Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Odeszliśmy kawałek, znaleźliśmy schodki prowadzące do jakiegoś domu i usiedliśmy na nich. Podałem mu flaszkę. Pociągnął sobie.

– Dobre winko.

Oddał mi flaszkę. Teraz ja sobie pociągnąłem.

– Taak. Niezłe.

– Słoneczko grzeje.

– Taak, Przygrzewa nieźle.

Siedzieliśmy w milczeniu. Co pewien czas jeden podawał flaszkę drugiemu.

W końcu ją opróżniliśmy.

– No dobra – powiedział. – Muszę już iść.

– Na razie!

Odszedł. Wstałem, ruszyłem w przeciwną stronę i zaraz za rogiem skręciłem w Main Street. A potem szedłem tą ulicą dalej, aż do „Roxie”.

Fotosy striptizerek wisiały na wystawie za szybą. Wkroczyłem do środka i kupiłem bilet. Bileterka w okratowanej kabinie wyglądała lepiej niż dziewczyny na fotosach. Zostało mi jeszcze 38 centów. Wszedłem do zaciemnionej sali kino – teatru i ulokowałem się w ósmym rzędzie. Trzy pierwsze były zapchane.

Miałem szczęście. Film się skończył i pierwsza striptizerka wyszła już na scenę. Darlene. Jako pierwszą wystawiali zwykle najgorszą – starą weterankę, która zdążyła się już nieźle rozsypać i teraz machała na ogół nogami w jakimś chórku. Mieliśmy więc na początek obejrzeć Darlene. Pewnie któraś z koleżanek została zamordowana albo miała ciotkę, lub atak histeryczny – i to dało podupadłej gwieździe szansę zatańczyć znowu solo.

A jednak Darlene okazała się całkiem w porządku. Chuda, ale z piersiami. Ciało jak wierzba. Szczupły tułów, szczupłe plecy, a tuż poniżej monstrualnie wielki tyłek. Coś cudownego! Już samo to wystarczyło, by doprowadzić mężczyznę do szaleństwa.

Miała na sobie czarną aksamitną suknię z rozcięciem aż do biodra, a jej łydki i uda w kontraście z czernią wydawały się bielusieńkie. Tańcząc patrzyła na nas spod ciężkich od tuszu rzęs. Była to dla niej rzadka okazja. Na pewno chciała powrócić na afisze, odzyskać status pierwszoplanowej tancerki. Postanowiłem trzymać za nią kciuki. Mozolnie odpinała suwaki, coraz bardziej się obnażając, wysupłując z tej wymyślnej sukni nogi, biel ciała. Wkrótce miała na sobie tylko różowy staniczek i maleńki nacipnik z imitujących diamenty błyskotek, które lśniły i kołysały się w rytmie tańca.

Darlene przetańczyła przez scenę i chwyciła obiema dłońmi kurtynę. Kurtyna była ciężka od kurzu, postrzępiona. Darlene wczepiła się w nią palcami, tańcząc w różowym świetle punktowego reflektora, w takt muzyczki granej na żywo przez czteroosobowy zespół.

Po chwili zaczęła się z tą kurtyną pierdolić. Orkiestra weszła w równy, kołyszący rytm, a ona robiła ten numer tak, jakby naprawdę dawała temu kłębowi materiału. Rżnęła go równo z orkiestrą. Różowe światło zmieniło się nagle na purpurowe. Orkiestra przyśpieszyła, grała na pełen gaz. Darlene wygięła się w łuk, odchyliła głowę, rozchyliła usta. Udawała, że szczytuje.

Wreszcie wyprostowała się i tanecznym krokiem wróciła na środek sceny. Z miejsca, gdzie siedziałem, słychać było, jak nuci sobie, wtórując muzyce. Uchwyciła ramiączka różowego stanika, zdarła go z siebie i odrzuciła na bok. Facet siedzący trzy rzędy przede mną zapalił w tym momencie papierosa. Darlene całkiem już niemal naga, w samym nacipniku, wepchnęła sobie palec w pępek i jęknęła.

Nadal tańczyła na środku sceny. Orkiestra zwolniła tempo, grała teraz bardzo cicho. Darlene znowu zaczęła delikatnie poruszać biodrami. Tym razem pierdoliła się z nami. Paciorkowy nacipnik powoli, jak na fali, kołysał się w tył i w przód. Czteroosobowa kapela ponownie zaczęła przyśpieszać. Wyraźnie zmierzali do punktu kulminacyjnego, perkusista odpalał fajerwerki na rancie werbla, ale widać było, że są zmęczeni i chcą już skończyć.

Darlene drażniła palcami swe nagie piersi, eksponując je, wystawiając na nasze spojrzenia. Oczy miała senne, rozmarzone, wargi rozchylone i wilgotne. Nagle odwróciła się, wypięła na nas swój ogromny tyłek i zaczęła nim kręcić. Koraliki lśniły, podskakiwały jak oszalałe, skrzyły się w świetle. Krąg reflektora drgał i tańczył jak pijane słońce. Czterej klezmerzy walili i tłukli w instrumenty. Darlene obróciła się przodem do nas. Zerwała z siebie koraliki. Patrzyłem, wszyscy patrzyli. Przez cieniutką gazę w kolorze ciała widać było włosy na piździe. Tusz orkiestry dosłownie chłostał jej dupę.

A mnie i tak nie chciał stanąć.

Charles Bukowski

Faktotum - pic_2.jpg

Charles Bukowski urodził się 16 sierpnia 1920 roku w Andernach w Niemczech. W 1923 roku wraz z rodzicami (ojciec Amerykanin, żołnierz walczący w I wojnie światowej, matka Niemka) wyemigrował do Stanów Zjednoczonych i zamieszkał w Los Angeles. Ojciec odpowiedzialny za kapralską atmosferę rodzinnego domu, wywarł negatywny wpływ na psychikę dorastającego Charlesa.

Po skończeniu szkoły średniej L.A.High School, przez dwa lata studiował w City College w Los Angeles – dziennikarstwo, język angielski, teatr oraz historię. Jednak bardziej od uczelni pociągała go nauka, jaką mogło dać mu życie – chętnie bywał w podejrzanych knajpach, w których trwonił zarobione pracą fizyczną niewielkie pieniądze na alkohol, hazard i kobiety.

Pierwsze opowiadanie opublikował w 1944 roku w nowojorskim piśmie "Story". Po trudnym początku, kiedy czasopisma i wydawnictwa odrzucały większość jego materiałów, przyszły pomyślne lata 60., kiedy ukazało się kilkanaście książek, i 70., gdy Bukowski wzbudził zainteresowanie wydawców europejskich.Tłumaczony na kilkanaście języków, stał się jednym z bardziej znanych współczesnych autorów amerykańskich. Wieczny outsider – nigdy nie wiązał się i nie był łączony z żadnym ugrupowaniem literackim, koterią, szkołą czy ideologią.

Był wielkim miłośnikiem muzyki klasycznej (wszystko to bardzo często pojawia się w jego twórczości). Pytany o literackie fascynacje, przyznawał się do Walta Whitmana, Hemingwaya, Dostojewskiego i Celine'a. Od 1985 roku był żonaty z Lindą Beighle.

Autor zmarł na raka 9 marca 1994 roku, mając w swoim dorobku około 50 publikacji książkowych – powieści, zbiorów opowiadań i tomów wierszy.

***
Faktotum - pic_3.jpg
40
{"b":"122976","o":1}