nikt inny nie zna. Jesteśmy peciami;razem tworzymy długą księgę cudowności. Ale ja chcę być Ludmiłą. Wszystkie chcemy być tym, do czego zostałyśmy stworzone. Taką mamy naturę. Puszczono nas w ruch, nie możemy się zatrzymać i chcemy odegrać wyznaczoną nam rolę. Chcemy kochać zapłakanych nieszczęśników, którzy przypadkiem napatoczą się na nas, na to miasto, na ciało Palimpsestu, które składa się z ulic, alej, urwisk, rzeki i bardzo głębokiej dziury w ziemi. W moich ramionach mówisz miastu tyle rzeczy, zwierzasz się z tylu tajemnic, a ono przygarnia je jak wtulonych w nie kochanków. Nie mogę odwdzięczyć ci się inaczej niż dzieląc się swoimi sekretami.
— Przepraszam, że cię skrzywdziłem.
— Nie skrzywdziłeś mnie. Chyba, że tego właśnie chcesz. Wystarczy jedno twoje słowo, żeby na moim brzuchu rozkwitły sińce, a z policzków pociekła krew. Albo, jeśli wolisz, będę cię całować i opowiadać o księciu topielców, szykownym jegomościu w niebieskich butach; będziemy razem jeść ryby i sadzić rabarbar w blasku księżyca.
Oleg całuje jej mostek, szyję, policzki, powieki. Chciałby wybrać coś jaśniejszego, bardziej błyszczącego, coś, czemu lekarze by przyklasnęli, co nazwaliby „postępem”. Ona jednak jest tak blisko, pachnie jak rzeka, a on nie jest lekarzem.
— Bądź nią, bądź moją Miłą. Zapomnij. Zapomnij, że kiedykolwiek byłaś pecią,zapomnij o wszystkim, co jest w tobie Palimpsestem, i bądź moją siostrą, dziewczynką z Nowogrodu, martwą dziewczynką, która mnie kocha. I ja też niech zapomnę. Kiedy znów się spotkamy, nie chcę pamiętać, że nie jesteś prawdziwa. Chcę zapomnieć, co mi powiedziałaś — że ona nigdy nie istniała. Pozwól mi już zawsze wierzyć, że jesteś moja i nigdy mnie nie opuszczałaś. Niech zapomnę wszystko inne. Nie może być prawdziwej miłości między dwojgiem obcych. Bądź Ludmiłą.
Peciazamyka oczy, łzy drżą na jej rzęsach. Kiedy się uśmiecha, cały pokój drży, tak smutny jest ten uśmiech. Oleg całuje ją w usta, a ona odwzajemnia pocałunek, zachłannie, tak jak umarli są zachłanni na ciepło, krew i żywych, oddychających kochanków. Kładzie mu dłoń na krzyżu, przyciska go do siebie i pociąga na zielony fotel. Na jej języku Oleg czuje smak Wołchowa, toczącego między nimi swe mętne, słodkie i głębokie wody.
Trzy
Dom bez słów
Przez pół dnia Oleg pomagał November podjąć decyzję, czy walizka na pewno będzie niezbędna. W końcu uznali, że przezorny zawsze ubezpieczony, i każde spakowało ubranie na zmianę i szczoteczkę do zębów. Była inna niż się spodziewał, nie przypominała tamtej istoty z Palimpsestu, kipiącej złotą elektrycznością, którą czuł tuż poza granicami swojego ciała. Wyglądała fatalnie, zresztą on pewnie też; wszyscy troje drogo zapłacili za przedostanie się na drugi brzeg płynącej przed nimi rzeki, po dwie monety — być może po to, żeby ta czwarta, ta Japonka, której jeszcze nie poznali, mogła przepłynąć za darmo, bezboleśnie, nie oglądając przewoźnika.
Ludo dał mu prezent: kluczyk, który niczego nie otwierał, ale był prześliczny, maleńki, wycyzelowany, srebrny i stary. Oleg nosił go teraz na szyi i czuł, że kluczyk do niego pasuje, że powinien jakoś dać się wsunąć pomiędzy jego kości i go otworzyć.
We Włoszech nie spotkał Ludmiły. Za dużo wody dzieli Włochy od Stanów, tłumaczył sobie. Na pewno się bała. Łatwiej mu było wyobrazić sobie, że Ludmiła opiekuje się jego domem w Nowym Jorku, niż choć przez chwilę przyznać, że kobieta, która była i zarazem nie była Ludmiłą, mogła mieć rację. Jeszcze trochę i nie będzie to miało żadnego znaczenia, pomyślał.
Żarłocznie pochłaniał jedzenie: jajka, chleb, pomidory, dziesięć odmian sera, bekon, pieczone kurczaki. Nie umiał się porozumieć z gospodynią — surową kobietą z twarzą jak maska. Miała na imię Nerezza i była wtedy tam, przy śluzie. Patrzyła bez słowa, jak tamci przyłożyli mu nóż do gardła. Doskonale znała angielski, ale nie chciała z nim rozmawiać, a kiedy na nią spoglądał, wzruszała ramionami, jakby chciała powiedzieć: „Zrobiłam to, co zrobiłam. Mieszkaj u mnie, jedz moje pokarmy; nie skrzywdzisz mnie bardziej niż już zostałam skrzywdzona”.
Ich dni składały się na razie głównie ze skradzionych pocałunków, śmiechu i długich okresów wzajemnego oplatania się ciałami. November rzadko z nim rozmawiała, ponieważ nie mogła rozmawiać z Ludo i bariera komunikacyjna w sposób całkiem naturalny się rozszerzyła, a z czasem przestała właściwie być barierą i stała się domem bez słów, w którym wszyscy troje znaleźli schronienie. Kiedy było po wszystkim, Oleg zawsze przynosił November herbatę. Chciał to robić, potrzebował tego, musiał jej służyć, być jej pecią,przekonać ją, że to, co dla nich zrobiła — sprowadziła ich tutaj, tracąc przy tym tak wiele — opłaciło się.