11
Następnego dnia po ich wyjściu wróciłem na trochę do łóżka. Potem wstałem, przeszedłem do frontowego pokoju i wyjrzałem zza firanki. Ta młoda mężatka znowu siedziała na schodkach po przeciwnej stronie ulicy. Miała na sobie jakąś inną sukienkę, w której wydała mi się jeszcze bardziej ponętna. Patrzyłem na nią przez długi czas. A potem powoli, bez pośpiechu się onanizowałem.
Wziąłem kąpiel, włożyłem ubranie. W kuchni znalazłem trochę pustych butelek, które sprzedałem w sklepie spożywczym. Znalazłem bar przy naszej ulicy i zamówiłem piwo beczkowe. Była tam cała masa pijaczków. Wrzucali monety do szafy grającej, rozmawiali głośno, żartowali. Co jakiś czas pojawiało się przede mną kolejne piwo. Ktoś stawiał, a ja piłem. Zacząłem rozmawiać z ludźmi.
Po pewnym czasie wyjrzałem na dwór. Byt wieczór, prawie ciemno. Piwa nadal skądś się zjawiały. Gruba kobieta, do której należał bar, i jej chłopak byli przyjaźni.
Raz tylko wyszedłem, żeby się z kimś bić. Ale nie była to udana bójka. Obaj byliśmy zbyt pijani, a w asfaltowej nawierzchni parkingu były wielkie dziury i ledwo mogliśmy utrzymać równowagę. Daliśmy spokój…
W jakiś czas potem obudziłem się w obitej tapicerką, czerwonej loży na tyłach baru. Wstałem i rozejrzałem się dokoła. Wszyscy już sobie poszli. Zegar wskazywał 3.15. Nacisnąłem klamkę w drzwiach. Były zamknięte. Wszedłem za bar, wziąłem sobie butelkę piwa, otwarłem ją, wróciłem na salę i usiadłem. Potem przyniosłem jeszcze cygaro i torebkę frytek. Skończyłem piwo, wstałem, znalazłem butelkę wódki i drugą szkockiej whisky, po czym usiadłem z powrotem. Mieszałem te alkohole z wodą, paliłem cygara, przegryzałem suszoną wołowiną, frytkami i jajkami na twardo.
Piłem do 5 rano. Potem posprzątałem bar, odłożyłem wszystko na miejsce, podszedłem do drzwi i wydostałem się na zewnątrz. Wychodząc spostrzegłem nadjeżdżający wóz policyjny. Szedłem chodnikiem, a oni jechali powoli za mną.
Za najbliższą przecznicą zrównali się ze mną i stanęli przy krawężniku. Jeden z funkcjonariuszy wychylił głowę z samochodu.
– Hej, kolego!
Zaświecili mi w oczy.
– Co robisz o tej porze?
– Idę do domu.
– Mieszkasz tu w pobliżu?
– Tak.
– Gdzie?
– Longwood Avenue 2122.
– Wyszedłeś przed chwilą z tamtego baru. Co tam robiłeś?
– Jestem stróżem.
– Kto jest właścicielem?
– Pani, która nazywa się Jewel.
– Wsiadaj.
Wsiadłem.
– Pokaż nam, gdzie mieszkasz.
Odwieźli mnie do domu.
– Dobra. Wysiadaj i zadzwoń…
Poszedłem pod górkę podjazdem, wszedłem na ganek i nacisnąłem dzwonek. Nikt nie otwierał.
Zadzwoniłem ponownie, kilka razy z rzędu. Wreszcie uchyliły się drzwi. Matka i ojciec stali w progu w piżamach i szlafrokach.
– Jesteś pijany! - wrzasnął ojciec.
– Owszem.
– Skąd wziąłeś na wódkę? Przecież nie masz żadnych pieniędzy!
– Znajdę sobie jakąś robotę.
– Jesteś pijany! Pijany! Mój SYN jest PIJAKIEM! NIKCZEMNYM PODŁYM PIJAKIEM!
Na głowie ojca sterczały idiotyczne kępki włosów. Brwi miał wściekle nastroszone, a twarz obrzękłą i zaczerwienioną od snu.
– Co się takiego stało? Zamordowałem kogo, czy co?
– Wszystkiego można się po tobie spodziewać!
– …uuch… O, kurde!
Wzięło mnie tak nagle, że zwymiotowałem na ten ich perski dywan z Drzewem Życia. Matka krzyknęła. Ojciec rzucił się ku mnie.
– Wiesz, co robią z psem, który nasrał na dywan?
– Wiem.
Chwycił mnie za kark i zaczął przyginać mi głowę do podłogi. Szamotałem się zgięty wpół. Próbował powalić mnie na kolana.
– Zaraz ci pokażę…
– Nie rób mi… – nie skończyłem. Dotykałem już niemal do tego twarzą.
– Pokażę ci, co robią z psem, który…
Poderwałem się z podłogi, wyprowadzając cios z dołu, znad samej ziemi. Trafiłem w punkt. Odrzuciło go do tyłu. Cofał się zataczając przez cały pokój, aż usiadł na tapczanie. Ruszyłem za nim.
– Wstawaj!
Nie ruszył się z miejsca. Usłyszałem głos matki:
– Uderzyłeś Własnego Ojca! Podniosłeś Rękę na Ojca!
Nie przestając krzyczeć, rozorała mi paznokciami policzek.
– Wstawaj! – powtórzyłem, nachylając się nad nim.
– Uderzyłeś Własnego Ojca!
Znowu poczułem jej paznokcie. Obróciłem głowę, by na nią spojrzeć – i wówczas obrobiła mój drugi policzek. Krew ściekała mi z szyi, plamiąc koszulę, spodnie, buty i ten dywan. Opuściła ręce i wpatrywała się we mnie, stojąc jak wryta.
– Skończyłaś?
Nie odpowiedziała. Powędrowałem do swej sypialni, myśląc po drodze o tym, że chyba trzeba będzie znaleźć sobie jakąś robotę.
12
Następnego ranka zostałem w moim pokoju, dopóki oboje nie wyszli. Potem wziąłem gazetę i odszukałem stronę z rubryką „Pracownicy poszukiwani”. Twarz miałem obolałą i nadal mnie muliło. Zakreśliłem jakieś oferty, ogoliłem się – na tyle, na ile się dało – połknąłem kilka aspiryn, ubrałem się i ruszyłem piechotą w kierunku Bulwaru. Co chwila podnosiłem dłoń z odgiętym do góry kciukiem. Samochody mijały mnie i jechały dalej. Wreszcie któryś się zatrzymał. Wsiadłem.
– Hank!
To był mój stary znajomy; Timmy Hunter. Chodziliśmy kiedyś razem do koledżu.
– Co tu robisz, Hank?
– Szukam pracy.
– A ja studiuję na Uniwersytecie Południowej Kalifornii. Co się stało z twoją twarzą?
– Kobieta mi ją załatwiła. Paznokciami.
– Serio?
– Taa. Słuchaj Timmy, muszę się czegoś napić.
Kolega zaparkował przy najbliższym barze. Weszliśmy i zamówiliśmy dwie butelki piwa.
– Jakiej szukasz pracy?
– Pomoc sklepowa, pakowacz, dozorca.
– Słuchaj, mam w domu trochę forsy. Znam dobry bar w Inglewood. Moglibyśmy tam podskoczyć.
Mieszkał z matką. Gdy tylko weszliśmy, starsza pani uniosła głowę znad gazety.
– Hank! Pamiętaj, żebyś nie upił Timmy'ego.
– Dzień dobry. Jak się pani miewa, pani Hunter?
– Zeszłym razem wasza wspólna wyprawa na miasto skończyła się w areszcie.
Timmy zaniósł swoje książki do sypialni, wyszedł stamtąd i powiedział:
– Idziemy.
Był tam hawajski wystrój i ścisk. Jakiś mężczyzna mówił przez telefon:
– Musicie przysłać kogoś po ciężarówkę. Jestem zbyt pijany. by usiąść za kierownicą. Tak, tak. Wiem, że straciłem tę zasraną pracę. Przyjedźcie po wóz!
Timmy stawiał. Piliśmy równo. Dobrze się z nim rozmawiało. Jakaś młoda blondynka zerkała na mnie i pokazywała mi nogi. Timmy gadał bez przerwy. Opowiadał o naszym koledżu: o tym, jak trzymaliśmy butelki z winem w naszej szafce; o Popoffie i jego drewnianych rewolwerach; o Popoffie i jego prawdziwych rewolwerach; o tym, jak na jeziorku w Westlake Park przestrzeliliśmy dno łodzi i ta pod nami zatonęła; o studenckim strajku w sali gimnastycznej…
Piliśmy dalej. Kolejkę za kolejką. Młoda blondynka wyszła z kimś innym. Z szafy grającej leciała muzyczka. Timmy gadał bezustannie, a na dworze robiło się ciemno. W końcu byliśmy w takim stanie, że odmówili nam podawania alkoholu, ruszyliśmy więc ulicą, rozglądając się za jakimś innym barem. Była 10 wieczór, jezdnie pełne samochodów, a my z trudnością trzymaliśmy się na nogach.
– Spójrz, Timmy! Możemy tu odpocząć.
To ja wypatrzyłem ten dom pogrzebowy. Utrzymany był w stylu kolonialnej rezydencji, oświetlony światłami reflektorów, a na jego ganek prowadziły szerokie białe schody.
Udało nam się z Timmym dobrnąć mniej więcej do połowy ich wysokości. A potem mogłem dla niego zrobić tylko tyle, by delikatnie ułożyć go na jednym ze stopni. Rozprostowałem mu nogi, a ręce ułożyłem równiutko wzdłuż ciała, po czym sam przybrałem taką samą pozycję o stopień niżej.