Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Wewnątrz furgonetki rozległ się głośny brzęk, a Pucinelli podniósł aparat połączony z telefonem w mieszkaniu. Dał się słyszeć gniewny bas, porywacz był już znudzony czekaniem i domagał się działania, a konkretnie żądał zapewnienia bezpiecznego przejazdu na lotnisko, gdzie miał czekać na niego i jego kompana niewielki samolot, którym obaj porywacze i okup odlecieliby w siną dal.

Pucinelli znów kazał mu zaczekać, gdyż decyzję w tej sprawie mogli rzekomo podjąć tylko jego przełożeni. Niech się pospieszą, rzekł groźnie bas. W przeciwnym razie rano ktoś gdzieś znajdzie zimne już zwłoki Alessi Cenci.

Pucinelli odłożył słuchawkę, jego wargi były mocno zaciśnięte ze zdenerwowania.

– Nie będzie żadnego samolotu – rzekł do mnie z rozpaczą w głosie. – To niemożliwe.

– Proszę robić, co każą – ponagliłem. – Złapie ich pan później, kiedy już dziewczyna będzie wolna.

Pokręcił głową. – Nie mogę podjąć takiej decyzji. Tylko najwyższe władze…

– Wobec tego proszę z nimi pomówić.

Technik uniósł wzrok, poruszony nieskrywaną wściekłością w mym głosie. Pucinelli zaczął jednak dostrzegać w tym szansę dla siebie; skoro decyzja o przyznaniu porywaczom samolotu nie należała do niego, w razie gdyby dziewczyna zginęła, to nie on poniósłby winę za jej śmierć; w pewnym sensie poczuł się rozgrzeszony.

Nieomal wyczuwałem jego myśli – kłębiły się w jego głowie, klarowały, aż w końcu, kiedy wszystko sobie poukładał, przytaknął niemal bezgłośnie.

Nie wiedziałem, czyjego przełożeni zdecydują się puścić porywaczy wolno, wiedziałem tylko, że decyzje w tej kwestii nie należą do Enrico. To faktycznie była sprawa dla jego przełożonych.

– Chyba wrócę do Villa Francese – powiedziałem.

– Ale po co?

– Nie jestem tu potrzebny, a tam… mogę się przydać. – Przerwałem na chwilę. – Ale przyjechałem tu tą furgonetką. Gdzie o tej porze mogę znaleźć samochód, który po cichu i w miarę szybko dowiezie mnie na miejsce?

Spojrzał w stronę stojących przed budynkiem radiowozów, ale ja zdecydowanie pokręciłem głową. – Nie, radiowóz odpada.

– Anonimowość ponad wszystko…? – rzucił.

– Tak – odparłem.

Napisał kilka słów na niewielkim karteluszku i wyjaśnił, jak mam dotrzeć na miejsce.

– Taksówka nocna wożąca głównie podpitych birbantów i niewiernych mężów. Jeżeli jej tam nie będzie, po prostu proszę zaczekać.

Wysiadłem przez szoferkę, otworzyłem drzwiczki od nieoświetlonej strony, z dala od hałaśliwej, rozjaśnionej blaskiem silnego reflektora ulicy i tłumu gapiów, po czym bezszelestnie ruszyłem w stronę gęstniejących cieni, które na co dzień stanowiły arenę moich zawodowych działań.

Skręciłem za róg, pozostawiając za sobą obrazy rodem z najgorszego koszmaru negocjatora, i pomaszerowałem przez kolejne uśpione, wąskie ulice; wędrowałem prawie bezgłośnie, podeszwy moich butów nie zaszurały ani razu o płyty chodnika.

Taki już miałem nawyk. Nie lubiłem robić hałasu.

Postój taksówek, którego adres otrzymałem od policjanta, znajdował się na drugim końcu dużego, starego placu, szedłem wolno we wskazanym kierunku, chłonąc z przejęciem atmosferę tego niezwykłego miejsca.

Gdzieś w tym starym mieście lub w jego okolicach pewna bezradna dziewczyna stawiała czoło najgroźniejszej nocy w swoim życiu i odnosiłem wrażenie, że otaczające mnie mury, gładkie, wysokie, zimne ściany kryjące w sobie niezliczone tajemnice, uosabiają całą wrogość, bezwzględność i chłód tych, co ją przetrzymywali.

Dwaj porywacze, znajdujący się obecnie w oblężeniu, mieli tylko za zadanie odebrać okup. Musieli być jeszcze inni. W każdym razie na pewno ktoś jej pilnował. No i – upomniałem sam siebie – był jeszcze ON, mężczyzna, którego głos słyszałem od pięciu długich tygodni. Ten, który przekazywał nam kolejne instrukcje.

Zastanawiałem się, czy wie, co wydarzyło się w punkcie złożenia okupu. Zastanawiałem się, czy wie już, że jego ludzie znaleźli się w oblężeniu i co się stało z pieniędzmi. Ale przede wszystkim, zastanawiałem się, czy ON, ten człowiek, nie wpadnie w panikę.

Gdyby tak się stało, chwile Alessi byłyby policzone.

2

Paolo Cenci, spacerując w tę i z powrotem, dawał upust nerwom, które mnie udało się stłumić: krążył po wyłożonym płytami, ozdobionym kolumnami holu głównym, nie mogąc pohamować w sobie nagromadzonego napięcia. W pewnej chwili przystanął i podbiegł do mnie, gdy tylko ujrzał, jak wychodzę z kuchni.

– Andrew! – W elektrycznym świetle jego twarz miała szary odcień. – Co się stało, na Boga? Giorgio Traventi dzwonił do mnie, by powiedzieć, że jego syn został postrzelony. Telefonował ze szpitala. Lorenzo jest właśnie operowany.

– Czy carabinieri nic panu nie powiedzieli?

– Nikt nic mi nie mówił. Z tego zdenerwowania aż odchodzę od zmysłów. Upłynęło pięć godzin, odkąd pan i Lorenzo wyszliście, aby przekazać okup. Czekam od ponad pięciu godzin…

W jego głosie z delikatnym akcentem słychać było lekkie drżenie, ten człowiek był istną burzą emocji i nie wstydził się ich okazywać. W wieku pięćdziesięciu sześciu lat był silnym mężczyzną, będącym u szczytu finansowych i zawodowych osiągnięć, lecz minione tygodnie mocno podkopały zasoby sił w jego organizmie i teraz często można było dostrzec nawet drżenie jego dłoni. W moim fachu widziałem wiele przejawów bólu, strachu i rozpaczy i niezależnie od tego, jak zamożna i jak potężna, rodzina ofiary cierpiała wprost proporcjonalnie do bezmiaru miłości, jaką darzyła uprowadzoną osobę. Matka Alessi nie żyła, tak więc jej ojciec zmuszony był cierpieć za dwoje.

Nie ukrywając współczucia, zaprowadziłem go do biblioteki, gdzie spędzał większość wieczorów, i nie wahając się okazać swego gniewu, opowiedziałem mu o szczegółach nieudanej operacji. Gdy skończyłem, siedział naprzeciwko mnie, ukrywając twarz w dłoniach, nigdy dotąd nie widziałem go równie bliskiego łez.

– Oni ją zabiją…

– Nie – powiedziałem.

– To zwierzęta.

W ostatnich tygodniach pojawiło się tyle bestialskich pogróżek, że nie zaprzeczyłem. Obietnice maltretowania i fizycznych okaleczeń ciała dziewczyny, złożone przez porywaczy, miały zostać spełnione, jeśli Cenci nie zastosuje się do zaleceń; były przemyślane i bezlitośnie skalkulowane, aby złamać jego ducha, i mimo iż starałem się zapewnić go, że nie powinien się zbytnio nimi przejmować i że są to groźby, których tamci wcale nie chcą zrealizować, nie dał się przekonać.

Jeżeli chodzi o relacje z rodzinami ofiar, byłem trochę jak lekarz – zjawiałem się na nagłe wezwanie, dokonywałem diagnozy nowej, przerażającej sytuacji i prowadziłem konsultacje; z jednej strony spodziewano się po mnie cudu, z drugiej zaś oczekiwano na wsparcie z mojej strony. Gdy wyruszałem na swą pierwszą samodzielną misję negocjacyjno-doradczą, nie przypuszczałem nawet, jak wielkiego hartu ducha i samozaparcia będzie ona wymagała, i choć od tamtego czasu minęły już cztery lata, ta praca wciąż wysysała ze mnie wszystkie soki i sprawiała, że od nadmiaru wrażeń miękły mi kolana. Nigdy nie angażuj się emocjonalnie, powtarzano mi wielokrotnie podczas treningu – jeśli nie będziesz przestrzegać tej reguły, nie wytrzymasz.

Miałem trzydzieści lat. Niekiedy wydawało mi się, że ponad setkę.

Otępienie Paola Cenciego, związane z rozmiarami i charakterem niedawnej katastrofy, na moich oczach zaczęło przeradzać się w gniew skierowany, rzecz jasna, przeciwko mnie.

– Gdyby nie powiedział pan carabinieri, że zamierzamy przekazać okup, w ogóle by do tego nie doszło. To pańska wina. Pańska. Wstyd i hańba. Nie powinienem był wcale pana wzywać. Żałuję, że pana posłuchałem. Ci ludzie przez cały czas mnie ostrzegali, że jeśli sprowadzę carabinieri, zrobią z Alessią coś strasznego i niewyobrażalnego, a ja dałem się panu przekonać, choć nie powinienem. Trzeba było od razu zapłacić okup, gdy tylko się ze mną skontaktowali, i Alessia już od paru tygodni byłaby z powrotem w domu.

4
{"b":"107669","o":1}