Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Spojrzała na niego, a gdy w jej oczach pojawił się wyraz dojmującego szoku i przerażenia, zrozumiałem, że aż do tej pory nie zdawała sobie sprawy, iż wypłata okupu to okrutny i bezlitosny biznes.

3

Odwiozłem Cenciego do jego biura i zostawiłem tam sam na sam z telefonem i kierownictwem banków, gotowego na twarde i nieprzyjemne rozmowy. Następnie przebrawszy się z uniformu szofera w zwyczajne spodnie i sweter, autobusem, a potem pieszo dostałem się na ulicę, przy której być może wciąż trwało jeszcze oblężenie.

Wydawało się, że nic się tam nie zmieniło. Karetka z przyciemnionymi szybami wciąż stała przy chodniku po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko bloku; radiowozy nadal pozostawały rozstawione chaotycznie na ulicy, a za nimi czaili się uzbrojeni carabinieri; opodal dostrzegłem furgon stacji telewizyjnej i komentatora, który mówił coś do kamery.

Za dnia całej tej scenie brakowało wcześniejszego dramatyzmu. Znajomy widok pozbawił ją także uprzedniego napięcia i gwałtowności. Teraz to wszystko wyglądało nie tyle przerażająco, co raczej spokojnie, postacie poruszały się wolnym krokiem, a nie jak wcześniej – biegiem. Tłum gapiów wciąż stał opodal, obejmując wszystko z coraz większą nonszalancją i znudzeniem.

Okna na trzecim piętrze były pozamykane.

Stanąłem na uboczu z rękoma w kieszeniach, zmierzwionymi włosami i gazetą pod pachą, i miałem nadzieję, że nie wyglądam za bardzo na Anglika. Niektórzy spośród partnerów Liberty Market spółki z o. o. byli mistrzami przebieranek, ja natomiast, by nie rzucać się w oczy, przybierałem zwykle leniwą, dość niedbałą pozę i zamyślony, jakby nieobecny wyraz twarzy.

Po chwili, kiedy prawie nic się nie wydarzyło, oddaliłem się w poszukiwaniu telefonu i wybrałem numer wewnętrznego aparatu znajdującego się w karetce.

– Czy jest tam Enrico Pucinelli? – spytałem.

– Chwileczkę. – Usłyszałem jakieś szmery w tle, a potem głos Pucinellego, który był już wyraźnie wykończony.

– Andrew? To pan?

– Tak. Jak leci?

– Bez zmian. O dziesiątej kończę służbę i mam godzinę przerwy. Spojrzałem na zegarek. Dziewiąta trzydzieści osiem. – Gdzie zwykle pan jada? – zapytałem.

– U Gino.

– W porządku – rzekłem i rozłączyłem się.

Zaczekałem na niego w jasno oświetlonej restauracji, mocno przeszklonej i wyłożonej kafelkami, gdzie podobno nawet o trzeciej w nocy podawali pyszne spaghetti. O jedenastej robiło się tam już tłoczno od amatorów wczesnego lunchu, zająłem więc stolik dla dwóch osób, zamawiając dwie porcje fettucine, na które nie miałem ochoty. Pucinelli, gdy w końcu się zjawił, z wyraźną odrazą odsunął od siebie talerz ze stygnącym posiłkiem, po czym zamówił jajka sadzone.

Przysiadł się, tak jak się tego spodziewałem, ubrany po cywilnemu, a jego zmęczenie objawiało się w głębokich cieniach pod oczami i opuszczonych ramionach.

– Mam nadzieję, że spał pan dobrze – rzekł sarkastycznie. Poruszyłem lekko głową, co nie znaczyło ani tak, ani nie.

– Przez całą noc dwie grube ryby z komendy siedziały ze mną w furgonetce i patrzyły mi na ręce – powiedział. – Nie mogą się dogadać co do tego samolotu. Rozmawiają z Rzymem. Ktoś z rządu musi podjąć decyzję, ale nikt nie chce się pod tym podpisać, wszyscy umywają ręce. Można zwariować, przyjacielu. Dużo gadania i lania wody, a pożytku z tego, co kot napłakał.

Na moim obliczu pojawił się wyraz współczucia, a w głowie zaświtała myśl, że im dłużej trwa oblężenie, tym lepiej i bezpieczniej dla Alessi. Niech trwa tak dalej, dopóki dziewczyna nie zostanie uwolniona. Niech ON będzie prawdziwym realistą. Aż do końca.

– Co mówią porywacze? – spytałem.

– Powtarzają te same pogróżki co dotychczas. Że dziewczyna umrze, jeżeli nie zapewnimy im bezpiecznego przejazdu i nie pozwolimy wyjechać wraz z okupem.

– Czyli nic ważnego?

Pokręcił głową. Przyniesiono jego zamówienie – jajka sadzone, maślane bułeczki i kawę; zaczął jeść bez pośpiechu. – Dziecko płakało przez pół nocy – rzekł z pełnymi ustami. – Ten porywacz o głębokim głosie wciąż groził matce, że je zabije, jeżeli go jakoś nie uciszy. To mu działa na nerwy. – Uniósł wzrok i spojrzał mi w oczy. – Zawsze powtarza pan, że groźby są mocno przesadzone. Że są „na wyrost”. Oby się pan nie mylił.

Ja też miałem taką nadzieję. Płaczący berbeć nawet spokojnego człowieka mógł doprowadzić do szewskiej pasji. – Nie mogą go nakarmić? – spytałem.

– Ma kolkę.

Mówił tak, jakby znał ten problem z doświadczenia, a ja przez chwilę zacząłem zastanawiać się nad jego życiem prywatnym. Nasze kontakty były czysto zawodowe i tylko w takich przebłyskach jak teraz dostrzegałem pod fasadą policjanta zwykłego człowieka.

– Ma pan dzieci? – zapytałem.

Uśmiechnął się krótko, w jego oczach pojawiły się delikatne błyski.

– Trzech synów, dwie córki i jedno… w drodze. – Przerwał. – A pan?

Pokręciłem głową. – Jeszcze nie. Jestem kawalerem.

– Pańska strata. I pański zysk.

Zaśmiałem się. Zrobił długi, wyrażający dezaprobatę wydech przez nos, jakby chciał w ten sposób pozbyć się niezbyt pochlebnego zdania, jakie miał na temat swej połowicy.

– Dziewczęta z czasem stają się matkami – dodał. Wzruszył ramionami. – Tak to już jest.

Mądrość, jak stwierdziłem, objawia się nam w najbardziej nieoczekiwanych miejscach. Dokończył spokojnie posiłek i dopił kawę. – Papierosa? – zapytał, wyjmując paczkę z kieszeni koszuli. – No tak. Zapomniałem. Pan nie pali.

Wyłuskał zapalniczkę i z westchnieniem ulgi, typowym dla nałogowych palaczy, wciągnął do płuc pierwszy haust dymu. Każdy relaksuje się na swój sposób – ja i Cenci preferowaliśmy w tym celu brandy.

– Czy w nocy – zapytałem – porywacze rozmawiali z kimś jeszcze?

– To znaczy?

– Przez radio.

Na jego twarzy pojawił się wyraz głębokiego skupienia, stateczny ojciec rodziny zniknął.

– Nie. Rozmawiali wyłącznie między sobą, z rodziną, którą wzięli za zakładników, i z nami. Sądzi pan, że mają radio? Skąd to przypuszczenie?

– Zastanawiałem się, czy są w kontakcie ze swoimi kompanami, którzy pilnują Alessi.

Zastanawiał się nad tym przez chwilę, aż w końcu bez większego przekonania pokręcił głową. – Dwaj porywacze od czasu do czasu rozmawiali o tym, co się dzieje, ale sprawiali wrażenie, jakby dyskutowali między sobą. Jeżeli nadawali jednocześnie przez radio albo krótkofalówkę i nie chcieli, abyśmy o tym wiedzieli, to znaczy, że są bardzo sprytni. Musieli domyślić się, że słuchamy uważnie wszystkiego, co mówią.

Zastanawiał się jeszcze przez moment, ale ostatecznie pokręcił głową z większym niż do tej pory przekonaniem. – Oni nie są wcale sprytni. Słuchałem ich przez całą noc. Są brutalni, mocno wystraszeni i… – szukał słowa, które mógłbym zrozumieć -…zwyczajni.

– Inteligencja przeciętna?

– Tak. Przeciętna.

– Ale mimo to, gdy już ich pan stamtąd zgarnie, poszuka pan radia?

– Chciałby pan wiedzieć, czyje znajdę?

– Tak.

Przyglądał mi się przez kilka minut z zawodową obojętnością. – Czego mi pan nie mówi? – zapytał.

Nie mówiłem mu tego, co Cenci pragnął zachować w tajemnicy, a to Cenci mi płacił. Mogłem doradzać pełną współpracę z miejscową policją, ale nic więcej. Postępowanie wbrew jasnym zaleceniom i życzeniom klienta nie wpływało dobrze na reputację firmy.

– Tak się tylko zastanawiałem – odparłem ostrożnie – czy ludzie pilnujący Alessi wiedzą, co się tu dzieje.

Spojrzał na mnie pytająco, jakby usiłował odczytać moje myśli, więc aby zmienić temat, dodałem:

– Zakładam, że pomyślał pan o zabraniu granatów hukowych, tak na wszelki wypadek.

– Hukowych? – Chyba nie znał tego określenia. – To znaczy?

– Miałem na myśli granaty, które nie zabijają, ale jedynie obezwładniają ludzi na pewien czas. Wybuchają z głośnym hukiem i silnym błyskiem, ale nie wywołują trwałych obrażeń. Podczas gdy wszyscy będą oszołomieni, pan ze swoimi ludźmi wejdzie do mieszkania i zakuje kogo trzeba w kajdanki.

9
{"b":"107669","o":1}