Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Czy kiedykolwiek mi się to zdarzyło?

Spędziłem wieczór, pochłaniając w hotelu całkiem smaczną kolację i pakując rzeczy Mirandy. Ubranka Dominica, starannie złożone, zmieściły się wszystkie do jednej niedużej walizki. Wrzuciłem do niej także kilka jego pluszowych zabawek – misia i Snoopy’ego, a potem zamknąłem walizkę. A kiedy pomyślałem o tym malcu, tak bezbronnym i przerażonym, zrozumiałem, że to właśnie z uwagi na dzieci takie jak on i osoby pokroju Alessi robię to, co robię. To dla nich podjąłem się tej pracy. Gdyby nie oni, nigdy bym się na to nie zdobył.

Sądząc po zmianie frontu Nerrity’ego, spodziewałem się, że nie będzie zadowolony z artykułów zamieszczonych w rubrykach biznesowych gazet porannych, gdzie jego osobę potraktowano iście po królewsku. Nazwisko „NERRITY” zdawało się krzyczeć ze stronic wszystkich gazet, które miałem okazję przeglądać i które moim zdaniem mogły znaleźć się także w kręgu zainteresowania autora listu od porywaczy.

„Nerrity ocalony przez konia”, „Nerrity wypływa na końskim grzbiecie”, „Nerrity – o jeden koński łeb od bankructwa” – głosiły tytuły. Porywacze, którzy nerwowo przeglądali prasę w poszukiwaniu wzmianek o działalności policji, nie mogli przeoczyć tak złych wiadomości. Wierzyciele skupili się na przebiegu czynności mających na celu sprzedaż Ordynansa i już ostrzyli sobie zęby na pieniądze, tak iż dla innych sępów niewiele miało pozostać.

Eagler zadzwonił do mnie do pokoju Mirandy, gdy wciąż jeszcze byłem zajęty lekturą. – Te artykuły… to pańska robota? – zapytał.

– No cóż… tak.

Zachichotał. – Tak mi się wydawało, że wyczuwam czyjąś delikatną ingerencję. Jeżeli chodzi o naszą działalność, przeglądamy teraz ogłoszenia drobne w gazetach, zamieszczone do dwóch tygodni wstecz, sprawdzając wszystkie oferty domów do wynajęcia. Jeszcze dziś będziemy mieli dla pana przygotowaną częściową listę. – Przerwał. – Szczerze mówiąc, pokładam spore nadzieje w pańskim koledze Tonym Vine i bardzo nie chciałbym się zawieść.

– To były członek SAS – oznajmiłem. – Sierżant.

– Aha. – Chyba odetchnął z ulgą.

– Woli pracować nocą.

– Czyli teraz jeszcze pracuje? – Eagler nieomal mruczał ze szczęścia. – Ta pełna lista powinna być gotowa na dziś po południu. Zechce ją pan odebrać?

Umówiliśmy się na określoną godzinę i miejsce, po czym przerwałem połączenie, a kiedy zszedłem na dół na śniadanie, Tony właśnie wchodził, ziewając, przez frontowe drzwi.

Przy bekonie, jajecznicy i kaparach opowiedział mi, czego zdołał się dowiedzieć.

– Czy wiesz, że tu, u wybrzeża, istnieje cały śródlądowy system wodny? Itchenor Creek ciągnie się aż do Chichester. Ale po drodze jest śluza i nasze ptaszki nie mogły przedostać się tamtędy. – Zaczął pałaszować. – Wynająłem łódź wiosłową. Trochę popływałem. To, co robimy, jest, kurka, jak szukanie igły w stogu siana. Są tu dziesiątki, setki domów, które pasują do charakterystyki. Letnie wille. Rezydencje. Czego sobie tylko zażyczysz. A jakby tego było mało, rzeka płynie aż do Hayling Island, gdzie są chyba tysiące małych bungalowów i niezliczone ilości miejsc, gdzie porywacze mogli przesiąść się z łodzi do samochodu i wywieźć szkraba w nieznanym kierunku.

W ponurym nastroju zjadłem tosta i opowiedziałem o liście przygotowywanej przez Eaglera.

– Wobec tego, dobrze – mruknął Tony. – Dziś rano trochę popływam, po południu się prześpię, a wieczorem wezmę się do pracy. Może być?

Pokiwałem głową i podałem mu jedną z gazet. Tony przeczytał wieści ze świata biznesu, popijając herbatę. – Trafiłeś, kurka, w dziesiątkę. Nikt nie mógł tego przeoczyć – zapewnił.

Nerrity na pewno nie przeoczył artykułów. Gerry Clayton zadzwonił z wiadomością, że Nerrity jest wściekły i nalega, abyśmy przestali zajmować się tą sprawą. Nie chce mieć więcej do czynienia z Liberty Market.

– Przyznał, że wyraził zgodę na zasugerowane przez nas rozwiązanie z artykułami do gazet – powiedział Gerry. – Nie sądził jednak, że to nastąpi tak szybko, i zamierzał to odwołać.

– Szkoda.

– Niestety. W tej sytuacji ty i Tony możecie oficjalnie zrezygnować z tej sprawy i wrócić do domu.

– Nie ma mowy – odparłem. – Obecnie pracujemy dla pani Nerrity. Prosiła nas wyraźnie, abyśmy kontynuowali nasze działania.

W głosie Gerry’ego wyczułem rozbawienie. – Spodziewałem się, że może do tego dojść, ale to niestety znacznie utrudni nam dalsze funkcjonowanie. Bądźcie bardzo ostrożni… obaj.

– Się wie – zapewniłem. – Złóż jakieś fajne origami. Spróbuj zrobić łódkę.

– Łódkę?

– Tak, do której można wrzucić małego chłopca, przykrywając go płachtą brezentu lub czegoś w tym rodzaju. Łódkę, która odpłynęła z głośnym pyrkotaniem silnika poprzez szumiące fale przypływu, tak by nikt nie usłyszał płaczu dziecka.

– Czy tak to się właśnie stało? – zapytał ze spokojem Gerry.

– Tak przypuszczam.

– Biedny maluch – mruknął Gerry.

Tony i ja, jak na letników przystało, spędziliśmy cały ranek, pluskając się w wodzie lub wylegując się na plaży, choć dzień nie należał do upalnych, a na plaży nie było tłumów. Policjantka, dziś w białym bikini, przyszła, by popluskać się z nami na płyciźnie, ale powiedziała, że nie udało się jej znaleźć nikogo, kto widziałby uprowadzenie Dominica.

– Wygląda na to, że wszyscy obserwowali pożar żaglówki – dodała z dezaprobatą. – Jedyne, co wiemy na jej temat, to że porzucono ją na plaży w czasie odpływu, a w środku na ławeczce była przypięta kartka z napisem: „Proszę nie ruszać tej łódki, niedługo po nią wrócimy”.

– I nikt nie widział osób, które ją tu pozostawiły? – spytałem.

– Owszem, chłopiec bawiący się na żwirowej plaży, ale powiedział tylko, że byli to dwaj panowie w szortach i jasnopomarańczowych nieprzemakalnych wiatrówkach. Wyciągnęli łódkę na piasek i trochę się przy niej pokręcili, po czym oddalili się wzdłuż plaży na północny zachód. Niedługo potem chłopiec podszedł do żaglówki, zobaczył kartkę, przeczytał, co było na niej napisane, i poszedł na lody. Nie było go na plaży po południu, kiedy łódź spłonęła, czego strasznie żałował. Gdy wrócił, została z niej już tylko sczerniała, wypalona skorupa.Policjantka miała dreszcze, bo zerwał się silny wiatr, a jej ciało przybrało niezdrowy, bladoszary odcień. – Pora założyć sweter i grube wełniane skarpety – rzuciła pogodnie. – Może pogawędzę trochę z kilkoma staruszkami z domu pogodnej starości, nieopodal. – Wskazała dłonią kierunek. – Te starsze panie całymi dniami nie mają nic do roboty, tylko wyglądają przez okno.

Tony i ja pozbieraliśmy nasze rzeczy i wróciliśmy do hotelu, a po południu, gdy niebo całkiem zasnuło się chmurami, były komandos zasnął w najlepsze na łóżku Mirandy.

O piątej wybrałem się do Chichester, aby odebrać od Eaglera listę wynajętych ostatnio domów; nadkomisarz spotkał się ze mną osobiście, wydawał się powolny i nijaki, niespiesznie wśliznął się na fotel pasażera obok mnie.

– Najbardziej obiecująco wygląda tych pierwszych jedenaście – powiedział, wskazując palcem. – To letnie domki stojące nad lub w pobliżu wody i wszystkie wynajęto praktycznie w ostatniej chwili. W lipcu i na początku sierpnia pogoda była naprawdę okropna i do wynajęcia było więcej kwater niż zwykle, a ruch w interesie zrobił się dopiero, kiedy nadeszło ocieplenie.

Polowałem głową. – Nawet Miranda załatwiła sobie pobyt tutaj dosłownie na lulka dni przed przyjazdem na miejsce. W hotelu odwołano rezerwacje ze względu na marną pogodę i były wolne pokoje.

– Ciekawe, co by się stało, gdyby tu nie przyjechała? – rzucił w zamyśleniu Eagler.

– Porwaliby go gdzieś blisko domu.

– Można by przypuszczać, że porywaczom byłoby łatwiej, gdyby zaczekali i uprowadzili malca już po powrocie.

– Porywacze nie próbują ułatwić sobie zadania – odparłem łagodnie. – Planują wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Inwestują też pieniądze. Porywacze uznali, że największe szanse powodzenia będą mieć właśnie tutaj, gdy dziecko znajdzie się wyłącznie pod opieką matki, i założę się, że kiedy opracowali swój plan, czekali cierpliwie przez wiele dni na właściwy moment. Gdyby okazja się nie nadarzyła, pojechaliby za Mirandą do domu i obmyśliliby nowy plan. Albo wrócili do poprzedniego planu, który wcześniej nie wypalił. Nigdy nic nie wiadomo. Jeżeli jednak chcieli go porwać, prędzej czy później musieli dopiąć swego.

45
{"b":"107669","o":1}