Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Chłopcy odpowiedzieli śmiechem.

– No więc jaka jest jedyna sytuacja, w której człowiek może stracić panowanie nad taksówką?

Nikt nie odpowiedział. Podniosłem do góry rękę.

– Słucham cię, Chinaski?

– Człowiek może stracić panowanie nad taksówką, gdy kicha.

– Tak jest. To jest właściwa odpowiedź.

Znowu poczułem się prymusem. Zupełnie jak za dawnych lat w miejskim koledżu Los Angeles: złe stopnie, ale w gębie mocny.

– No dobrze. A więc jeśli zachce nam się kichać, to co wówczas robimy?

W momencie gdy podnosiłem ponownie rękę, otwarły się drzwi i do sali wszedł jakiś człowiek. Przemierzył przejście pomiędzy rzędami ławek i zatrzymał się naprzeciw mnie.

– Nazywasz się Chinaski?

– Tak.

Gwałtownym, gniewnym niemal gestem zerwał mi taksówkarską czapkę z głowy. Wszyscy się na mnie gapili. Twarz Smithsona nie wyrażała żadnych emocji.

– Chodź ze mną – powiedział ów człowiek.

Wyszedłem za nim z sali wykładowej. Poprowadził mnie do swojego biura.

– Siadaj.

Usiadłem.

– Sprawdziliśmy cię, Chinaski.

– Tak?

– Byłeś osiemnaście razy karany za zwykłe opilstwo i raz za prowadzenie po pijanemu.

– Wiedziałem, że jeśli o tym napiszę, to mnie nie przyjmiecie.

– Oszukałeś nas.

– Przestałem pić.

– To nie ma żadnego znaczenia. Podałeś fałszywe dane w kwestionariuszu i jesteś zdyskwalifikowany.

Wstałem i wyszedłem bez słowa. Powędrowałem chodnikiem obok Gmachu Rakowego. Wróciłem do naszego mieszkania. Jane leżała w łóżku. Miała na sobie podartą różową halkę. Jedno z ramiączek spięte było agrafką. Zdążyła już się upić.

– Jak ci poszło, staruszku?

– Nie przyjęli mnie na taksówkarza.

– A to czemu?

– Nie chcą mieć u siebie homoseksualistów.

– Ach, tak. W lodówce jest wino. Nalej sobie szklankę i chodź do łóżka.

Tak też zrobiłem.

73

Parę dni później znalazłem ogłoszenie w gazecie. Sklep z przyborami artystycznymi oferował pracę w dziale wysyłkowym. Było to bardzo blisko miejsca, w którym mieszkaliśmy, niestety jednak zaspałem i dotarłem tam dopiero o 3 po południu. Kierownik rozmawiał właśnie z innym kandydatem. Jakaś dziewczyna dała mi formularz do wypełnienia. Wyglądało na to, że mój konkurent wywarł dobre wrażenie na kierowniku – słychać było, jak obaj się śmieją. Wypełniłem formularz i czekałem. Wreszcie zostałem wezwany.

– Powiem panu coś – zacząłem. – Dziś rano zgodziłem się już podjąć pracę gdzie indziej. Po czym, zupełnie przypadkowo, natrafiłem na pańskie ogłoszenie. Mieszkam tuż za rogiem. Pomyślałem sobie więc, że może byłoby przyjemniej mieć pracę tak blisko domu.

Poza tym sam trochę maluję. I przyszło mi do głowy, że pracując tu mógłbym pewnie kupować u was taniej przybory artystyczne.

– Dajemy naszym pracownikom 15 procent zniżki. Jak się nazywa firma, która pana zatrudniła?

– Jones – Hammer Arc Light Company. Mam być tam kierownikiem działu wysyłkowego. Firma mieści się przy Alameda Street, niedaleko rzeźni. Zaczynam pracę jutro o 8 rano.

– No cóż… Chcielibyśmy porozmawiać jeszcze z innymi kandydatami.

– Rozumiem. Prawdę mówiąc, nie liczę specjalnie na to, że mnie zatrudnicie. Wpadłem tu po prostu, bo miałem po drodze. Mój numer telefonu znajdzie pan w formularzu. Oczywiście, gdy zacznę już pracować w Jones – Hammer, to nie będę mógł tak po prostu od nich odejść. Byłoby to nie fair.

– Jest pan żonaty?

– Tak. Mam jedno dziecko. Mój synek nazywa się Tommy. Ma 3 latka.

– Doskonale. Damy panu znać.

O wpół do siódmej wieczorem zadzwonił telefon.

– Pan Chinaski?

– Tak. Słucham?

– W dalszym ciągu reflektuje pan na tę pracę?

– Przepraszam, ale o którą pracę chodzi?

– W Graphic Herub Art Supply.

– No… chyba tak.

– W takim razie proszę zgłosić się o 8.30 rano.

74

Wyglądało na to, że ten interes z przyborami artystycznymi nie szedł za dobrze. Zamówienia przychodziły rzadko i były nieduże. Kierownik, Bud, przyszedł na zaplecze, gdzie stałem wsparty o stół do pakowania, paląc cygaro.

– Kiedy nie ma ruchu w interesie, możesz wyskoczyć na kawę. Jest tu taka kafejka za rogiem. Uważaj tylko, żeby być tu z powrotem, gdy podjadą ciężarówki po odbiór towaru.

– Jasne.

– I dbaj o to, żeby półka z raklami była pełna. Zawsze masz mieć na magazynie pełny ich asortyment.

– Tak jest.

– Miej również oczy otwarte i pilnuj, żeby nikt nie wchodził od tyłu i nie podkradał nam towaru. Po tych uliczkach włóczy się masa pijaczków.

– Dobra.

– Masz dużo naklejek „OSTROŻNIE – SZKŁO”?

– Tak.

– Nie miej żadnych oporów i naklejaj ich jak najwięcej. Gdy ci się skończą, natychmiast daj mi znać. Starannie pakuj towar, szczególnie farby w szklanych pojemnikach.

– Dopilnuję, żeby wszystko było jak trzeba.

– No dobrze. A gdy nie ma ruchu w interesie, idziesz sobie tą uliczką na kawę. Do kafejki „U Montie'ego”. Mają tam kelnerkę z wielkimi cycami. Musisz zobaczyć te jej cyce. Nosi bluzki z dekoltem i bez przerwy się nachyla. I ciastka mają świeże.

– W porządku.

75

Jedna z dziewcząt pracujących w biurze nazywała się Mary Lou. Mary Lou miała styl. Jeździła trzyletnim cadillakiem i mieszkała z matką. Rozrywkowa była z niej kobitka. Zabawiała filharmoników z Los Angeles, reżyserów filmowych, operatorów, prawników, pośredników od nieruchomości, kręgarzy, świętych mężów, eks – lotników, tancerzy baletowych i innych przedstawicieli branży rozrywkowej w rodzaju zapaśników lub lewoskrzydłowych obrońców. Ale nie wyszła dotąd za mąż i z biura Graphic Herub Art Supply również nie udało jej się wyrwać. Nie licząc tych sporadycznych okazji, gdy sądząc, że poszliśmy już do domu, pruła się na szybciucha z Budem w damskiej toalecie, chichocząc, za drzwiami zamkniętymi na zasuwkę. Poza tym była wierząca i uwielbiała grać na wyścigach, najchętniej zasiadając w loży, i najchętniej w Santa Anita. Na bywalców toru w Hollywood Park patrzyła z wyższością. Rozpaczliwie zależało jej na tym, by zmienić coś w swym życiu, jednocześnie zaś była wybredna – także, ma swój sposób, piękna ale mimo to brakowało jej widocznie atutów, by stać się kimś, kto sprostałby jej wyobrażeniom na temat własnej osoby.

Do jej obowiązków należało między innymi przynoszenie mi kopii zamówień, przepisanych przez nią uprzednio na maszynie. Ekspedienci, jeśli nie obsługiwali w tym momencie klientów, wyjmowali z koszyka inną kopię tego samego zamówienia, a ja, zanim przystąpiłem do pakowania, sprawdzałem, czy te dwa dokumenty są ze sobą zgodne. Gdy po raz pierwszy przyszła do mnie na zaplecze z jakimiś zamówieniami, ubrana była w obcisłą czarną spódniczkę, szpilki, białą bluzkę i czarno – złotą chustkę zawiązaną na szyi. Miała śliczny, zadarty nosek, cudowny tyłek, świetne piersi. Wysoka. Z klasą.

– Bud mówił mi, że malujesz – powiedziała.

– Troszkę.

– Och, to coś wspaniałego! Tacy interesujący ludzie u nas pracują.

– Kogo masz na myśli?

– Wiesz, mamy tu takiego sprzątacza. Starszy człowiek, pochodzi z Francji, nazywa się Maurice. Przychodzi raz w tygodniu i sprząta sklep. On też maluje. Kupuje u nas farby, pędzle, płótna. Ale jest dziwny. Nigdy nic nie mówi, tylko kiwa głową i wskazuje palcem. Po prostu pokazuje, co chce kupić.

– Uhm.

– Dziwny jest.

– Uhm.

– W zeszłym tygodniu poszłam do toalety, a on tam stał i po ciemku zmywał podłogę. Z godzinę już tam był.

– Aha.

– Ty też się w ogóle nie odzywasz.

– Skąd! Ze mną jest wszystko w porządku.

Mary Lou odwróciła się i odeszła. Patrzyłem na to smukłe ciało i poruszające się finezyjnie pośladki. Coś cudownego. Niektóre kobiety są naprawdę cudowne.

33
{"b":"122976","o":1}