Литмир - Электронная Библиотека
A
A

12

W hotelu Breakwater czekała na mnie pilna wiadomość, abym zadzwonił do Alessi, co niezwłocznie uczyniłem.

– Miranda jest w strasznym stanie… ledwie się trzyma – powiedziała z takim przejęciem, że zrozumiałem, iż sama w tym współczuciu dla pani Nerrity posunęła się za daleko i także była bliska załamania. – To straszne… Dzwoniła do mnie już trzy razy, przez cały czas płakała, błagała, abym nakłoniła cię, żebyś coś zrobił…

– Moja droga Alessio – powiedziałem. – Weź trzy głębokie oddechy, a jeżeli stoisz, to usiądź.

– Och… – Zakaszlała, zaskoczona i jakby rozbawiona, i po chwili znów się odezwała: – No dobrze. Już siedzę. Miranda jest śmiertelnie przerażona… Czy teraz lepiej?

– Tak – odparłem, lekko się uśmiechając. – Co się stało?

– Nadkomisarz Rightsworth i John Nerrity opracowują własny plan i nie chcą słuchać Mirandy, która za wszelką cenę pragnie ich powstrzymać. Chce, żebyś przekonał ich, aby zrezygnowali z tego, co zamierzają…

Głos wciąż miała podniesiony i pełen niepokoju, wyrzucała z siebie istny potok słów.

– A na czym niby polega ten plan? – spytałem.

– John ma udawać, że postąpi zgodnie z żądaniami porywaczy. Będzie udawał, że gromadzi pieniądze. A kiedy dojdzie do złożenia okupu, do akcji wejdzie nadkomisarz Rightsworth, schwyta porywaczyi zmusi ich, aby powiedzieli, gdzie jest Dominic. – Głośno przełknęła ślinę. – Ten sam błąd popełnili… policjanci w Bolonii, prawda…? Ale wtedy chodziło o mnie…

– Tak – przyznałem. – Zasadzka w punkcie „zet o”. To w moim mniemaniu zbyt wielkie ryzyko.

– Co to jest punkt „zet o”?

– Przepraszam. Punkt złożenia okupu. Miejsce spotkania porywaczy i osoby mającej przekazać pieniądze.

– Miranda twierdzi, że John nie chce zapłacić okupu, a nadkomisarz Rightsworth pociesza go, że nie ma się czym przejmować, to nie będzie konieczne.

– Mhm – mruknąłem. – Już chyba rozumiem, dlaczego Miranda tak się denerwuje. Czy rozmawiała z tobą z telefonu stacjonarnego w jej domu?

– Ze co? Ojej, on jest przecież na podsłuchu, prawda? A policja usłyszała każde słowo z tego, o czym rozmawiałyśmy.

– Niestety – uciąłem oschle.

– Była w swojej sypialni; chyba nie pomyślała o podsłuchu. Co więcej… Boże Święty… powiedziała, że John bardzo żałuje, że skorzystał z usług Liberty Market, bo ty powiedziałeś mu, aby jednak zapłacił okup. A nadkomisarz Rightsworth zapewnił go, że policja wszystkim się zajmie i nie potrzeba im żadnych mąciwodów z zewnątrz, mogą obejść się bez waszej wątpliwej pomocy.

Te słowa zabrzmiały tak autentycznie, jakbym usłyszał je wypowiadane przez Rightswortha.

– Miranda powiedziała, że John zamierza zadzwonić do Liberty Market i zrezygnować z usług waszej firmy. Twierdzi, że to strata pieniędzy… a Miranda odchodzi od zmysłów…

– Mhm – mruknąłem. – Jeżeli znów do ciebie zadzwoni, delikatnie przypomnij jej o podsłuchu. Jeśli ma choć trochę oleju w głowie, spróbuje zatelefonować z innego, bezpiecznego aparatu. A wówczas postaraj się uspokoić ją i zapewnić, że zrobimy, co w naszej mocy, aby odwieść jej męża od tego kretyńskiego planu.

– Ale jak? – zapytała Alessia zrozpaczona.

– Może przekonam naszego prezesa, aby odrobinę go postraszył – odparłem. – I pamiętaj, że ja nigdy nic takiego nie mówiłem. To informacja przeznaczona wyłącznie dla ciebie.

– I uda się? – spytała z powątpiewaniem Alessia.

– Rightsworth też ma nad sobą przełożonych.

– Mam nadzieję. – To, co powiedziałem, chyba dodało jej otuchy. – A jakbym powiedziała Mirandzie, aby zadzwoniła bezpośrednio do twojego biura?

– Nie – odrzekłem. – Może mnie tam nie zastać; kiedy znów się odezwie, zostaw dla mnie wiadomość, a ja oddzwonię, najszybciej jak to możliwe.

– Dobrze. – Wydawała się bardzo zmęczona. – Przez cały dzień nie potrafiłam myśleć o niczym innym. Biedna Miranda. I biedny ten jej synek. Aż do teraz nie zdawałam sobie sprawy, co musiał przeze mnie przechodzić mój tato.

– Nie przez ciebie, tylko przez porywaczy – poprawiłem – i z miłości do ciebie.

Po krótkiej chwili dodała: – Znów dajesz mi do zrozumienia… że nie powinnam się obwiniać.

– Dokładnie tak – odparłem. – Podobnie jak Dominic.

– To nie takie proste…

– Wiem, że nie – powiedziałem. – Ale to podstawa. Od tego wszystko zależy.

Zapytała, czy wpadnę w niedzielę na lunch, a ja odparłem, że o ile to będzie możliwe, to bardzo chętnie, ale żeby się na to nie nastawiała.

– Sprowadzisz go z powrotem żywego, prawda? – zapytała w końcu. Wciąż się martwiła, nic nie mogłem na to poradzić.

– Tak – odrzekłem z przekonaniem w głosie.

– Wobec tego, do zobaczenia…

– Na razie – rzuciłem. – I pozdrów ode mnie Popsy.

Liberty Market, jak pomyślałem, odkładając słuchawkę, mogła mieć ogólny bilans udanych akcji rzędu dziewięćdziesięciu pięciu procent, ale John Nerrity najwyraźniej coraz bardziej oscylował na granicy pozostałych, tragicznych pięciu procent. Być może zarówno on, jak i Rightsworth wierzyli, że zasadzka na miejscu przekazania okupu przyniesie żądane skutki. I zapewne tak by się stało, gdyby nadrzędnym celem ich operacji było schwytanie choćby kilku spośród całego gangu porywaczy.

Pamiętałem jednak pewną operację na Florydzie, gdzie policja zastawiła zasadzkę na odbiorcę okupu i postrzeliła tego mężczyznę, kiedy usiłował zbiec – jednak tylko dlatego, że facet skruszał i wyznał, gdzie ukrył swoją ofiarę, i to dosłownie na kilka sekund, zanim zapadł w ostateczną, przedśmiertną śpiączkę, zdołano odnaleźć chłopca żywego. Okazało się, że pozostawiono go w bagażniku samochodu na jednym z parkingów, gdzie powoli by się udusił, gdyby policja strzelała trochę celniej.

Powiedziałem Tony’emu o planach Nerrity’ego, a on rzekł zdegustowany:

– Czy on się urwał z choinki? Optymista się, kurka, znalazł. – Przygryzł paznokieć kciuka. – Trzeba będzie znaleźć tego szkraba, nie uważasz?

– Jak Bóg da.

– I rzecz jasna, w tym kraju szanse, że to się uda, są o wiele większe niż gdziekolwiek indziej.

Pokiwałem głową. Brytyjczycy są z natury otwarci i życzliwi i porywacze są wśród nich od początku na straconej pozycji. Porwania uważano powszechnie za rzecz godną potępienia, sprawców uprowadzeń traktowano z pogardą i ludzie nie bali się donosić w tego rodzaju sprawach na policję. Kiedy tylko ofiara wróciła bezpiecznie do domu, puszczano w ruch machinę mającą na celu dopadniecie i aresztowanie sprawców. Póki co, działała ona bez zarzutu.

Odnalezienie kryjówki porywaczy przed złożeniem okupu było w Anglii łatwiejsze niż we Włoszech, lecz mimo wszystko nadal trudne, a większość sukcesów na tym etapie była wynikiem osobliwych zbiegów okoliczności, wścibstwa sąsiadów albo odgadnięcia tożsamości sprawcy bądź sprawców na podstawie ujawnionych niechcący szczegółów z życia prywatnego ofiary, o których mogła wiedzieć niewielka grupka lub tylko jedna osoba.

„Nikt prócz jej byłego chłopaka nie mógł wiedzieć, że moja córka będzie na tej dyskotece”, powiedział nam pewnego razu zatroskany ojciec i rzecz jasna, okazało się, że to właśnie ten pozornie zdruzgotany młodzieniec zorganizował uprowadzenie, tym razem bez wiedzy dziewczyny, choć nie zawsze tak było. Zawsze należało brać pod uwagę, że porywacz działał w porozumieniu z „ofiarą”, ludzka chciwość nie ma granic.

Dziewczynę, o której wspomniałem, udało się odnaleźć i uwolnić bez płacenia okupu, przeżyła jednak w niewoli prawdziwe piekło – nie to co Alessia – i jak słyszałem, ostatnio przechodziła terapię mającą uwolnić ją od przewlekłej, głębokiej depresji.

– Chyba powęszę trochę, rozejrzę się, gdzie mają tu jakieś łodzie – orzekł Tony. – Mógłbym pożyczyć twój wóz? Ty w razie potrzeby możesz skorzystać z auta Mirandy… Wpadłbym też, kurka, później do domu, aby zabrać stamtąd niezbędny sprzęt, co? Zobaczymy się przy ekstra odjazdowym śniadanku.

– Tylko pamiętaj, nie zarysuj lakieru – ostrzegłem go z groźną miną.

44
{"b":"107669","o":1}