Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Podała mi listę – Verdi, tak jak wcześniej, a prócz tego współczesne, łagodne piosenki w stylu „Yesterday” i „Bring in the Clowns”, więcej utworów angielskich i amerykańskich niż włoskich.

– Pomyślałam o czymś jeszcze – rzekła z wahaniem. – Coś mi się przyśniło przedwczoraj w nocy. Wiesz, jak pogmatwane wydaje się to, co oglądamy w snach… Śniło mi się, że wychodzę na tor, aby wziąć udział w wyścigu. Miałam na sobie kostium w różowo-zieloną kratę i wiedziałam, że mam się ścigać, ale nie mogłam trafić na wybieg… pytałam ludzi o drogę, ale oni nie potrafili mi pomóc, wszyscy spieszyli się na pociąg lub mieli własne ważne sprawy, aż w pewnej chwili ktoś powiedział: „Co najmniej godzina do Viralto” – i wtedy się obudziłam. Byłam cała spocona, serce waliło mi w piersiach, ale to nie był koszmar, a w każdym razie nie taki straszny. I nagle odniosłam wrażenie, że naprawdę usłyszałam czyjś głos, kogoś, kto powiedział: „Co najmniej godzina do Viralto” – i przestraszyłam się, że ktoś jest w moim pokoju… To było naprawdę przerażające. Przyłożyłam dłoń do czoła, jakby wciąż jeszcze było wilgotne. Ale oczywiście kiedy się obudziłam, okazało się, że jestem w gościnnej sypialni Popsy, całkiem bezpieczna. Tyle tylko że serce wciąż tłukło mi się w piersi jak szalone. – Przerwała, po czym dorzuciła: – Chyba musiałam słyszeć, jak jeden z nich to powiedział, kiedy przysypiałam.

– A ten sen… – zacząłem powoli – śniłaś po włosku czy po angielsku?

– Ach, no tak. – Jej oczy rozszerzyły się. – Wyścigi rozgrywały się w Anglii. Różowo-zielona krata… jeden z koni Mike’a Nolanda. Pytałam o drogę na wybieg paradny po angielsku… to byli Anglicy, ale głos, który powiedział: „Co najmniej godzina do Viralto”, mówił po włosku. – Zmarszczyła brwi. – Jakie to wszystko dziwne. Przełożyłam to w myślach na angielski już po przebudzeniu.

– Często bywasz w Viralto? – spytałem.

– Nie. Nawet nie wiem, gdzie to jest.

– Powiem Pucinellemu – oznajmiłem, a ona pokiwała głową.

– Trafił na ten dom, gdzie byłaś przetrzymywana przez większość czasu – dodałem jakby mimochodem.

– Naprawdę? – zaniepokoiła się. – Ja… nie chcę…

– Nie chcesz o tym słyszeć?

– Nie.

– Dobrze.

Odetchnęła z ulgą. – Nigdy mnie do niczego nie zmuszasz. Jestem ci za to bardzo wdzięczna. Wciąż… czuję się słaba… na granicy załamania… wystarczyłby jeden silniejszy impuls… abym się całkiem rozkleiła… To jakiś absurd… bo przecież gdy… siedziałam w tym namiocie… ani razu nawet nie zapłakałam.

– To całkiem normalne i spisujesz się doskonale – zapewniłem.

– Poza tym w siodle wyglądasz bajecznie.

Zaśmiała się. – Bóg jeden wie, czemu to trwa tak długo. Ale tam, w Downs… ranek był taki piękny… poczułam po prostu… – Przerwała.

– Widzisz… ja kocham konie. A w każdym razie większość z nich. Traktuję je jak moich przyjaciół… choć każdy z nich ma własne życie wewnętrzne i zdumiewający instynkt. Mają zdolności telepatyczne… aleja cię chyba zanudzam…

– Wcale nie – zaoponowałem zgodnie z prawdą i pomyślałem, że to nie ja, lecz właśnie konie zdołały w końcu sprowadzić ją na pewniejszy grunt.

Odprowadziła mnie do samochodu, gdy wyjeżdżałem, i pocałowała na pożegnanie w policzek, ale mimo wszystko czule, jakbyśmy znali się od lat.

8

Viralto? – spytał z powątpiewaniem w głosie Pucinelli. – To wioska leżąca przy jednej z górskich dróg. Bardzo mała. Nie ma nawet ulic, tylko przejścia między domami. Na pewno powiedziała Viralto?

– Tak – odparłem. – Czy to jedna z tych górskich wiosek, gdzie domy stoją jeden przy drugim, mają czerwone dachy z gontów i ściany tak białe, że aż boli, gdy się na nie patrzy? W dodatku stoją na odludziu, wśród górskich zboczy, na wpół zapomniane?

– Coś w tym rodzaju.

– I ta wioska leży o godzinę drogi od Bolonii? Od domu, w którym przetrzymywano Alessię?

– Chyba tak… o ile znałoby się drogę. To miejsce na uboczu.

– A… czy… jest tam piekarnia?

Po krótkiej przerwie odparł. – Moi ludzie pojadą tam niezwłocznie i wszystko gruntownie sprawdzą. Ale… widzi pan, Andrew, przewożenie tam ofiary porwania byłoby nierozsądne. Przecież w wiosce takiej jak ta wszyscy doskonale się znają. Nie ma mowy, aby można było tam ukryć obcą osobę.

– Niech pan rzuci nazwę Viralto w rozmowie z tym porywaczem, który wcześniej opowiadał wam o pierwszym domu, gdzie więziono Alessię.

– Może być pan pewien, że to zrobię – rzucił z zadowoleniem w głosie. – Wyznał mi właśnie, że to on był jednym z czterech zamaskowanych mężczyzn, którzy porwali signorinę Cenci. Podobno przesiadywał tam nocami i jej pilnował, ale nigdy się do niej nie odzywał, a ona przeważnie spała. – Przerwał. – Kilkakrotnie każdego dnia pytałem go, jak nazywa się ten z portretu pamięciowego. Twierdzi, że ma na imię Giuseppe. Tak w każdym razie miał się do niego rzekomo zwracać i nie wie, czy było to jego prawdziwe imię, czy też nie. Może mówi prawdę, a może kłamie. Tak czy owak, zamierzam go jeszcze o to zapytać. Może któregoś dnia powie coś innego.

– Enrico – rzekłem nieśmiało – jest pan doświadczonym śledczym, nie chciałbym niczego panu sugerować…

Na drugim końcu łącza w Bolonii dał się słyszeć cichy śmiech.

– Jakieś wahanie? W pańskim przypadku to coś nowego.

– Wobec tego… może przed pańskim wyjazdem do Viralto powinniśmy nakłonić Paolo Cenciego, aby obiecał nagrodę za odzyskanie choćby części pieniędzy z okupu? Mógłby pan wówczas pojechać tam z tą obietnicą i portretem pamięciowym „Giuseppa”…?

– Weźmiemy także zdjęcia naszych porywaczy i Alessi – odparł. – Signor Cenci z pewnością zgodzi się na ufundowanie nagrody. Tyle tylko że… – przerwał – to Viralto… było tylko jakimś słowem usłyszanym we śnie.

– Słowem, które wywołało silne zdenerwowanie, poty i przyspieszone bicie serca – dodałem. – Słowem, które ją przeraziło.

– Doprawdy? Hmm. W takim razie nie ma sprawy, przemkniemy przez tę wioskę jak sirocco.

– Proszę popytać wśród dzieci – podpowiedziałem. Zaśmiał się. – Już to widzę… ich matki nie pozwolą nam.

– Szkoda.

Po skończonej rozmowie zadzwoniłem do Paolo Cenciego, który bez oporów zgodził się ufundować nagrodę, a potem raz jeszcze skontaktowałem się z Pucinellim, aby to potwierdzić.

– Przygotuję ulotkę do powielenia – oznajmił. – Będzie tam informacja o nagrodzie i wszystkie zdjęcia. Zadzwonię, jeśli czegoś się dowiemy.

– Proszę zadzwonić niezależnie od rezultatów.

– Dobrze, w porządku.

Zadzwonił do mnie ponownie nazajutrz, w piątkowy wieczór, kiedy akurat pełniłem dyżur w dyspozytorni.

– Spędziłem w tej przeklętej wiosce cały dzień – rzekł głosem pełnym wyczerpania. – Ci ludzie… zamykają przed nami wszystko… drzwi, oczy, serca…

– Nic? – spytałem, nie ukrywając rozczarowania.

– Coś mamy – odparł. – Tyle tylko że nie wiem co. Nazwa Viralto wywarła spory szok u naszego rozmownego porywacza. Ale facet zarzeka się, że nic dla niego nie znaczy. Przysięga na duszę swojej nieżyjącej matki, ale równocześnie poci się jak wieprz. Kłamie. – Zamilkł.

– Niestety, w Viralto… nie znaleźliśmy nic. Wzięliśmy ostro w obroty miejscowego piekarza, który równocześnie prowadzi niewielki sklepik spożywczy. W pobliżu jego piekarni nie ma domu, gdzie mogła być przetrzymywana Alessia, a przeszukaliśmy wszystko wzdłuż i wszerz. Za jego pozwoleniem. Powiedział, że nie ma nic do ukrycia. Twierdzi, że wiedziałby, gdyby Alessię przywieziono do wioski. Uważa, że wie o wszystkim, co się tam dzieje. Mówi, że nigdy jej tam nie było.

– I uwierzył mu pan? – spytałem.

– Niestety tak. Pytaliśmy wszędzie, w każdym domu. Zahaczyliśmy nawet kilkoro dzieci. Nikt nic nie wiedział, nie dowiedzieliśmy się niczego istotnego. Ale…

– Ale…? – powtórzyłem z naciskiem.

– Spojrzałem na mapę – rzekł, ziewając. – Viralto leży przy bocznej drodze, która nie prowadzi nigdzie indziej. Jeśli jednak ktoś minie zakręt do wioski i pojedzie dalej, znajdzie się na trasie wiodącej w góry i choć nie jest to wymarzony szlak, aby przekroczyć nim Apeniny, można tego dokonać i dotrzeć aż do Firenze. Niedaleko Viralto jest rezydencja, dawny zamek przebudowany obecnie na hotel. Może signorina nie usłyszała całej wypowiedzi… może ktoś chciał powiedzieć, że co najmniej godzina drogi do Viralto, a stamtąd jeszcze kawałek, do miejsca, do którego zmierzali? Ja jutro… – przerwał z westchnieniem.

29
{"b":"107669","o":1}