Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Przestępcy różnie wyznaczali sobie margines bezpieczeństwa – od jednego miesiąca aż do kilku lat, a nawet wówczas zachowywali wyjątkową ostrożność i starali się wydawać „gorące pieniądze” z dala od domu, zwykle na coś, co natychmiast można było upłynnić.

Druga, bardziej złożona metoda, wykorzystywana przy większych kwotach, polegała na sprzedaży „trefnej forsy” paserowi za część jej nominalnej wartości – zwykle było to dwie trzecie – a ten z kolei prał później brudne pieniądze za pośrednictwem kasyn, targowisk, lunaparków, torów wyścigów konnych i tym podobnych miejsc, gdzie duże sumy pieniędzy przechodzą szybko z rąk do rąk. Zanim trefne banknoty trafiłyby w końcu do rozrzuconych po dużym obszarze banków, źródło ich pochodzenia byłoby już nie do ustalenia.

Milion funtów Cenciego mógł zostać uszczuplony o jedną trzecią wskutek takiego „prania”, część z pewnością rozdzielono między nieznaną liczbę członków gangu, a część wydano na niezbędne opłaty bieżące związane na przykład z wynajęciem domu na przedmieściach. Wydatki przy udanym porwaniu bywały zwykle spore i często w znacznym stopniu nadszarpywały wielkość łupu. A jednak pomimo ryzyka był to najszybszy sposób wzbogacenia się, jaki dotychczas obmyślono, zwłaszcza we Włoszech. Szanse na wykrycie i pochwycenie sprawców oscylowały w granicach pięciu procent. W kraju, gdzie żadna kobieta nie mogła przejść ulicami Rzymu z torebką na ramieniu w obawie, by złodzieje na motocyklach nie przecięli jej paska brzytwą, uprowadzenia były traktowane jak element codziennego życia, zwykły fakt, równie prozaiczny jak wrzody żołądka.

Pucinelli zadzwonił dwa dni później w znacznie lepszym nastroju, by donieść, że kobieta, która odebrała nagrodę, była bez żadnych przeszkód śledzona aż do domu i okazała się żoną mężczyzny mającego na koncie dwie odsiadki za napady na sklepy monopolowe. Sąsiedzi powiedzieli, że człowiek ten słynie z uganiania się za panienkami, a jego małżonka to piekielna zazdrośnica. Pucinelli uznał, że aresztowanie mężczyzny i przeszukanie jego mieszkania na podstawie podejrzenia nie powinno stanowić większego problemu, i następnego wieczora poinformował mnie, że podczas rewizji w portfelu podejrzanego znaleziono kwit ze skrytki dworcowej. Mężczyzna nazwiskiem Giovanni Santo przebywał obecnie w areszcie i wyrzucał z siebie informacje jak czynny wulkan lawę z krateru.

– To dureń – rzekł z pogardą w głosie Pucinelli. – Powiedzieliśmy, że jak nie zechce współpracować, zarobi dożywocie, a on śmiertelnie się wystraszył. Wyjawił nazwiska wszystkich pozostałych porywaczy. Było ich w sumie siedmiu. Dwóch naturalnie już mamy, a teraz zgarnęliśmy Santa. W tej chwili moi ludzie aresztują trzech pozostałych.

– A Giuseppe? – spytałem, gdy przerwał.

– Giuseppe – odrzekł bez entuzjazmu – nie jest jednym z nich. On będzie siódmy. To on był szefem. Zwerbował pozostałych, którzy już wcześniej mieli za sobą przeszłość kryminalną. Santo nie zna prawdziwej tożsamości Giuseppe, nie wie, jak się nazywa ani skąd pochodzi. Facet jakby się zapadł pod ziemię. I obawiam się, że w tym przypadku Santo mówi prawdę.

– Zdziałał pan i tak cuda – powiedziałem.

Zakasłał skromnie. – Dopisało mi szczęście. Ach… Andrew… tak między nami, muszę przyznać, że… bardzo mi pomogły rozmowy z panem. Jakbym mówiąc do pana, układał sobie wszystko w głowie. To bardzo dziwne.

– Wobec tego kontynuujmy to – powiedziałem.

– Tak. To dla mnie prawdziwa przyjemność – oznajmił.

Trzy dni później zadzwonił, aby powiedzieć, że mają już w areszcie sześciu członków gangu i udało się odzyskać kolejne sto milionów lirów z okupu złożonego przez Cenciego.

– Nagraliśmy próbki głosów tych sześciu mężczyzn i poddaliśmy je analizie, ale żaden z nich nie jest głosem z tamtych taśm. I nie ma wśród nich mężczyzny, którego pan widział i którego portret pamięciowy udało się panu sporządzić.

– Giuseppe – powiedziałem – to jego głos był na taśmach.

– Tak – przyznał ponuro. – Żaden z zatrzymanych go wcześniej nie znał. Zwerbował jednego z nich w barze i to ten drugi zebrał pozostałą piątkę. Skażemy całą szóstkę, nie ma co do tego żadnych wątpliwości, ale bez Giuseppe to niestety nie to.

– Mhm… – Zawahałem się. – Enrico, czy to prawda, że niektórzy studenci mający za sobą buntowniczą młodość i członkostwo w Czerwonych Brygadach znudzili się anarchią, innymi słowy, wyrośli z tego i stali się zwykłymi, prawowitymi obywatelami?

– Tak słyszałem, ale, rzecz jasna, tacy ludzie starają się ukryć niechlubną przeszłość.

– No cóż… dzień czy dwa temu przyszło mi na myśl, że Giuseppe mógł nauczyć się sposobów uprowadzeń właśnie od Czerwonych Brygad, kiedy był studentem i być może członkiem Brygad.

Pucinelli odparł z powątpiewaniem w głosie: – Sporządzony przez pana portret pamięciowy nie pasuje do żadnego znanego nam przestępcy, którego mamy w archiwum.

– Zastanawiałem się, czy nie byłoby warto pokazać tego portretu byłym studentom w wieku, dajmy na to, od dwudziestu pięciu do czterdziestu lat, podczas zjazdów absolwentów wyższych uczelni i innych tego rodzaju uroczystości. Chociaż szanse powodzenia są nikłe.

– Spróbuję – odparł. – Ale Czerwone Brygady, jak pan zapewne wie, są podzielone na małe komórki. Członkowie jednej nie są w stanie rozpoznać osób należących do innej, ponieważ nigdy się z nimi nie spotkali.

– Wiem, że to strzał w ciemno wymagający mnóstwa być może daremnej pracy – przyznałem.

– Zastanowię się nad tym.

– To dobrze.

– Choć uczelnie są pozamykane na czas letnich wakacji.

– Fakt – przytaknąłem – ale jesienią…

– Zastanowię się – powtórzył. – Dobranoc, przyjacielu. Miłych snów.

Alessia dowiedziała się od ojca o odzyskaniu części okupu, a ode mnie o schwytaniu sześciu porywaczy.

– Ach, tak – rzuciła obojętnie.

– Nie było wśród nich twojego mężczyzny z mikrofonem.

– Ach, tak. – Spojrzała na mnie z poczuciem winy, słysząc we własnym głosie nutę ulgi, którą ja też wychwyciłem.

Siedzieliśmy w niewielkim, otoczonym drzewami ogrodzie Popsy, gdzie cztery leżaki ustawiono na niewielkim spłachetku trawy; niski murek dokoła nie przesłaniał widoku na znajdujące się z trzech stron stajnie. Piliśmy mrożoną kawę w prażącym upale, który nastał po okresie gwałtownych burz, kostki lodu pobrzękiwały delikatnie, a ponad niskimi drzwiczkami widać było łby przyglądających się nam niezbyt nachalnie wierzchowców.

Wprosiłem się w dniu, kiedy akurat nie miałem dyżuru, lecz ani Alessia, ani Popsy nie miały mi tego za złe, a kiedy się zjawiłem, zastałem Popsy samą, jak zwykle na podwórzu przy stajniach.

– Czołem – rzuciła, gdy podjechałem i zatrzymałem wóz. – Przepraszam, że tak tu mokro. – Miała na sobie zielone gumowce, a w ręku trzymała szlauch, z którego polewała tylną nogę potężnego kasztana. Bob przytrzymywał zwierzę za łeb. Koń zamrugał do mnie, jakby był znudzony.

Woda spływała strumieniem przez podwórze do studzienki odpływowej.

– On ma nogę – rzuciła Popsy, jakby to wszystko tłumaczyło. Przez grzeczność nie wspomniałem, że moim skromnym zdaniem zwierzę ma ich cztery.

– Alessia poszła do sklepu – powiedziała. – Niedługo wróci. – Cofnęła się i zakręciła kurek, po czym rzuciła gumowy wąż na ziemię.

– Wystarczy, Bob – oznajmiła. – Niech Jamie zwinie szlauch. – Otarła dłonie o siedzenie spodni i spojrzała na mnie błyszczącymi, zielonymi oczami. – Wiesz, że zaczęła znów jeździć? – rzekła, podczas gdy Bob odprowadził potraktowanego wodą konia do pustego boksu.

– Ale tylko na Downs. Odwożę ją tam i przywożę land roverem. Nie rozmawiamy jednak o tym. To już swego rodzaju rytuał.

– A co poza tym? Jak ona się czuje?

– Powiedziałabym, że jest o wiele bardziej radosna. – Uśmiechnęła się szeroko i klepnęła mnie po ramieniu. – Nie wiem, jak ktoś tak chłodny jest w stanie przywrócić kogokolwiek do życia.

– Nie jestem chłodny – zaprotestowałem.

– Nie? – Spojrzała na mnie z ukosa. – A sprawiasz wrażenie, jakbyś miał w sobie lód. Albo coś twardszego. Rzadko się uśmiechasz. Nie wzbudzasz lęku… ale nie wątpię, że mógłbyś, gdybyś tylko chciał.

33
{"b":"107669","o":1}