Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ale gdyby w ten sposób oszczędziło się komuś kłopotów, to wtedy byłby w tym sens! – upierał się Tom.

– A o czym ten ktoś miałby zapomnieć? – Ton głosu Res był ironiczny, a zarazem ostry i czujny.

– No, wiesz – Tom ociągał się wyraźnie. Potem się przełamał. – No, wiesz – powtórzył – skoro już zacząłem. A więc niedawno nadaliśmy do automatów szkoleniowych impulsy zakłócające, takie… – i tu Tom zaszlochał rozpaczliwie.

– Już dobrze, Tom, już dobrze – zawołała Res.

– Przez cały dzień szukano nadajnika. Oczywiście zajęcia się nie odbyły…

– Ach, Tom! – Mark z trudem powstrzymał się od śmiechu.

– Pani Fahr potem płakała. – Tom sposępniał znowu, jakby na samo wspomnienie tej sceny. wiedziała, że się bardzo rozczarowała. Zresztą my też zrozumieliśmy, że to było głupie. Chciałbym, żeby ona o tym zapomniała…

– Jeżeli sami zrozumieliście, że to było głupie, to wszystko jest już zapomniane! – powiedziała Res. – Wiesz, mutację genów przeprowadza się tylko wtedy, kiedy człowiekowi grozi prawdziwe niebezpieczeństwo, ale i w takim przypadku nie podejmuje się decyzji samemu. Zresztą nie wszystko można przeprowadzić, przynajmniej na razie, a efekt nie jest pewny. Pomyśl tylko, jak drobne są owe geny, na których dokonuje się mutacji, nazwijmy to po imieniu: operacji… Zresztą usłyszysz jeszcze o tym później, na zajęciach…

– Dawniej – dodał Mark – kiedy te prace badawcze dopiero się zaczynały, byli ludzie, którzy też uważali się za naukowców. Oni to właśnie chcieli uczynić z ludzi istoty przeznaczone do pracy i do walki, ludzi o nieludzkich właściwościach…

– Wydaje mi się, że to wystarczy, Mark – przerwała mu Res. – Będzie się o tym uczył, kiedy do tego dojrzeje i będzie chciał wiedzieć. Nieraz jest lepiej, jeżeli o czymś się nie wie. Takie wiadomości przydają się tylko…

– Dalej, opowiadaj dalej – nalegał Tom.

– Koniec! – zawołał Mark. – Mama ma rację! Wiecie co, nazbierajcie teraz dużych łodyg, każde z was po sześć, a ja wam pokażę, jak się z tego robi trzepaczkę. Ruszcie się! – I wymierzył każdemu z nich lekkiego klapsa.

– Tak, tak! – zawołały dzieci, puszczając się pędem przed siebie.

– Ja chcę dwa! – zawołała jeszcze Anna.

– Po prostu brak mi wprawy w podejściu do dzieci – powiedział z żalem Mark.

– Bardzo ładnie mówiłeś im o motylach, to podziała na Annę, nie bój się. A ja… czuję to samo co ty. Właśnie młodzi ludzie niekiedy niszczą jakieś życie bez najmniejszego zastanowienia. A przecież jest ono naprawdę cudowne!

– Nawet ten twój potok drobnoustrojów?

– Oczywiście, zwłaszcza on. Nieraz wydaje mi się, że te drobnoustroje stworzą nową epokę. Taką bez hałasu, śmieci, odpadków. Pomyśl tylko, ile rezerw, które są teraz zaangażowane przy ochronie środowiska naturalnego, można by zwolnić dzięki tym mikrobom.

– Ach, Res, mam wrażenie, że śnisz! – Mark pogładził ją łagodnie po ramieniu.

– Dlaczego właściwie nie masz dzieci? – zapytała nieoczekiwanie Res.

Pytanie jakby go zaskoczyło. Potem odparł z wahaniem:

– Mogę to zaraz wyjaśnić. Chciałem najpierw przeżyć dużo, a o przeżycia na tej planecie lub w jej otoczeniu nie jest tak trudno, prawda? Dlatego też jestem w twoim zespole. Lubię dzieci, tylko… zawsze czułem się za mało dojrzały do związku, rozumiesz? Zawsze mówiłem sobie: Jeżeli już, to tak naprawdę… Ale kiedy obserwuję twoje szkraby… Rodziłaś obydwoje?

– Tylko Tomka. Anna przyszła na świat metodą nowoczesną. – Res roześmiała się. – Ale są z jednego ojca, to zresztą widać.

– Proszę. Wystarczy tyle? – zawołała Anna jeszcze w biegu. Podsunęła Markowi pod nos całe naręcze łodyg.

– Tak. Chodź tu, usiądź i złóż ręce, ale rozsuń palce.

Anna uczyniła wszystko zgodnie z poleceniem.

Wtedy Mark, pilnie obserwowany przez Toma, zaczął przeplatać pomiędzy jej palcami łodygi, formują trzepaczkę.

Res w zamyśleniu przyglądała się tej scenie, a na jej twarzy pojawił się uśmiech.

IX

Zapowiadała się wczesna zima. Nikt z nich nie znał jeszcze tej pory roku. Mogli jedynie wyliczyć ją teoretycznie i nie dać się jej zaskoczyć.

Wiedzieli, że woda, a nawet deszcz zmieniają swój stan skupienia, zamarzają na twardą masę; udowodniły to eksperymenty laboratoryjne, z którymi zapoznano wszystkich członków ekspedycji.

Co najmniej na okres trzech miesięcy temperatura spadała poniżej punktu zamarzania. Na zebraniu całej ekspedycji “Oceanu II” rozważano projekt, aby, opuścić te okolice i przenieść wszystkie operacje na południe, a więc tam, gdzie nie trzeba było liczyć się z tak niską temperaturą. Osiedla ludzi makro z pewnością znajdowały się i w tamtych stronach.

W końcu uznano, że zima nie jest taka straszna, tym bardziej iż można się było do niej przygotować.

Tymczasowe miejsce na bazę, odkryte i zorganizowane przez grupę Chrisa Noloca, miało tak korzystne położenie, że zdecydowano się tu przezimować. Decyzję przypieczętował fakt niedużej, bo liczącej zaledwie pół dnia lotu helikopterem odległości do statku “Ocean II”. Poza tym z miejsca postoju “Oceanu II” łączność z ojczyzną była zadowalająca, a to mogło mieć istotne znaczenie dla powodzenia misji.

Po podjęciu tej decyzji zaczęto w szybkim tempie urządzać bazę. Przewieziono też do niej połowę załogi “Oceanu II”. Na statku, po opróżnieniu go z niezbędnych do budowy bazy materiałów, miał być przeprowadzony przegląd techniczny, aby statek w każdej chwili był gotowy do ruszenia. Poza tym miał być dla ich ojczyzny stacją nadawczo-odbiorczą, a dla bazy nadajnikiem dalekiego zasięgu i stacją przekaźnikową.

Trudno było znaleźć lepsze miejsce na bazę niż to, które odkryła grupa ekspedycyjna Chrisa.

Oblecieli już miasto makrosów. Na południu pasmo lasu z olbrzymimi drzewami rozciągało się prawie do samego osiedla. A na jednym z drzew, na skraju niedużej polany, odkryli platformę, podobną do płaskowyżu na pniaku, ale nie tak dużą. Teren był niemal idealnie poziomy i równy. Za to strefy obrzeża obfitowały w jaskinie, w których można było składować materiały.

Ennil wysunął teorię, że w przeszłości część tego ogromnego drzewa z niewiadomych powodów ucięto i w ten sposób powstała platforma. Miał on jednak zastrzeżenia co do wyboru miejsca na bazę: istniało niebezpieczeństwo, że synowie niebios zetną również i to drzewo.

Nie ulegało wątpliwości, że taki czyn pociągnąłby za sobą nieobliczalne skutki. Ponieważ jednak zarówno Tocs, jak i członkowie kolektywu kierowniczego byli zdania, że do momentu nawiązania kontaktu z makrosami nie upłynie już dużo czasu, przystali na to ryzyko. Podjęto jednak środek zapobiegawczy: po urządzeniu bazy właściwej miała zostać założona w. pobliżu druga, rezerwowa.

Przede wszystkim wybudowano lotnisko, następnie pomieszczenia, warsztaty i hale magazynowe. Do budowy stosowano głównie elementy prefabrykowane, przewiezione z “Oceanu” helikopterem ciężarowym. Sześć z siedmiu znajdujących się na “Oceanie” helikopterów miało stacjonować w bazie, jeden pozostał na statku. Zmontowano również duży samolot dalekiego zasięgu, mogący pomieścić całą załogę bazy. Samolot miał stać zawsze w pogotowiu. i Już pierwsze mroźne noce pokazały, że z zimą nie będzie żartów.

Chris jako kierownik “Highlife”, jak żartobliwie nazwano bazę, udawał się codziennie z samego rana, jeszcze przed rozpoczęciem pracy, na obchód infekcyjny.

Pewnego ranka opuścił swoją sypialnię, przeszedł po cichu przez długi korytarz i zatrzymał się zaskoczony przed drzwiami wyjściowymi. Nie można ich było otworzyć! Jednocześnie zauważył, że światło z – zewnątrz, wpadające przez okienko nad drzwiami, jest inne niż zwykle, jakby przytłumione. Chris wyłączył na chwilę skąpe oświetlenie korytarza i teraz widział wyraźnie, że światło z zewnątrz dziwnie się mieni, przypominając podświetlony kryształ. Jeszcze raz spróbował otworzyć drzwi, opierając prawą nogą o framugę i ciągnąc z całych sił za klamkę. Daremnie! Wrócił do sypialni, gdzie również znajdowało się okno, ale i tam nie mógł go otworzyć, a widoczność była równa zeru.

26
{"b":"107060","o":1}