– No to po co w ogóle ta cała dyskusja! – odparł niechętnie ekonomista.
– Jeżeli ten argument zadecydował – powiedział Hal – nie świadczy to dobrze o naszej załodze. No, ale ważny jest wynik dyskusji. Chciałbym, żebyśmy zwrócili uwagę przede wszystkim na znaczenie tego kroku dla nauki. To się może stać nawet wydarzeniem epokowym.
– Wiecie co, koledzy, absolutnie nie zgadzam się z waszą postawą. – Przedstawicielka komitetu produkcyjnego wstała z miejsca. – Poruszę tę sprawę na posiedzeniu komitetu. Co za przelewanie z pustego w próżne! W końcu w tym tkwi problem, który dotyczy nas wszystkich!
Hal odetchnął z ulgą i skinął głową. Wreszcie znalazł się tu ktoś rozsądny, pomyślał.
Royl rzucił mu karcące spojrzenie, potem zabrał głos:
– Niech będzie. Nie mogę zabronić ci postawienia tego na zebraniu komitetu. Koleżanka Strogel zostanie powiadomiona, że… Hal, od października? – Hal zawahał się przez chwilę, potem kiwnął głową -…że od października rozpoczniemy produkcję potrzebnego im gazu płynnego. Ty – zwrócił się do szefa zbytu – przygotujesz do jutra odpowiednie umowy.
– Ale… – wtrącił ekonomista. Szef zbytu również otworzył usta, jak gdyby chciał zaprotestować.
– Powiedziałem, że zaczniemy produkcję – kontynuował niewzruszenie Royl, a jego głos stał się o ton ostrzejszy. – Chciałbym jeszcze zaznaczyć, że ta decyzja jest podyktowana wyłącznie przez zdrowy rozsądek. To, co Hal określa mianem epokowe, to czysta spekulacja. Straty możemy chyba wyrównać dalszym obniżeniem produkcji letniej, a zresztą… może będziemy mieli łagodną zimę. – Tą uwagą Royl rozładował napiętą sytuację.
Szef produkcji odezwał się już przy drzwiach:
– Poza tym nie wydaje mi się, aby to miało trwać wiecznie. Kiedyś wreszcie te… te bestie zostaną ujarzmione.
– Tym gorzej dla nas – odburknął ekonomista. – Ciekawe, co wtedy zrobimy z tym tysiącem kontenerów chłodniczych.
– Hal – zarządził Royl, stojąc już w progu – przekażesz koleżance Strogel naszą decyzję.
Hal zapowiedział Res swoją wizytę. Chciał odwiedzić ją w hotelu osobiście. Może nadarzy się okazja do dłuższej rozmowy.
Kiedy przechodził przez hali gmachu zarządu, zamigotał właśnie ekran informatora zakładowego.
Hal przystanął i zaczął czytać: Oświadczenie komitetu produkcyjnego. W wyniku porannych obrad komitet uchwalił jednomyślnie, co następuje: Kolektywowi kierowniczemu udziela się nagany z powodu wykroczenia przeciw zasadzie solidarności. Potrącanie bonów za wydajność będzie zróżnicowane, ponieważ kierownicy działów rozwoju i produkcji wykazali się pozytywną postawą.
Dalej następował krótki komentarz dotyczący wydarzenia, z pominięciem sprawcy wszystkiego: armii drobnoustrojów.
Ów tekst jak również przebieg wczorajszej narady w pewnym stopniu zadowalały również Hala. Royl, a zwłaszcza ekonomista będą wściekli. Pod koniec roku Nastaną mniej bonów za wydajność i nie starczy i«t ich na zakup superbatyskafu. Dobrze im tak, pomyślał Hal ze złośliwą satysfakcją, niech nurkują jak inni. W ogóle po co istnieją ci niedzielni nurkowie?
Miał wrażenie, że jego plany mają teraz lepsze perspektywy. Bez wątpienia wiązało się to z osobą owej Res Strogel.
Ale kiedy wkrótce stanął przed nią, zaczęły ogarniać go wątpliwości.
Res nie była jeszcze ubrana. Siedziała skulona na piankowym fotelu, owinięta włochatą pelerynką. Poprosiła, żeby usiadł. Wiadomość o tym, że kombinat zacznie dostarczać od października gaz, przyjęła jak rzecz oczywistą.
– Nie spodziewałam się niczego innego – powiedziała.
Dzisiaj wygląda lepiej, pomyślał Hal. Z jej twarzy zniknęło zmęczenie, wydawała się za to bardziej chłodna i oficjalna niż poprzedniego dnia.
Dlatego przedstawił swą sprawę z wahaniem. Było to wahanie praktyka wobec teoretyka, wynikające z nie zawsze słusznego przekonania, że ten drugi lepiej orientuje się w sprawie.
Ostrożnie zapytał, czy według niej jest możliwe praktyczne zastosowanie całych kolonii drobnoustrojów w produkcji.
Uśmiechnąwszy się jakby trochę sarkastycznie, powiedziała:
– Nie, niestety nie. Nie można się również tego spodziewać w najbliższym czasie. Ale – tu ożywiła się trochę – to nie jest wykluczone. – Wstała powoli. – Jeżeli jednak zajmujecie się tą sprawą poważnie, radziłabym zwrócić się z tym jak najszybciej do profesora Mexera. Tylko on jest kompetentny w tej dziedzinie. Dam ci jego adres. – Niedbałym krokiem podeszła do biurka. Szeroka pelerynka nadawała jej wygląd szarego stożka. Halowi nasunęło się porównanie: Res przypomina antycznych, ascetycznych uczonych. A potem ni stąd, ni zowąd przyszło mu do głowy, że powinna jeszcze nosić niklowane okulary, takie z dziewiętnastego wieku. Uśmiechnął się, choć równocześnie zapragnął pracować razem z tą kobietą.
– Proszę – przerwała tok jego rozmyślań. Podała mu małą kartkę. – Czy przyniosłeś umowę? Spiesznie wyjął potrzebny dokument. Res przeczytała go dokładnie, kiwając od czasu do czasu głową, następnie podpisała, przyciskając pod spodem swój osobisty kod.
Hal spojrzał z uznaniem. Pieczęć z osobistym kodem otrzymywały z Sekretariatu ONZ jedynie wybitne osobistości. Zrozumiał teraz, że Res otrzymałaby swój gaz nawet bez zgody kombinatu.
Kiedy stał już w progu gotowy do wyjścia, Res przypomniała mu:
– Nie zapomnij zwrócić się do Mexera. – Wydało mu się, że mówiąc to uśmiechnęła się.
Kiedy drzwi się zamknęły, Res w zamyśleniu strzeliła palcami. Ten Hal wygląda na takiego, który konsekwentnie kroczy raz obraną drogą. Ciekawe, jak zachowa się Mexer, czy zdobędzie się na to, aby zbyć również projekty praktyka jako spekulacje. Do tej pory raczej płaszczył się przed praktykami. Res była zadowolona z rezultatów podróży. Chciała też przy okazji wpaść na krótko do Ewy, a w drodze powrotnej na trzy dni do dzieci.
Propozycja Royla, aby przesunąć podjęcie decyzji o dzień, zaskoczyła ją trochę. To mogło oznaczać tylko jedno: istniały zastrzeżenia co do produkcji gazu płynnego.
Res wiedziała doskonale, że mimo kontrargumentów udałoby się jej i tak z pomocą komisji doprowadzić do rozpoczęcia tej produkcji. Musiała przyznać w duchu, że w dużej mierze kieruje się egoizmem. Chciała udowodnić wreszcie słuszność swojej tezy. Dopiero kiedy gaz ograniczy tempo procesów życiowych tych drobnoustrojów, zaistnieją odpowiednie warunki, aby gruntownie zbadać brakujące ogniwa.
Res sięgnęła do przycisku wideofonu, aby zgłosić się u Ewy.
V
Z nadciągającej burzy zdali sobie sprawę niemal w ostatniej chwili. Charles, wbrew instrukcji kierownika ekspedycji, Tocsa, zmienił zakres częstotliwości aparatury radiowej, chcąc w ten prosty sposób odebrać ewentualne sygnały. Kiedy wśród szumów wyłowił jakieś piski, rozpoczęły się zakłócenia. W odbiorniku trzeszczało, jakby lada chwila miał rozlecieć się w kawałki.
Charles spiesznie przestawił potencjometr na pozycję zerową, ale zakłócenia nie ustały. Impuls zakłóceniowy spowodował na ekranie oscylografu znaczne odchylenia, i to już po ustawieniu przez Ennila normalnej długości fal. Zakłócenia przybrały nawet na sile.
Charles zawołał Chrisa, zapoznając go z tym dziwnym zjawiskiem. Nie powiedział mu jednak, dlaczego włączył aparaturę poza ustalonym czasem łączności.
Chris stał przed oscylografem i intensywnie myślał. Ani on, ani Carol, która dołączyła się do obu mężczyzn tkwiących nieruchomo przed przyrządem, nie mieli pojęcia, co mają sądzić o tych sygnałach.
Nagle Carol wydało się, że ekran oscylografu stał się jaśniejszy.
– Robi się ciemno! – krzyknęła.
Chris zrozumiał wszystko. Chwycił za antenę i zdjął ją z masztu, wołając przy tym: – Szybko, pakujcie się, przymocujcie wszystko linami, pośpieszcie się! Burza!
Oboje zareagowali błyskawicznie. Ale podczas gdy Carol, idąc za przykładem Chrisa, gorliwie zbierała porozrzucany dokoła sprzęt, Ennil zachowywał się początkowo tak, jakby uważał ostrzeżenie Chrisa za przesadzone. Dopiero kiedy niebo przybrało raptownie siną barwę, a powietrze zadrgało, Charles ożywił się. Energicznie wziął się do roboty.