Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie. – Westchnęła głęboko.

– Nie musisz jeździć na powrózku, dopóki sama nie będziesz na to gotowa. Popsy dopilnuje, aby na Downs czekał na ciebie wierzchowiec. – Przerwałem. – Nie przejmuj się, jeżeli jutro znów będziesz czuła się wzburzona. To, że znasz powód pojawienia się pewnych doznań, nie oznacza, że one już więcej nie powrócą.

Przez chwilę stała w milczeniu, wreszcie powoli uwolniła się z mego uścisku i nie patrząc na mnie, rzekła: – Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. Gdyby nie ty, byłabym teraz w domu wariatów.

– Któregoś dnia – powiedziałem łagodnie – przyjadę na Derby i będę oklaskiwał twój triumf.

Uśmiechnęła się i wsiadła do land rovera, ale ja zamiast zawrócić, pojechałem dalej na teren ćwiczeń.

– Dokąd mnie wieziesz? – spytała.

– Donikąd. Po prostu tutaj. – Zatrzymałem wóz i zaciągnąłem hamulec.

Na trawiastym stoku widać było rozstawione przeszkody, stacjonaty i oksery. Nie wysiadłem z samochodu.

– Rozmawiałem z Pucinellim – powiedziałem.

– Och.

– Odnalazł drugie miejsce, gdzie przetrzymywano cię przez kilka ostatnich dni.

– Och. – Cichy szept, ale pozbawiony nuty paniki.

– Czy mówi ci coś nazwa hotel Vistaclara? Zmarszczyła brwi, zamyśliła się i pokręciła głową.

– Znajduje się wysoko w górach – odparłem. – Za niewielką wioską o nazwie Viralto, o której mi niedawno wspominałaś. Pucinelli znalazł tam złożony zielony namiot na stryszku nad starą stajnią.

– Nad stajnią? – zdziwiła się.

– Mhm.

Zmarszczyła nos. – Nie czułam zapachu koni.

– Nie ma ich tam od pięciu lat – odparłem. – Mówiłaś natomiast, że czułaś zapach świeżego chleba. W hotelu wypiekają własny chleb. Pytanie brzmi, dlaczego tylko chleb… – zastanawiałem się głośno. – Czemu nie czułaś zapachu innych potraw?

Patrzyła przez przednią szybę na łagodne wzgórza i kotliny przed nami, oddychając głęboko świeżym, rześkim powietrzem, po czym spokojnie bez nerwów i łez wyjaśniła:

– Nocą, kiedy zjadłam już przyniesiony posiłek, jeden z nich przychodził i kazał mi wystawić talerz i wiadro na zewnątrz do przedsionka. Nigdy nie słyszałam, jak się zbliżali, bo stale grała muzyka. Wiedziałam, że są obok dopiero, gdy usłyszałam ich głosy. – Przerwała. – Po przebudzeniu rano znów przychodzili i kazali mi wstawić wiadro do środka… było już wtedy czyste i puste. – Znów przerwała. – Właśnie wtedy w tych ostatnich dniach czułam zapach świeżego chleba. Z samego rana… kiedy kubeł był pusty. – Zamilkła, a potem odwróciła głowę w moją stronę, chcąc ujrzeć moją reakcję.

– Biedactwo – powiedziałem ze współczuciem w głosie.

– Mhm. – Uśmiechnęła się półgębkiem. – To niesamowite, ale… przywykłam do tego. Nie sądziłam, że to możliwe. Ale to przecież była moja własna woń… i po paru dniach przestałam zwracać na to uwagę. – Znów zamilkła na kilka sekund. – Przez kilka pierwszych dni myślałam, że oszaleję. Nie tylko ze strachu, poczucia winy i wściekłości… ale przede wszystkim z nudów. Godzina za godziną, nic, tylko ta cholerna muzyka… nie miałam z kim porozmawiać, nie było nic do oglądania… próbowałam poćwiczyć, ale z dnia na dzień coraz bardziej traciłam formę. Byłam coraz bardziej otumaniona i otępiała, aż w końcu po dwóch, może trzech tygodniach całkiem to sobie odpuściłam. Dni zlewały się ze sobą. Leżałam tylko na materacu z gąbki, zalewana potokiem muzyki, i myślałam o rzeczach, które wydarzyły się w moim życiu, a które teraz wydawały się odległe i nierzeczywiste. Realne były tylko kubeł, talerz z makaronem i polistyrenowy kubek z wodą dwa razy dziennie… a także nadzieja, że mężczyzna z mikrofonem uzna, że zachowuję się jak należy… i mnie polubi.

– No cóż – mruknąłem. – Polubił cię.

– Czemu tak uważasz? – spytała, a ja stwierdziłem, że moje słowa w dziwny sposób ją ucieszyły, mimo wszystko nadal chciała, aby porywacz obdarzył ją sympatią, mimo iż była wolna.

– Sądzę, że gdybyście znienawidzili się nawzajem – rzekłem – nie zaryzykowałby z żądaniem drugiego okupu. Wolałby raczej zwinąć żagle i pozacierać za sobą wszystkie ślady. Wydaje mi się, że nie mógł zdobyć się na to, aby cię zabić… ponieważ cię polubił.

Ujrzałem jej uśmiechnięte oczy i postanowiłem przywrócić ją do rzeczywistości. Nie chciałem, aby zakochała się w swoim oprawcy albo miała o nim mylne wyobrażenie. Nie wyniknęłoby z tego nic dobrego.

– Pamiętaj – powiedziałem – że ten człowiek urządził twojemu ojcu istne piekło i odebrał twojej rodzinie blisko milion funtów. Możemy dziękować Bogu, że porywacz cię polubił, ale to nie czyni go aniołem.

– Och… – wykonała nerwowy, typowy dla Włochów gest obiema rękami. – Dlaczego zawsze jesteś taki… chłodny i rozsądny?

– Miałem szkockich przodków – odparłem. – Byli raczej z tych poważnych i nudnych. Zawsze sprowadzają mnie na ziemię i psują całą zabawę, kiedy ta jedna czwarta mnie, hiszpańskiego pochodzenia, rwie się do flamenco.

Przechyliła głowę na bok i zachichotała. – To najdłuższa wypowiedź na twój temat, jaką miałem okazję od ciebie usłyszeć.

– Kto z kim przestaje… – odpowiedziałem.

– Nie sądzę, że mi uwierzysz – powiedziała, wzdychając głośno, i przeciągnęła się, by rozprostować ścierpnięte kończyny – ale chyba znów zaczynam czuć się w miarę normalnie.

9

Lipiec przeminął w słocie, a nadejście sierpnia zapowiedziały: gwałtowna burza, tydzień nudy i całkowitej bezczynności w londyńskim biurze oraz sporo nowin z Włoch.

Pucinelli zadzwonił dwukrotnie, aby donieść, że nie ma dalszych postępów w śledztwie, za trzecim razem zaś z niekłamaną radością i ożywieniem obwieścił, że informacja o ufundowanej przez Cenciego nagrodzie okazała się strzałem w dziesiątkę. Ulotkę ze zdjęciami i portretem pamięciowym porywaczy rozlepiono w miejscach publicznych w całej Bolonii i okolicach, niedawno zaś jakaś anonimowa kobieta zadzwoniła bezpośrednio do Paolo Cenciego i oznajmiła, że wie, gdzie znajduje się część pieniędzy z okupu.

– Signor Cenci powiedział, że sprawiała wrażenie urażonej. Wzgardzonej. Powiedziała, że dobrze „tamtemu” tak, że ta forsa „mu” się nie należy. Nie wyjaśniła jednak, co za Jego” ma na myśli. Jutro signor Cenci i ja wybieramy się we wskazane przez nią miejsce, a jeśli okaże się, że kobieta mówiła prawdę, signor Cenci prześle jej nagrodę. Pod adresem, który podała, aby przesłać nagrodę, mieści się nieduży, podrzędny hotelik. Może zdołamy odnaleźć tę kobietę i przesłuchamy ją…

Następnego wieczora nie był już w tak ekstatycznym nastroju.

– To prawda, udało się nam odzyskać część pieniędzy – powiedział. – Ale niestety, niewiele w porównaniu z całą kwotą.

– Ile? – spytałem.

– Pięćdziesiąt milionów lirów.

– To znaczy… ee… – przeliczyłem w myślach – jakieś dwadzieścia pięć tysięcy funtów. Hmm… Wynagrodzenie raczej podrzędnego członka gangu niż szajki porywaczy, nie uważa pan?

– W rzeczy samej.

– Gdzie pan je znalazł? – zapytałem.

– W skrytce bagażowej na dworcu kolejowym. Kobieta podała signorowi Cenciemu numer skrytki, ale nie mieliśmy klucza. Specjalista musiał otworzyć zamek.

– A więc ten, kto zostawił pieniądze, myśli, że one wciąż tam są?

– Tak. I faktycznie tam są, ale kazaliśmy wymienić zamek. Jeśli ktoś spróbuje otworzyć szafkę, będzie musiał poprosić o drugi lducz.

A wtedy go dorwiemy. Zastawiliśmy pułapkę, że nawet mysz się nie prześlizgnie. Pieniądze znajdują się w płóciennej torbie podróżnej na suwak. Numery banknotów zgadzają się z tymi ze zdjęć. To bez wątpienia część okupu. Signor Cenci przesłał nagrodę, a my postaramy się dopaść również tę kobietę, kiedy będzie odbierać pieniądze. Jest oczywiście rozczarowany, że nie zdołaliśmy odzyskać większej sumy.

– Lepsze to niż nic – odpowiedziałem. – Proszę mi powiedzieć, co zamierza pan robić dalej.

Istniały dwa zasadnicze sposoby postępowania z „trefnym szmalem”, najprostszym, rzecz jasna, było ukrycie łupu w jakimś bezpiecznym miejscu, dopóki nie zakończy się najbardziej intensywna faza śledztwa.

32
{"b":"107669","o":1}