W półmroku sypialni jej oczy były ogromne jak dwa zamki otwierające się aż na Atlantyk, a nawet jeszcze dalej, aż do słonego morza umarłych i rozsianych na nim mrocznych wysp.
Odwróciła się gwałtownie i zwymiotowała na zimną posadzkę. Położył jej rękę na plecach i odgarnął włosy, kiedy wstrząsały nią kolejne spazmy żalu i samotności; nie mógł ich powstrzymać. Jej ciało dygotało mu w rękach, chciało żyć, zdecydowane pozbyć się wszystkiego, co nie jest życiem. Szlochając, zgięła się wpół i oparła o wezgłowie. Przez jej kręgosłup przepłynęło coś, co zbliżyło ich bardziej niż wcześniej jego nasienie, połączyła ich wspólnota cierpienia przekraczającego ludzkie granice. Oleg uświadomił sobie, że to właśnie zapamięta ze znajomości z Hester; długo po tym, jak zapomni, co czuł, poruszając się w niej, będzie pamiętał, jak podtrzymywał jej włosy, kiedy wyrzygiwała sobie serce na podłogę jego sypialni.
Wyszła, zanim się obudził. Zdawał sobie sprawę, że więcej jej nie zobaczy. Nikt nie lubi świadków własnej słabości.
* * *
Tego ranka wmusił w siebie jajko. Triumfował. Po drugim soku z pomarańczy, podpierając się parasolem jak laską, zdołał przejść do następnej przecznicy, żeby sprawdzić stan swojego konta w banku. Poczuł się tak, jakby znów patrzył w oczy Hester, ciemne i głębokie; musiał się oprzeć o czyste, szklane drzwi banku, żeby nie stracić równowagi.
Nikt mu nie pomoże. Stracił wszystkich najbliższych. Ludmiła na dobre od niego odeszła, nieodwracalnie. Zamarznięte łóżko przypominało o zbyt wielu utraconych kobietach. Została tylko ta Ludmiła w Palimpseście, ciepła i żywa. Dar. Znajdzie ją tam, wystarczy, że pójdzie wzdłuż rzeki… Ale nie w takim tempie, nie może zbierać pojedynczych, przypadkowych nocy jak zbyt rzadko nizanych na nitkę koralików. To za wolno.
Jeżeli nie zapłaci czynszu, wystarczy mu pieniędzy na bilet do Rzymu.
A jeżeli kupi bilet do Rzymu, może nie będzie musiał się więcej przejmować opłacaniem czynszu. Uczciwy układ.
Tyle tylko, że w tej chwili nie miał siły nawet pojechać na lotnisko. W płucach coś mu grzechotało, jakby przy każdym oddechu odrywał się od nich kawałek szkła. Tak długo spał, i tak rozpaczliwie, że czuł się jak ta dziewczynka z bajki, dziewczynka wśród cierni, która spała tak długo, że zdusiła w sobie cały sen i obudziła się w zamku pełnym duchów. Żadna cząstka jego ciała nie sprawiała wrażenia całkowicie przebudzonej.
Wypłacił wszystkie pieniądze i zamknął się w pokoju ze swoją kolekcją zamków i kluczy. Ułożył gotówkę w zgrabny stos na wiekowym zamku kancelarii prawnej, z odbitym w mosiądzu symbolem wagi, i nie spuszczał jej z oka: chciał mieć pewność, że mu nie ucieknie. Pokój intensywnie pachniał metalem; ten zapach kojarzył mu się z ukojeniem, siłą, odpornością. Zupełnie do niego nie pasował. Stosik pieniędzy nie był duży, ale chyba powinien wystarczyć.
W czasach, gdy do krain sennych był wchód dwojaki, bramą z kości słoniowej i bramą rogową, kładziono zmarłym monety ma powiekach, żeby mieli czym opłacić przejazd na drugi brzeg szerokiej, czarnej rzeki, oddzielającej świat żywych od pracowni kapeluszniczych i fabryk amunicji. Oleg zastanawiał się kiedyś, jak przekładano wartość pieniędzy między dwoma światami. Księgi o tym milczały. Jak one się przenosiły, te trupie monety? Jak mogły znikać tutaj i pojawiać się tam? Czy musiały przebyć długą drogę wśród gór i wąwozów? Czy miały z tym kłopot? Czy były tym umęczone? Czy niektóre z nich kapitulowały i nie docierały na miejsce?
Róg Ospałej i Rozleniwionej
Wojna skończyła się dwanaście lat temu, w dniu pierwszego przesilenia zimowego. Zima w Palimpseście jest długa, lato jeszcze dłuższe, a specjaliści układający kalendarze to ludzie mądrzy i onieśmielający. Zima dzieli się na cztery okresy: pierwszy przymrozek, zima gałęzi, zima śniegu i zima błota. Pierwsze przesilenie, w czasie pierwszego przymrozku, kiedy zbiera się jeszcze spóźnione, rozleniwione owoce, a w diamentowych kuflach warzy cydr, to uroczysty dzień: Święto Białego Lisa, Dzień Świeżego Szronu, Festiwal Zamiecionego Paleniska. Jego nazwę wielokrotnie wymazywano i zapisywano na nowo, jak wszystko w Palimpseście.
W dniu podpisania traktatu pokojowego czerwone liście były skute lodem i srebrem. To było tutaj, dokładnie tu, gdzie teraz stoisz. Nie jest to żadne szczególne miejsce, a tego wydarzenia nie upamiętnia żaden posąg ani tabliczka z opisem dla zwiedzających. W dole, poniżej poziomu ulicy, rzeka łomocze o urwisko. Na górze stoi cicha piekarnia, w której wdowa imieniem Klaudia płacze nad ciastem i wypieka kruche lukrowane ciasteczka ze łzami i owocami ostrokrzewu. Nadal warzy zimowy cydr, w zwyczajnych, pozbawionych ozdób kuflach.
Casimira przywdziała w tym dniu żałobną czerwień, a przy podpisywaniu traktatu po jej twarzy spływały łzy, których nikt się nie spodziewał. Cumujące w porcie na dole statki miały czerwone żagle i czerwone bandery. Niepokonana generał Ululiro, z cętkowaną i niemiłosiernie błyszczącą głową żarłacza błękitnego, stała obok schylonej nad dokumentem zielonowłosej Casimiry. Reprezentowała armię. Podpisała traktat w imieniu wojsk parlamentu.
Casimira była taka młoda, nieprzyzwoicie młoda, miała najwyżej dwadzieścia lat — a mimo to złamała włócznię Ululiro, zakończyła wojnę, spełniła swoje jedyne niezrealizowane pragnienie. Zatriumfowała.
Nie bądź na nią zła, Ululiro, córko szlachetnego latarnika, która za młodu z takim zapałem tańczyłaś wokół ognistych gazowych kul! Prawda jest taka, że Casimira pragnęła zwycięstwa bardziej niż ty nim gardziłaś, a ja mam figlarną naturę i spełniam tylko najżarliwsze pragnienia.
Ścięte mrozem liście opadały jeden po drugim na podwyższenie, roztrzaskując się na nim bezgłośnie. Nie było orkiestry dętej, nikt się nie odzywał; większość obecnych nie mogła mówić.
Przy okazji podpisywania traktatu nie zapomniano o rozsianych po całym mieście stu tysiącach weteranów, okaleczonych i nieodwołalnie niemych. Jak to jednak zwykle bywa, przewidziane dla nich święte miejsca skurczyły się z czasem do kawałka pustej plaży, a z przywilejów zostało tylko uprzejme skinienie głowy, kiedy ktoś mijał ich na ulicy. W mozolnie rozpisanych paragrafach znajdują się także zapisy określające obszar kwarantanny — i to jest właśnie to miejsce, ten drewniany krąg, wyniesiony nieco ponad poziom gruntu, gdzie przed laty królowa wszelkich owadów i rekin stali ramię w ramię i patrzyli naopadające liście.
* * *
Dziś mało kto chce o tym rozmawiać, ale jest to również punkt, przez który w przeszłości przybywali do miasta imigranci. Stali mieszkańcy. Kiedy znów zaczną przybywać? Czy w ogóle zaczną? A jeśli tak, to gdzie się pojawią? Przez lata budzili się właśnie tutaj, nadzy i zakrwawieni. Drogi prowadzące do miasta były bowiem żmudne i niebezpieczne, a przebycie ich należało opłacić żalem i determinacją.
Klaudia ma dla nich ciastka, gdyby naprawdę mieli wrócić. Walczyła w ich obronie; straciła na wojnie oko i jedną nogę, od kolana w dół. Drugą nogę ma muskularną, gruzłowatą i owłosioną — to niedźwiedzia łapa, którą zasłania rozmiękczonym przez starość fartuchem. Codziennie rano studzi na parapecie ociekające czerwonym sokiem ciasta i ciasteczka i wpatruje się w podwyższenie. Jest cicha i spokojna w swoim przeświadczeniu, że żaden wysiłek nie idzie na marne. Casimira zapowiedziała, że wrócą.
* * *
Ludovico prowadzi łódź przez mroki wieczoru. Jest jasno i chłodno, deszcz ustał, gwiazdy błyszczą jak otwarte białe usta na niebie. Spogląda na młodego mężczyznę, skulonego obok ławki i wpatrzonego w bulgoczący mleczny nurt rzeki. Chce mu powiedzieć: „Moja żona Lucia też tu jest. Nie jej kopia, tylko ona sama, oryginał. Nie chce mnie, ale ja nie mogę przestać jej gonić, tak jakbym był królikiem i nie mógł się zatrzymać, bo wtedy pęknie mi serce. Rozumiem, co próbujesz zrobić. Na twardej kanapie u Nerezzy śpi kobieta, która też cię zrozumie, chociaż nie możesz z nią porozmawiać. Jest jak koziorożec, który — bystry, przebiegły i silny — przemierza najwyższe, najbardziej strzeliste szczyty gór. Sierść ma jak blask księżyca, a jeśli go spłoszysz, zeskoczy wprost na ziemię i z wdziękiem wyląduje na rogach, cały i zdrowy. Nigdy więcej na ciebie nie spojrzy”.