– Pozwolicie panowie, że sobie już pójdę? – spytałem.
– Ależ oczywiście – odpowiedział mój szef.
29
Z pracy wracałem zawsze piechotą. Od domu, w którym wynajmowałem pokój, dzieliło mnie sześć czy siedem przecznic. Wszystkie drzewa wzdłuż ulic wyglądały tak samo: małe, pokurczone, bezlistne, półżywe od mrozu. Podobały mi się. Szedłem przed siebie, a nade mną świecił zimny księżyc.
Ta scena w biurze jakoś nie dawała mi spokoju. Przypominałem sobie te ich cygara, wykwintne garnitury. Myślałem o dużych porcjach steków, jazdach długimi krętymi alejami wiodącymi do pięknych domostw. Beztroskie życie. Podróże do Europy. Piękne kobiety… Czy oni są ode mnie aż o tyle mądrzejsi? Jedyne, co nas różni, to pieniądze i pragnienie ich gromadzenia.
Ja też się tego nauczę. Zacznę odkładać każdy grosz. Wpadnę na jakiś pomysł, zaciągnę pożyczkę. Najmę kogo trzeba, wyleję kogo zechcę. Whisky będę trzymał w szufladzie biurka, a moja żona będzie miała biust XXL, i taką dupę, że gazeciarz na rogu spuści się w spodnie, gdy zobaczy, jak potrafi nią kręcić. Nieraz ją zdradzę, u ona uda, że nic o tym nie wie, aby tylko żyć sobie w moim domu i korzystać z mojego bogactwa. Mężczyzn będę wyrzucał z pracy tylko po to, by zobaczyć ich przerażone twarze. Kobietom też nie przepuszczę: będę wyrzucał takie, które nie zasłużyły na to, by zostać wyrzucone.
Oto czego człowiek najbardziej potrzebował: nadziei! To jej brak tak potrafił człowieka zdołować. Weźmy choćby tamte dni w Nowym Orleanie, kiedy zdarzało mi się żyć tygodniami na dwóch pięciocentowych batonikach dziennie, żeby tylko mieć czas na pisanie. I co z tego? Przymieranie głodem nie podniosło sztuki na wyżyny. Raczej obniżyło jej loty. Okazało się, że korzenie ludzkiej duszy tkwią w żołądku. Po befsztyku z polędwicy i półlitrze whisky człowiek pisze o niebo lepiej niż po jakimś słodkim paskudztwie za piątaka. Mit o głodującym artyście okazał się bzdurą. A gdy wreszcie do ciebie dotarło, że wszystko razem jest gówno warte, stałeś się na tyle mądry, by zacząć żyłować i gnoić bliźniego swego. Zbuduję teraz swoje imperium na stosach wdeptanych w ziemię ciał i złamanych karier bezbronnych dzieci, kobiet i mężczyzn! Pokażę im, kto tu kogo pierdoli! Już ja im pokażę!
Dotarłem do domu, w którym mieszkałem. Wszedłem po schodach, otworzyłem drzwi mojego pokoju i zapaliłem światło. Pani Downing wsunęła mi pod drzwi pocztę: na podłodze leżała duża brązowa koperta z przesyłką od Gladmore'a. Podniosłem ją; była ciężka, pełna nie przyjętych do druku rękopisów. Usiadłem i wyjąłem z niej list.
Szanowny Panie Chinaski!
Odsyłamy cztery opowiadania. Zostawiamy sobie natomiast piąte, noszące tytuł: „Moja spitapiwem dusza ma w sobie więcej smutku niż wszystkie umarłe choinki świata”. Od dłuższego czasu z uwagą śledzimy pańskie próby i jesteśmy nadzwyczaj szczęśliwi, że możemy przyjąć do druku Pana utwór.
Z wyrazami szacunku
Clay Gladmore
Wstałem z krzesła, nadal ściskając w ręku zawiadomienie o przyjęciu do druku mojego opowiadania. PIERWSZE W MOIM ŻYCIU. Z „Frontfire” najbardziej liczącego się magazynu literackiego Ameryki. Nigdy jeszcze świat nie wydał mi się taki wspaniały, tak pełen obietnic. Zrobiłem kilka kroków, usiadłem na łóżku i jeszcze raz to przeczytałem. Studiowałem każdy zawijas w skreślonym ręką Gladmore'a podpisie. Wstałem, podszedłem do szafy i przyszpiliłem do niej list. Następnie zrzuciłem z siebie ubranie, zgasiłem światło i położyłem się do łóżka. Bezskutecznie próbowałem zasnąć. Musiałem wstać, zapalić światło, podejść do szafy i przeczytać to jeszcze raz:
Drogi Panie Chinaski…
30
Często spotykałem na korytarzu Gertrudę. Rozmawialiśmy ze sobą, ale na miasto ponownie już jej nie zaprosiłem. Stawała bardzo blisko, delikatnie kołysząc się na swych bardzo wysokich obcasach, co pewien czas tracąc równowagę, zupełnie jak pijana. Pewnego niedzielnego ranka natknąłem się na nią na trawniku przed domem. Była tam również Hilda. Dziewczyny lepiły śnieżki; wesołe i rozwrzeszczane, zaczęły nimi we mnie rzucać. Tam, gdzie dotąd mieszkałem, nigdy nie było śnieżnych zim, początkowo więc szło mi marnie, wkrótce jednak odkryłem, jak należy ugnieść pigułę, by daleko nią cisnąć. Gertruda wpadła w uniesienie, krzyczała. Była śliczna. Porażająco piękna. Istne wyładowanie elektryczne. Przez chwilę miałem ochotę przeciąć dzielący nas trawnik i dobrać się do niej. Ale zaraz zrezygnowałem i odszedłem ulicą, a koło mojej głowy przelatywały ze świstem piguły.
Dziesiątki tysięcy młodych mężczyzn walczyło w Europie, w Chinach i na wyspach Pacyfiku. Kiedy wrócą z wojny, ta dziewczyna znajdzie sobie któregoś z nich. Nie będzie miała z tym problemu. Nie z takim ciałem. Nie z takimi oczami. Nawet Hilda nie powinna mieć z tym trudności.
Zaczęło mi chodzić po głowie, że chyba już czas opuścić Saint Louis. Postanowiłem wrócić do Los Angeles. A tymczasem dalej drukowałem ręcznie sterty opowiadań, upijałem się, słuchałem Piątej Beethovena, Drugiej Brahmsa…
Pewnego szczególnego wieczoru, wracając z pracy, wpadłem do pobliskiego baru. Usiadłem, wypiłem z pięć lub sześć piw, wstałem i wyszedłem na ulice. Do domu pani Downing miałem już blisko, wystarczyło minąć jedną przecznicę. Idąc korytarzem, zobaczyłem, że drzwi do pokoju Gertrudy są otwarte.
– Henry…
– Cześć! – Stanąłem w progu, spojrzałem na nią. – Gertrudo… Wyjeżdżam stąd. Złożyłem dziś wymówienie.
– Och, jaka szkoda!
– Wszyscy byliście dla mnie bardzo życzliwi.
– Słuchaj… Zanim wyjedziesz, chciałabym, żebyś poznał mojego chłopca.
– Twojego chłopca?
– Tak. Właśnie się tu wprowadził. Mieszka przy tym samym korytarzu.
Poprowadziła mnie do jakiegoś pokoju i zapukała. Stanąłem za nią. Drzwi się otworzyły. Zobaczyłem spodnie w szaro – białe prążki, koszulę z długimi rękawami w kratę, krawat. Rzadki wąsik. Nieobecne oczy. I ledwie widoczną niteczkę smarków, która wyciekała mu z nosa, tworząc na końcu małą, lśniącą kropelkę. Kropelka spłynęła w dół, osiadła na wąsach, zbierała się, żeby kapnąć, ale na razie tkwiła na nich jeszcze i odbijała światło.
– Joey! Chciałam ci przedstawić Henry'ego.
Uścisnęliśmy sobie dłonie. Gertruda weszła do środka. Drzwi się zamknęły. Wróciłem do swego pokoju i zacząłem zbierać rzeczy. Lubiłem pakowanie walizki. Zawsze był to dla mnie dobry czas.
31
Po powrocie do Los Angeles znalazłem tani hotel, tuż obok Hoover Street, zamknąłem się w pokoju i zacząłem pić. Piłem, nie wychodząc nawet z łóżka, przez jakieś trzy czy cztery dni. Nie mogłem się przemóc, by wziąć do ręki gazetę z ofertami. Sama myśl o tym, że znowu znajdę się naprzeciw jakiegoś siedzącego za biurkiem faceta i będę mu musiał opowiadać, jak mi zależy na pracy, jakie mam nadzwyczajne kwalifikacje, była dla mnie nie do zniesienia. Powiem szczerze: byłem przerażony życiem, tym wszystkim, co człowiek zmuszony jest robić, tylko po to, by mieć na jakąś strawę, kąt i odzienie. Dlatego właśnie nie wstawałem z łóżka i piłem. Kiedy pijesz, to świat nadal gdzieś tam sobie istnieje, ale przynajmniej na chwilę zdejmuje ci nogę z gardła.
Któregoś wieczoru wstałem w końcu z wyrka, ubrałem się i wyszedłem na miasto. Zaniosło mnie na Alvarado Street. Szedłem dalej przed siebie, dopóki nie natrafiłem na jakąś knajpkę. Wyglądała zachęcająco. W środku był tłok, ale przy barku znalazłem jeszcze ostatnie wolne miejsce. Usiadłem i na początek zamówiłem szkocką z wodą sodową.
Na sąsiednim stołku, po prawej, siedziała ciemnawa blondynka. Zdążyła się trochę zanadto roztyć, policzki i szyję miała już nieźle sflaczałe – najwyraźniej była alkoholiczką – ale jej rysy zachowały nieco przejrzałego piękna, a ciało nadal wyglądało jędrnie i młodo. Rzeczywiście, figurę miała jeszcze całkiem niezłą. I cudownie długie nogi.