Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— Ale po co? Czego ode mnie chcecie?

— Chcemy latać. Chcemy porzucić tory, wędrować swobodnie, paść się i skowytać u stóp gór. Chcemy uciec ze świata naszych rodziców, którzy udają, że nie wiedzą o naszym istnieniu, naszych podróżach i pragnieniach, choć sami przecież żyją, podróżują i pragną. Ty nie chcesz uciec od matki?

Sei wpatruje się w krew na jej kolanach. Nie słucha.

— Przesiedziałam z tobą wiele godzin, było dużo krwi — mówi. — Tak długo to trwało. Tak długo.

— Umieranie musi potrwać. Nawet kiedy śmierć jest szybka, trwa długo. Trudno mi było cię zostawić… Pewnie to właśnie chciałabyś teraz usłyszeć? Że nie chciałam zostawiać swojego dziecka? Ale prawda jest taka, że umieranie trwa długo. Serce musi przestać bić, oddech musi ustać, muszą umrzeć wszystkie te drobiazgi, o których nawet nie wiesz, że utrzymują cię przy życiu, wszystkie książki, sny i pędzle. A potem trzeba przejść długą drogę po ciemku, przez góry. Są tam sosny. I są latarnie: widzisz przed sobą i za sobą długi ciąg latarń wijący się po stoku góry, z przodu i z tyłu.

— Nie jesteś moją matką. Wiem, że nią nie jesteś.

— Ale w niczym jej nie ustępuję. Mogę być twoją matką, a ty moją. To będzie taka zabawa. Pamiętam twoją matkę. Skonstruowano mnie w taki sposób, żebym pamiętała. Cała składam się z pamiętania.

Sei spogląda w oczy, które mogłyby należeć do Usagi. Odbija się w nich jej twarz — smutna, zagubiona, z tygrysami czającymi się za uszami. Kładzie dłoń na piersi matki, dotyka krwawej miazgi i rany nad sercem.

— Połóż się pode mną — mówi, przypomniawszy sobie swoją babkę pod łzawnikami, matkę pod ziemią i samą siebie z dala od słońca. — Będę cię strzec.

Pod jej dotykiem rana na piersi matki znika bez śladu, jakby skóra w tym miejscu nigdy nawet o niej nie śniła.

Sei osuwa się w ramiona ducha w czerwonej masce. Trzecia Szyna obejmuje ją mocno i kołysze czule, z miłością, jak światło. Obfitość wciska się między jej rękę i wciąż jeszcze płaski brzuch i już po chwili rozlega się atramentowe chrapanie.

— Niedużo już zostało nam pociągu do obejrzenia — mówi Trzecia Szyna. — Zanim wejdziemy do kabiny maszynisty, żeby złożyć mu wyrazy szacunku, powiedz mi, Sei, moja rybko, moje dziecko, czy ktoś będzie cię szukał?

W jej czerwonym głosie niespodziewanie pojawia się łagodnie oskarżycielki ton.

— Nie, skądże. Nikt mnie tu nie zna.

— My cię znamy.

— To co innego. Nikogo takiego nie będzie, obiecuję.

— A jednak ona tu przyszła. — Trzecia Szyna całuję Sei w bark i wydyma blade wargi. — Powiedz, co mamy robić. Rozkazuj. Każ nam otworzyć przed nią drzwi, albo każ je zamknąć szczelnie jak zaciśnięte wargi i zostawić ją z rozdziawionymi ustami na peronie. Prowadź nas. Powiedz, co jest słuszne.

Kiedy Sei próbuje… Jest jej coraz trudniej, ale kiedy próbuje wyczuć obecność tamtych, których wrażenia unoszą się tuż pod powierzchnią jej zmysłów — pod językiem, pod palcami, pod stopami — czuje tylko zapach stacji kolejowej, naoliwionych szyn, podziemnych tuneli.

— Wpuśćcie ją — mówi i zasypia u matki na kolanach.

Jeden

Życzenia na drzewach

— To koniec — powiedziała Sei, składając ręce na kolanach.

Siedziały w restauracji wciśniętej między dwóch Buddów ,mrużąc oczy przed oślepiającym blaskiem słońca.

— Co to znaczy? — Yumiko siorbnęła zupy grzybowej. — Nie tobie pierwszej się to zdarzyło. Usuń ciążę.

— To znaczy… — Sei udaje, że jej nie słyszała, i bierze głęboki wdech. — To znaczy, że w „Dnie Niebios” nie ma już chyba nikogo, z kim bym nie była. Nie jestem… taka jak ty. Kiedy tam trafiam, zawsze ląduję w moim pociągu, wśród podróżujących nim pasażerów. Pędzą podziemnymi tunelami pod miastem… Musiałabym połykać Kioto po kawałku z prędkością początkującej dziwki, żeby za nimi nadążyć. A ja jestem zmęczona i w dodatku nikt mi już nie został. Czas, żebym wróciła do domu. Odwiedzę grób matki. Sprawdzę, czy mam jeszcze pracę. Zastanowię się, co z dzieckiem. Znajdę pozostałych, jeśli gdzieś tam są.

Yumiko zmarszczyła brwi.

— Aborcja to najlepsze wyjście.

— Nie wykluczam jej.

— Nie rozumiesz. — Yumiko pokręciła głową. — Powiedziałam przecież, że nie jesteś pierwsza. Ryzyko zawodowe, prawda? Zdarza się, i to dość często. Mnie też się zdarzyło. Dwa lata temu urodziłam syna.

— Nigdy mi o tym nie mówiłaś.

— Ojciec wyrzucił mnie z domu. Pochodzę z małego miasteczka, gdzie dziewczyny nie zachodzą w ciążę. No, chyba że akurat zajdą. Ja od lat jeździłam regularnie do dużego miasta, więc odesłał mnie tam z powrotem, żebym sypiała sobie z demonami i zapiła się na śmierć. — Yumiko zasalutowała Sei kieliszkiem żółtego wina. — Nie wiedziałam, jak to będzie. Postanowiłam urodzić, ponieważ uległam urokowi wypaczonej ideiświętości macierzyństwa, a poza tym byłam taka młoda, że wyobrażałam sobie, że będzie to przypominało posiadanie lalki. Urodziłam syna w kanciapie na tyłach „Dna Niebios”, wśród brudnych kieliszków i ścierek. Był cały pokryty ulicami, długie czarne linie biegły po jego skórze od czubka głowy aż po stopy, ale to nie była mapa Palimpsestu, tylko jakiegoś innego miejsca. Nowego miasta. Nigdy nie słyszałam takich nazw ulic, jakie miał na sobie, a poza tym wyglądały inaczej: były długie i proste, tworzyły regularną siatkę. To było zupełnie inne miasto. Odwrócił tę swoją dziecinną główkę, spojrzał na mnie i bardzo wyraźnie powiedział: „Chcę wrócić”. Krzyczałam przez tydzień. Był we mnie przez cały ten czas, śnił, podróżował, uczył się, a teraz nie mogłam znieść jego wzroku.

— Co się z nim stało?

— Właściciel i jego żona go adoptowali. Chwała Bogu. Zabroniłam im go przyprowadzać do klubu, kazałam kształcić na księdza. Mam nadzieję, że umrze jako prawiczek. — Trzęsącą się ręką podniosła kieliszek do ust. Pociągnęła solidny łyk wina. — Rozumiesz? To nie ty się rozmnażasz. Nie ty masz dziecko. To Palimpsest. Dlatego aborcja jest najlepszym rozwiązaniem.

Sei z wysiłkiem przełknęła ślinę. Zabrakło jej słów. Nie umiała sobie wyobrazić ani synka Yumiko, ani swojego dziecka.

— Poza tym nie chcę, żebyś wyjechała — ciągnęła Yumiko. — Nie powiem, że cię kocham, obie chyba jesteśmy ponad to, ale dobrze jest mieć przyjaciółkę, która wie to, co ja. Spokojną. Taką, która nie wątpi, że istnieją większe cuda niż to miasto. Czy to nie kojące, wiedzieć to, co my wiemy, i dzielić tę wiedzę?

— Naturalnie, że tak.

— No to zostań. Jeszcze, chociaż parę dni. Pomódl się za matkę. W Kioto jest tyle świątyń i kapliczek, że nie wystarczyłoby ci życia, żeby je wszystkie zliczyć. Któraś z nich na pewno będzie w sam raz.

Sei podrapała się po policzku i zagapiła na tętniącą życiem ulicę. Rzeczywiście, ta świadomość działała na nią uspokajająco, ale zarazem sprawiała, że rozmiar, jasność i wspaniałość Kioto bledły i rozmywały się; nie rozróżniała pojedynczych twarzy na ulicy — tylko dlatego, że nie były podłużne ani czerwone.

— Kiedy miałam czternaście lat, moja matka się zabiła — powiedziała z wahaniem. — Dźgnęła się w pierś kuchennym nożem, a potem przeczołgała do pokoju wyłożonego tatami,żeby tam umrzeć. I tam ją znalazłam po powrocie ze szkoły. Masz pojęcie, jak długo umiera się od takiej rany? Godzinami. Ani wtedy, ani dzisiaj nie umiałabym tych godzin zliczyć.

— Sei…

— Nawet nie zadzwoniłam po lekarza. Chciałabym móc powiedzieć, że to ona mi zabroniła, ale to nieprawda. Po prostu patrzyła na mnie i czekała na śmierć. Nie wyjęła noża z rany, w ogóle się nie poruszyła, a kiedy już się odzywała, mówiła o tygrysach. Trzymałam ją tak przez długie godziny, czekając, aż umrze, i powtarzałam tylko: „Odejdź już, odejdź, proszę”. Którą świątynię mi polecasz, Yumiko, żeby mnie z tego rozgrzeszyła? Który bóg mi wybaczy?

— Nie wiem. Ale wiem, że nie jesteś swoją matką, cokolwiek myślisz.

— Wygaduję głupstwa i chcę porzucić swoje dziecko.

Yumiko wzięła Sei za rękę i splotła palce z jej palcami, cały czas kręcąc głową.

64
{"b":"163415","o":1}