Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Nie próbowałem się z nim spierać. Wiedział, choć w przypływie smutku i żalu wolał o tym nie pamiętać, że wypłacenie okupu, jakiego początkowo żądali porywacze, graniczyło z niemożliwością. Choć zamożny, równowartość sześciu milionów funtów szterlingów wynosiła tyle, co cała jego posiadłość i większość udziałów w firmie, którą prowadził. Poza tym, o czym przypominałem po wielokroć, porywacze wcale nie liczyli na tyle, podali tak gigantyczną sumę tylko po to, by zaniżenie jej poczytane zostało za przychylne ustępstwo z ich strony.

– Wszystko, co już wycierpiała Alessia i co jeszcze ją spotka, to pańska wina.

Może z wyjątkiem samego uprowadzenia.

– Gdyby nie pan – dodał – już bym ją odzyskał. Zapłaciłbym. Zapłaciłbym każdą sumę…

Zbyt szybka wypłata żądanej sumy może sprawić, że porywacze zaczną się zastanawiać, czy nie zaniżyli szacowanego majątku danej rodziny, co w efekcie prowadzi niekiedy do wymuszenia ponownego okupu za tę samą ofiarę. Ostrzegałem go przed tym i dobrze to rozumiał.

– Ałessia jest dla mnie ważniejsza niż cały mój majątek. Chciałem zapłacić… ale pan mi nie pozwolił. Powinienem był uczynić to, co uważałem za słuszne. Oddałbym wszystko…

Wciąż wyładowywał na mnie swą złość i nie mogłem go za to winić. Tym, co kochają, często wydaje się, że żadna suma nie jest zbyt wysoka, by odzyskać tych, którzy są im najbliżsi, lecz przez ostatnie cztery lata miałem okazję przekonać się, jak nieobliczalne i niespodziewane sploty sytuacji wynikłe ze stresu mogą wpłynąć na ludzkie losy, i wiedziałem, że dla dobra przyszłości rodziny i zachowania rodzinnych więzi jest najlepiej, jeśli jedna osoba nie traci całego swego majątku dla ratowania drugiej. Gdy przeminie pierwsza euforia i gdy we znaki zaczną się dawać kłopoty finansowe, brzemię winy spoczywające na barkach wykupionej ofiary staje się nie do zniesienia. Rośnie również uraza osób, które wypłaciły okup, to z kolei wywołuje u nich wyrzuty sumienia, a w końcu nienawiść do ofiary, bo z miłości do niej doprowadziły się do bankructwa.

Z czasem ocalenie równowagi psychicznej ofiar stało się dla mnie równie ważne jak fizyczne wyzwolenie ich z rąk porywaczy, lecz przynajmniej w tej chwili nie spodziewałem się, by Paolo Cenci był w stanie to docenić.

Telefon stojący obok jego ręki zadzwonił tak nagle, że mężczyzna mimo woli aż drgnął gwałtownie. Sięgnął po słuchawkę, zawahał się przez chwilę, ale w końcu podniósł ją do ucha.

– Ricardo!… Tak… tak… Rozumiem. Zaraz się tym zajmę. Natychmiast. – Odłożył słuchawkę i poderwał się na równe nogi.

– Ricardo Traventi? – spytałem, również podnosząc się z fotela. – Brat Lorenza?

– Muszę iść sam – rzekł, choć bez większego przekonania.

– Mowy nie ma. Zawiozę pana.

Odkąd zjawiłem się w rezydencji, odgrywałem rolę szofera, nosiłem nawet czapkę i uniform kierowcy, podczas gdy ten prawdziwy cieszył się urokami niespodziewanego urlopu. Dzięki temu mogłem być przynajmniej do pewnego stopnia niewidzialny, co stanowiło jedną z podstawowych reguł w naszym fachu. Miało to swoje atuty – porywacze wiedzieli zawsze wszystko na temat rodzin, które obrali sobie za cel, i nieoczekiwana wizyta przybysza z zewnątrz, obcego, mogła wzbudzić w nich niepotrzebny, groźny dla zdrowia i życia porwanej osoby niepokój.

Porywacz był czujny jak lis podkradający się do ofiary i potrafił wychwytywać nieistniejące zagrożenia, a co dopiero wyczuwać te prawdziwe. Przychodziłem do rezydencji i opuszczałem ją wejściem dla służby, zakładając, że wszystkie inne są uważnie obserwowane.

Wściekłość Cenciego prysła równie szybko, jak się pojawiła, i zorientowałem się, że osiągnęliśmy pewną płaszczyznę porozumienia. Ucieszyłem się, zarówno dla mego własnego, jak i jego dobra, że wciąż akceptuje moją obecność, i z pewną nieśmiałością zapytałem: – Co powiedział Ricardo?

– Zadzwonili… – Nie musiałem pytać, o kogo mu chodziło: ONI dzwonili wyłącznie do domu Traventiego, przekazując kolejne informacje, gdyż od początku założyli, że telefony w Villa Francese są na podsłuchu. Najwyraźniej nie przyszło im do głowy, a może nie mieli pewności, że na telefonie Traventiego także założono podsłuch, choć, rzecz jasna, uczyniono to za, skądinąd nie jednogłośną, zgodą wszystkich członków rodziny.

– Ricardo mówi, że musi spotkać się z nami w tym samym miejscu, co zwykle. Powiedział, że odebrał wiadomość, bo oboje jego rodzice są teraz w szpitalu. Nie chciał, aby się dodatkowo martwili. Mówi, że przyjedzie skuterem.

Cenci ruszył już w stronę drzwi, przekonany, że pospieszę za nim.

Ricardo, młodszy brat Lorenza, miał zaledwie osiemnaście lat i wcześniej nikt nie brał pod uwagę, że którykolwiek z nich może zostać wmieszany w tę sprawę, a co dopiero obaj. Giorgio Traventi zgodził się, jako prawnik, pełnić rolę negocjatora pomiędzy Paolem Cenci a porywaczami. To on odbierał wiadomości, przekazywał je dalej; a potem udzielał na nie odpowiedzi.

Porywacze także mieli swego negocjatora, JEGO, o którym już wspomniałem i z którym rozmawiał Giorgio Traventi.

Niekiedy Traventi zmuszony był odbierać paczki pozostawiane w pewnym miejscu, zwykle, choć nie zawsze, w jednym i tym samym, i tam się właśnie udawaliśmy. To właśnie tam pozostawiano dowody, że Alessia wciąż żyje, nagrane przez nią prośby lub żądania od NIEGO, a dziś wieczorem instrukcje, gdzie należy zostawić okup dla porywaczy. W tym też miejscu Giorgio Traventi spotykał się z Paolem Cencim, aby móc porozmawiać z nim w cztery oczy i skonsultować się w najważniejszych sprawach. Obu z nich martwiło, że carabinieri podsłuchują każde ich słowo przez telefon, i przynajmniej w tym przypadku musiałem im przyznać rację.

Jak na ironię, początkowo to Cenci z jego własnym prawnikiem skontaktowali się Giorgiem Traventim. Traventi bowiem nie znali ich rodziny zbyt dobrze, a co za tym idzie, mogli bez emocji występować w imieniu Cencich. Od tej pory cała rodzina Traventi postawiła sobie za punkt honoru doprowadzenie do uwolnienia Alessi i nic nie było w stanie odwieść Lorenza od powziętej decyzji, że to on osobiście dostarczy porywaczom okup. Nie aprobowałem ich narastającego zaangażowania emocjonalnego – przed tym ich właśnie zawsze przestrzegałem i sam też starałem się tego unikać – ale nie potrafiłem tego powstrzymać, jako że wszyscy Traventi okazali się ludźmi niezłomnego ducha i mężnego serca, a ich silna wola i stanowczość były tym, czego Cenci potrzebował teraz najbardziej.

Prawdę mówiąc, aż do zasadzki urządzonej przez carabinieri negocjacje szły, jak na porwanie, całkiem gładko. Żądanie sześciu milionów zredukowano do jednej dziesiątej tej sumy, a Alessia, przynajmniej dziś po południu, wciąż żyła, była cała i zdrowa, o czym zapewniała na dostarczonej taśmie w nagraniu, podczas którego czytała fragmenty dzisiejszej gazety. Jedynym pocieszeniem było dla mnie, gdy wiozłem Cenciego jego mercedesem na spotkanie z Ricardem, że porywacze wciąż chcieli z nami rozmawiać. Wszelkie wiadomości były lepsze niż znalezienie ciała ofiary gdzieś w przydrożnym rowie.

Spotkanie zostało starannie zaplanowane przez NIEGO do tego stopnia, że gdyby nawet carabinieri mieli dostateczną liczbę funkcjonariuszy po cywilnemu, obserwujących to miejsce całymi tygodniami przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, zapewne i tak przeoczyliby moment pozostawienia wiadomości – i nie ulega wątpliwości, że sytuacja taka miała miejsce przynajmniej raz. Dla zmylenia policji, w czasie gdy na okrągło prowadziła obserwację newralgicznego punktu, wiadomość dostarczono gdzie indziej.

Jechaliśmy do przydrożnej restauracji kilka kilometrów za Bolonią, gdzie nawet nocą ludzie wciąż zjawiali się i odjeżdżali całkiem anonimowo, jak na podróżnych przystało. Nikt tu nigdy nie rzucał się w oczy, trudno było zapamiętać wszystkich odwiedzających, a carabinieri, którzy zbyt długo siedzieli nad jedną kawą, zanadto wyróżniali się spośród reszty klientów.

Wiadomości od NIEGO pozostawiane były w kieszeni taniego, szarego, cienkiego, plastikowego płaszcza przeciwdeszczowego, który znajdowano wiszący na kołku w restauracji. Obok tych wieszaków przechodzili wszyscy wchodzący i wychodzący z sali jadalnej, a jak przypuszczamy, ten pospolity skądinąd ubiór pozostawiono w restauracji jeszcze przed telefonem do Traventich.

5
{"b":"107669","o":1}